Zapomniana Armia

Wszystko co nie pasuje do pozostałych sekcji, a dotyczy tego okresu.
Warka
Posty: 1570
https://www.artistsworkshop.eu/meble-kuchenne-na-wymiar-warszawa-gdzie-zamowic/
Rejestracja: 16 paź 2010, 03:38

Zapomniana Armia

Post autor: Warka »

Siedemnasty wiek nie był zbyt łaskawy dla ziem ukrainnych. Liczne wojny spowodowały olbrzymie zniszczenia i depopulację olbrzymich połaci ziemi. Brały w nich udział nie tylko armie wszystkich sąsiadów, lecz co najsmutniejsze, także wojska ówczesnych gospodarzy tych ziem. I choć zdawałoby się, że na temat wojsk i armii uczestniczących w zmaganiach na tym teatrze działań wojennych wiemy już całkiem sporo, to okazuje się, że wciąż istnieją obszary bardzo słabo spenetrowane przez historyków. Jednym z nich jest – co można uważać za prawdziwy paradoks – określenie liczebności tychże armii.
Jak liczne były wojska Rzeczypospolitej?

Do kanonu polskiej historiografii weszło twierdzenie, że liczebność wojsk polskich w XVII w. była niewielka – zwłaszcza gdy porówna się ją z liczebnością armii innych państw europejskich. Epatuje się chwytliwymi porównaniami typu – największy wysiłek mobilizacyjny, na jaki zdobyła się Rzeczypospolita w latach 80. XVII w. to prawie 40 000 żołnierzy, gdy siły niewielkiej Brandenburgii w 1690 r. wynosiły 30 000, a potężnej Francji pod koniec lat 70. XVII w. aż 400 000 żołnierzy. Porównania z innymi państwami także wypadają na niekorzyść wojsk RP: Rosja w latach 80. XVII w. - 164 000 (nie licząc 50 000 wojsk nieregularnych); Turcja w r. 1683 – 150 000; Cesarstwo w latach 70. XVII w. - 150 000[1]. Zdawać by się więc mogło, że RP była militarnym karłem, podczas gdy niemal wszystkie państwa europejskie prężyły muskuły. Czy jest to wrażenie uzasadnione?

W Polsce, jak dotąd, nikt nie zadał sobie trudu odpowiedzi na pytanie o rzeczywistą liczbę uzbrojonych mężczyzn, biorących udział w poszczególnych wojnach. Chodzi tu o liczebność wojsk różnych krajów europejskich, w tym także wojsk RP. Nie chodzi nawet o to, że najliczniejsza armia europejska (tj. armia francuska) pod koniec lat 70. XVII w. nie miała owych 400 000 żołnierzy. Francja, w styczniu 1678 r., zdobyła się na maksymalny wysiłek mobilizacyjny, powołując pod broń nie 400 000, lecz prawie 280 000 ludzi, z których „jedynie” 165 000 walczyło w polu a pozostali (czyli ok. 115 000) byli uwiązani służbą garnizonową[2]. Nie o to chodzi, że w tym konkretnym wypadku istnieje aż tak duża różnica (ok. 120 000) między danymi Jana Wimmera a René Chartrand'a. Obaj historycy zgodnie podają, że kilkanaście lat później, tj. w 1694 r., wojsko francuskie osiągnęło kolejne maksimum, bo aż 440 000 (Wimmer) – 450 000 (Chartrand). O co więc chodzi?

Rzecz w tym, że te 440 czy 450 tysięcy, to (wbrew Wimmerowi) nie żołnierze, lecz „ludzie pod bronią”. Chartrand wyjaśnia, że liczba ta zawiera w sobie także milicję, tj. uzbrojonych mężczyzn, których nie można stawiać na równi z wojskiem regularnym. Jeśli więc chcemy porównywać armie RP do np. armii francuskiej, to trzeba porównywać odpowiednie wielkości. I tu przechodzimy do sedna sprawy.

Ilu uzbrojonych mężczyzn liczyła sobie armia polska i litewska? Odpowiedzi na to pytanie nie udzielimy odwołując się tylko do etatowej liczebności tychże wojsk. Niewiele nam powiedzą na przykład takie dane, że komput armii koronnej (a więc bez Litwinów) w IV kwartale 1689 r. wynosił 29 214 koni i porcji[3]. Komputy wojsk koronnych i litewskich nie obejmowały bowiem „luźnej czeladzi”. A było jej więcej niż samych żołnierzy. Z listu pisanego we Lwowie 13 IX 1689 do „Mons. Passionei, sekretarza świętego kardynałów kollegium” wiadomo, że w tym czasie wojska polskie oblegające Kamieniec Podolski:

„[...] złożone [były] z 18 000 przebranego wojska, prócz 30 000 czeladzi obozowej [...]”[4].

30 000 czeladzi na 18 000 żołnierzy!

Podajmy drugi przykład. Etatowa liczebność armii polskiej operującej na Ukrainie w III kwartale 1660 r. wynosiła 14 949 jazdy, 10 681 piechoty i 5093 dragonów, co daje łącznie 30 723 stawki żołdu (tj. ok. 27 100 żołnierzy)[5]. Tymczasem Joachim Jerlicz w swoim „Latopiśćcu” notował:

„[...] hetman polny skupiwszy sie z wojskiem, ruszył się od Łucka jako na wojnę ku Lachowcom mimo Dubno, mając jazdy 20 000 a piechoty 10 000 różnej z cudzoziemcy, oprócz licznej[6] czeladzi i ochotnika, którego kładli na 40 abo i dalej tysięcy wszystkiego”[7]

Jak widać Jerlicz był świetnie zorientowany - sumując wielkości etatowe jazdy i konnej piechoty (tj. dragonów) otrzymujemy 20 042 (Jerlicz podaje 20 000); wg komputu piechoty było 10 681 (u Jerlicza 10 000). Można mu więc jak najbardziej ufać, gdy sumę czeladzi i ochotnika określa na ponad 40 000. Samej czeladzi musiało być co najmniej 38 000, gdyż jak to wykazał Łukasz Ossoliński, oddziały posiłkowe – owi ochotnicy Jerlicza – liczyły sobie 1800 żołnierzy[8]. Ponad 38 000 czeladzi na prawie 29 000 żołnierzy komputowych i ochotników! Zwróćmy jeszcze uwagę na jedną rzecz. Jedynie ta część armii koronnej, która operowała na Ukrainie, liczyła sobie w polu (sic!) ok. 67 000 zbrojnych mężczyzn. A bynajmniej nie była to największa armia RP, operująca w XVII w. na Ukrainie. Na przykład we wrześniu 1651 r., połączona armia polsko-litewska, miała w swoich szeregach 210 000 czeladzi[9]. Czy tak olbrzymie liczby zasługują na wiarę? Jak najbardziej tak. Gdy na przełomie lat 30. i 40. XVII w. trwały polsko – hiszpańskie negocjacje o zaciągu w Rzeczypospolitej armii i skierowaniu jej na front wojny trzydziestoletniej, strona polska poczuła się zobowiązana wyjaśnić Hiszpanom, że płacąc żołd na 13 000 żołnierzy polskich, dostaną do dyspozycji armię liczącą od 40 000 do 58 000 „osób zdolnych do walki”[10].

Zapomniana armia - na ten tytuł w pełni zasługuje czeladź (a precyzyjniej rzecz ujmując tzw. luźna czeladź) wojsk RP, o której obecności wie każdy zajmujący się tą epoką historyk, a którą permanentnie pomija się (lub zaniża jej liczebność) w opracowaniach wojen, kampanii, czy bitew. Światełko w tunelu stanowi praca „Wojskowość polska w dobie wojny polsko-szwedzkiej 1626-1629. Kryzys mocarstwa”, która – mamy taką nadzieję – stanie się zapłonem wyzwalającym eksplozję badań i prac nt. roli i liczebności czeladzi w wojskach polskich i litewskich[11]. W książce tej wykazaliśmy, że dla okolic połowy XVII w. przybliżoną liczebność luźnej czeladzi w armii polskiej można określać następująco: znając liczbę żołnierzy służących w poszczególnych formacjach, mnożymy liczbę kawalerzystów przez 2 i otrzymujemy liczbę luźnej czeladzi[12]. Jeśli chcemy uzyskać przybliżoną liczbę wozów, ciągnących z wojskiem, to do liczby kawalerzystów dodajemy 1/10 liczby piechurów i dragonów (1 wóz przypadał na 10 piechurów/dragonów). Jeśli chcemy obliczyć przybliżoną liczbę koni, to liczbę kawalerzystów mnożymy przez 4, dodajemy do niej liczbę dragonów oraz dodajemy 1/5 liczby piechoty i dragonów (licząc po 2 konie na 1 wóz piechoty/dragonii).

Policzmy te wielkości dla konkretnych danych. Weźmy np. wielkość armii koronnej na Ukrainie w III kwartale 1660 r., czyli te dane, które przedstawiliśmy powyżej.

· Liczba jazdy (komputowej + ochotnicy): etatowo 14 949 + 1400 = 16 349.

· Liczba piechoty (komputowej + ochotnicy): etatowo 10 681 + 200 = 10 881.

· Liczba dragonów (komputowych + ochotnicy): etatowo 5093 + 200 = 5293.

Faktyczną liczbę żołnierzy uzyskamy dopiero po odliczeniu ślepych porcji (mniej więcej 10%), strat marszowych i innych. Nie wchodząc jednak w takie detale, policzmy ilość uzbrojonych mężczyzn, wozów i koni wg wielkości etatowych.

· Liczba czeladzi = liczba kawalerzystów (16 349) x 2 = 32 698

· Liczba wozów = liczba kawalerzystów (16 349) + 1/10 x (suma liczby piechoty i dragonów 16 174) = 17 966

· Liczba koni = liczba kawalerzystów (16 349) x 4 + liczba dragonów (5293) + 1/5 x (suma liczby piechoty i dragonów 16 174) = 65 396 + 5293 + 3235 = 73 924

Zgodnie z powyższym schematem obliczeń, armia polska o podanym składzie powinna sobie etatowo liczyć: 65 221 uzbrojonych mężczyzn (tj. żołnierzy i czeladzi), 73 924 konie i 17 966 wozów. Pamiętajmy, że są to obliczenia przybliżone. Nie uwzględniono w nich ani tego, że faktyczna liczba żołnierzy była niższa (z uwagi na ślepe porcje, straty marszowe i inne), ani tego, że z wojskiem ciągnęła artyleria (z towarzyszącą jej obsługą i wozami), ani tego, że w rzeczywistości przy piechocie i dragonach także znajdowała się czeladź (chociażby ta, która zajmowała się wozami a także ta, która towarzyszyła rotmistrzom poszczególnych chorągwi). Mimo tych uproszczeń, widocznym jest, że obliczona wg powyższego schematu liczba czeladzi koreluje z wielkością podaną przez Jerlicza.

Zapomniana armia

Czeladź wojsk Rzeczypospolitej... Czas w końcu wyjaśnić, czym ona była i na jakiej podstawie doliczamy jej ilość do ogólnej liczebności armii RP.

W „Encyklopedii staropolskiej” Zygmunta Glogera czytamy:

„Czeladź – służba gospodarska u szlachcica, tj. parobcy, dziewki, i w ogóle wszyscy pracujący bądź w domu, bądź w polu, jak również pomocnicy w warsztacie rękodzielnika, zowią się czeladzią dworską lub cechową, czyli rzemieślniczą. Ponieważ każdy szlachcic był z obowiązku rycerzem, więc i na wojnę szedł z wybranymi przez siebie czeladnikami. [...]”[13]

Celowo podajemy tu bardziej ogólne znaczenie słowa czeladź aby lepiej wyjaśnić sens jej istnienia w wojsku. Jak widać, w dawnej Polsce, każda działalność gospodarcza – czy to praca w polu, czy w domu, czy w warsztacie rzemieślniczym, czy w końcu w wojsku – opierała się na dwóch kategoriach ludzi. Pierwszą stanowili panowie, mistrzowie, towarzysze, tj. ludzie stający na czele i zarządzający pracą domu, warsztatu, pocztu. Funkcja kierownicza brała się z prawa własności, które posiadał: pan tj. szlachcic do ziemi i domu, mistrz do warsztatu pracy a towarzysz do pocztu. Drugą kategorię stanowiła czeladź, czyli pracownicy/pomocnicy czy to pana, czy to mistrza, czy też w końcu towarzysza. Analogie między sferą wojskową a cywilną są tu bardzo wyraźne. Bo też i siedemnastowieczne wojsko i społeczeństwo polskie pod względem organizacji pracy, bardziej tkwiło w wiekach średnich niż w nam współczesnych. Czeladź wojskowa to więc nic innego jak ludzie pracujący na rzecz towarzysza – właściciela pocztu. Czy w tej kategorii mieszczą się również tzw. pocztowi? Okazuje się, że tak – również pocztowych zaliczano do czeladzi. Dzisiaj terminem „pocztowy” określa się ludzi, których towarzysz wyposażał w broń, konie i wszystkie rzeczy potrzebne do boju, otrzymując od państwa odpowiednią kwotę za ich czynny udział w walkach. We współczesnej terminologii wojskowej odpowiadałby im stopień szeregowego.

W tym właśnie miejscu musimy zająć się terminologią używaną przez współczesnych historyków a także tą, która była w użyciu w wiekach XVI - XVIII. Współczesna terminologia stosuje bardzo ścisłe rozgraniczenie między pocztowymi – szeregowymi, a czeladzią tj. ludźmi wykonującymi prace pomocnicze na rzecz pocztu (przygotowanie strawy dla ludzi i koni, zdobywanie żywności, powożenie wozami, opieka nad dobytkiem itp.), których nie włączano w komput wojsk i za pracę których towarzysz nie otrzymywał żadnego wynagrodzenia ze skarbu państwa.

Współczesna terminologia podkreśla różnice między obiema kategoriami, co dzisiejszym czytelnikom pozwala łatwo zorientować się o której grupie pisze dany autor, lecz terminologia staropolska tych różnic aż tak ostro nie stawiała a czasami wręcz zacierała. W źródłach z epoki pojawiają się określenia typu „czeladź”, „czeladź luźna”, „ciury”, „czeladź pocztowa”. Podajmy przykład. Polski inżynier, Józef Naronowicz-Naroński w swoim dziele ukończonym, jak sam podaje, 3 czerwca 1659, notuje:

„[...] wojsko polskie nie ma magister-prowianta, żeby wojsku wszytkiemu żywność obmyślał i oną opatrował, ale każdy towarzysz siebie, konie swoje i czeladź żywić, i zdobywać się na żywność musi. Zaczem luźnej czeladzi nad zamiar wszyscy chować muszą, a im kto więcej tej luźnej czeladzi chowa, tym więtszy pożytek i prędsze pożywienie miewa. Na przykład jeden towarzysz na trzy konie służąc nad dwóch czeladzi pocztowych trzech, czterech, pięciu, a drugi i dziesięciu chować musi, a przy tym tak wiele wozów, koni i ciurów, zaczym przestrzeństwa trojako więcej potrzeba niż na cudzoziemskiego rajtara. A to też pewna, że przy każdej chorągwi kozackiej lubo usarzkiej drugie tyle albo i dwójnasób więcej czeladzi luźnej będzie, którzy pod osobnym swoim znaczkiem z chorągiewki podczas potrzeby do boju się zejdą i gdzie będzie dziesięć tysięcy wojska polskiego, pewnie dwadzieścia tysięcy do boju albo i więcej względem luźnej czeladzikłaść można”[14]

Co ciekawe, w innym miejscu, tenże Naronowicz-Naroński, opisując korzyści wynikające z mniejszych pocztów, dodaje:

„Nie wypisuję wszystkich przyczyn, ta najprzedniejsza, że za lepszą rzecz kładą, gdy więcej towarzystwa pod chorągwią będzie, a też w wielkości pocztu nie podobna, aby brak nie miał bydź w koniu i w czeladniku którym.”[15]

Bez cienia wątpliwości stwierdzamy, że ten świetnie zorientowany w sprawach wojskowości polskiej połowy XVII w. inżynier, nazywa pocztowych po prostu czeladnikami. Nie on jeden...

W liście do żony z 10 X 1683, polski król, Jan III Sobieski opisywał ciekawą sytuację:

„I tę akcję jednego czeladnika husarskiego muszę napisać Wci sercu memu. Stanąwszy przed chorągwiami, rozkazałem, aby kto ma jeszcze kopię, wjechał w pierwszy szereg. Aliści pachołek jedzie z kopią, a pan jego za kopię – aż mupachołek odpowiada 'Mospanie! Jam dla siebie wywiózł tę kopię z potrzeby! Nie porzuciłem jej, jak drudzy!' Jam tedy bardzo pochwalił pachołka i dałem mu pięć czerwonych złotych.”[16]

Jan III Sobieski nazywa tu pocztowego zamiennie czeladnikiem i pachołkiem. Nazwy „pachołek”, „pacholik”, „pacholę”, używano również w stosunku do „czeladników luźnych”. Przykład tego mamy w artykułach wojskowych Floriana Zebrzydowskiego z 1561 r. :

„Konie powodne pobok, a kiedy w huf wielki wprawiają, tedy nazad w piąty rząd. Abowiem te konie musi odsyłać do walnego hufu albo do pacholczego hufu. Pacholęta aby nie były do hufu szykowane, ali aby przed pany stali dlatego, aby kiedy panowie od nich wezmą drzewa [tj. kopie] aby precz tam, gdzie im każą, odjechali.”[17]

Te i szereg innych przykładów[18] świadczą dobitnie, że w siedemnastowiecznej kawalerii polskiej były dwie tylko kategorie zbrojnych mężczyzn:

· towarzysze – w teorii równi swoim dowódcom a nawet królowi[19]

· czeladnicy/pachołkowie – podwładni towarzyszy; wśród nich byli pocztowi (czeladź pocztowa) i czeladnicy (czeladź luźna).

To właśnie z tego powodu trudno niekiedy interpretować dawne teksty. Nie zawsze z kontekstu wiadomo, czy chodzi o pachołka/czeladnika pocztowego, czy luźnego.

Współczesny podział siedemnastowiecznego wojska polskiego na wojsko i nie wojsko idzie w poprzek tej drugiej kategorii (tj. czeladź pocztowa to wojsko, czeladź luźna to nie wojsko), gdy tymczasem podział ten dla ludzi żyjących w tamtej epoce nie był ani tak wyraźny, ani oczywisty. To, co z pewnością dzieliło obie kategorie czeladzi, to fakt, że na jedną przysługiwał towarzyszowi (sic!) żołd wypłacony ze skarbu państwa, gdy druga pozostawała nieopłacona. Tylko czy nieopłacony „zbrojny mężczyzna” nie jest żołnierzem? Jeśli tak, to dlaczego czeladź pocztową zalicza się do żołnierzy, chociaż żołdu nie otrzymywała? Dlaczego piechotę wybraniecką, szlachtę pospolitego ruszenia, lisowczyków i Kozaków nierejestrowych, którzy również nie otrzymywali żołdu, zalicza się do żołnierzy a luźną czeladź nie?

Jak widać, to kryterium nie jest najlepsze aby wyznaczyć linię podziału między żołnierzami a nieżołnierzami. Więc może odpowiednim kryterium będzie to, czy „zbrojny mężczyzna” bierze udział w walkach, czy też nie? Niestety i to kryterium nie jest doskonałe. Istnieją przykłady na to, że luźna czeladź brała udział w działaniach bojowych na równi z towarzyszami i czeladzią pocztową a i artykuły wojskowe określały sposób użycia luźnej czeladzi w takich sytuacjach[20]. Ktoś mógłby tu zwrócić uwagę na to, że zazwyczaj luźna czeladź miała inne zadania bojowe niż towarzysze i czeladź pocztowa. I miałby rację. Tyle, że ta uwaga niczego nie zmienia. Posłużmy się tu analogią do naszych czasów. W wojskach lotniczych istnieją różne kategorie żołnierzy. Są tam i piloci myśliwców, i mechanicy. Ci pierwsi mają inne zadania bojowe od tych drugich. Piloci myśliwców walczą „twarzą w twarz” z nieprzyjacielem, gdy mechanicy odpowiedzialni są za to, aby piloci mieli czym walczyć. Mechanicy samolotowi pracują z dala od wroga. Przez całą wojnę mogą nawet jednego nieprzyjaciela na oczy nie zobaczyć. Lecz nikomu jak dotąd nie wpadło do głowy, aby ich nie zaliczać do grona żołnierzy.

Luźną czeladź można pod pewnymi względami porównać do mechaników w wojskach lotniczych. Jej to zadaniem było dbać o zaplecze walczących towarzyszy. Ale oprócz tego, sama mogła uczestniczyć w walkach. I robiła to regularnie. Najczęściej osłaniając stada pasących się koni (np. przed Tatarami). Równie często broniła ona taboru, czy też siłą zdobywała dla pocztu żywność we wrogim (i niestety także swoim) kraju. Czasami używana była przy szturmach do zamków, czy innych umocnień nieprzyjaciela. Stosunkowo rzadko walczyła jak regularne jednostki w polu, ale i takie przykłady są znane. Luźna czeladź, w przeciwieństwie do mechaników w wojskach lotniczych, miała bezpośredni kontakt z nieprzyjacielem. Jeśli więc mechanicy zasługują na miano żołnierzy, dlaczego odmawiać tego ciurom?

Może więc powinniśmy sięgnąć po definicję słowa żołnierz? Według słownika języka polskiego, żołnierz to „osoba odbywająca służbę wojskową”. Definicja ta bez wątpienia pasuje także do luźnej czeladzi, która służyła w wojsku, choć za swoją służbę – tak jak i czeladź pocztowa – żołdu nie otrzymywała.

A może żołnierz powinien się cechować odpowiednimi przymiotami bojowymi? Jeśli tak, to prędzej do żołnierzy powinniśmy zaliczyć luźną czeladź niż rycerstwo (czyli szlachtę) pospolitego ruszenia. Charakterystyczna tu może być ocena Jana Chryzostoma Paska. Wspominając luźną czeladź walczącą w bitwie nad rzeką Basią w 1660 r., notuje:

„Czeladzi wszystkiej luźnej, tak z naszego [koronnego], jako z litewskiego wojska, kazano pod znakami stanąć do szyku, przydawszy kożdemu znaczkowi towarzysza za rotmistrza. [...] Przybyło tedy ozdoby małemu wojsku [naszemu] owymi luźnymi, że kiedy na nich spojrzał, to się widziało takie drugie wojsko [...] Luźni z wolentarzami tak odważnie wpadają na szyki [nieprzyjaciela], że ledwie Tatar tak natrze [...]”[21]

Z kolei wspominając epizod z 1672 r., kiedy przyszło mu dowodzić pospolitym ruszeniem szlacheckim, po licznych problemach na tle dyscyplinarnym, ślubował:

„Póko żyw będę, nigdy się już takiej komendy nie podejmę i wolałbym paść świnie niżeli z pospolitego ruszenia komenderowanych prowadzić na podjazd.”[22]

Ani w XVII w., ani później, luźnej czeladzi nie zaliczano do stanu żołnierskiego. Mimo to, w świetle przedstawionych tu faktów, trudno nadal utrzymywać, że luźna czeladź żołnierzami nie była.

Dylemat szklanki

Powszechnie znane jest pytanie – dylemat, czy szklanka do połowy napełniona wodą jest szklanką w połowie pełną, czy w połowie pustą? Optymista powie, że pełną, pesymista, że pustą. Powszechnie znane jest powiedzenie o kiju, który ma dwa końce i o dwóch stronach medalu. Wszystkie te powiedzenia/dylematy odzwierciedlają jedną prawdę. Każde zjawisko ma swoje dobre i złe strony. Ma je także to, co proponujemy w tym artykule, czyli zaliczenie luźnej czeladzi w grono żołnierzy. Zabieg ten mnoży nam liczebność wojsk RP, co pozwala lepiej ocenić tak zdolność mobilizacyjną jak i wysiłek militarny społeczeństwa polskiego w wiekach poprzedzających rozbiory.

Z drugiej jednak strony, rewizji wymagać będą wszystkie opisy bitew i wojen toczonych przez armie RP. Nagle okaże się, że wiele spektakularnych zwycięstw oręża polskiego i litewskiego, nie było aż tak spektakularne (np. Kircholm 1605, gdzie była obecna luźna czeladź) a nasze porażki były bardziej dotkliwe niż sądzono (np. Warszawa 1656 – o czym niżej). Nie każdemu takie odkrycie może przypaść do gustu...

Jest jednak jeszcze pewna, bardzo duża zaleta, zaliczenia luźnej czeladzi w krąg stanu żołnierskiego. Otóż zabieg ten pozwoli na wyjaśnienie wielu pozornie sprzecznych ze sobą źródeł. Dzisiaj historycy zrzucają na karb ludzkiej przesady informacje o licznych wojskach, mających operować w XVII w. Weźmy np. taką relację jak ta, spisana przez ambasadora Ludwika XIV przy królu szwedzkim Karolu X Gustawie, a dotycząca bitwy pod Warszawą 1656 r. Hugues de Terlon, bo o nim tu piszemy, zanotował:

„Armia Polaków składała się z ośmiu tysięcy kwarcianych, szesnastu tysięcy pospolitych: Rusinów i Polaków, pięciu tysięcy Litwinów i sześciu tysięcy Tatarów na koniach oraz z czterech tysięcy pieszych. Sami się chwalili, że mieli sto tysięcy ludzi.”[23]

Podliczając stany osobowe podane przez francuskiego ambasadora, otrzymujemy liczbę 39 000, gdy sami Polacy mieli się chwalić, że mają 100 000 ludzi. Czyżby przesadzali? Okazuje się, że nie. Historycy określają dzisiaj liczebność armii polsko-litewskiej pod Warszawą na 34 000 – 36 000 żołnierzy (w tym piechoty ponad 4000 i ok. 2000 posiłków tatarskich) a uwzględniając siły kasztelana kijowskiego, skierowane pod Zakroczym i oddziały Gosiewskiego, otrzymamy ok. 40 000 żołnierzy[24]. Zdecydowana większość armii walczącej pod Warszawą to jak widać kawaleria. Obliczając ilość luźnej czeladzi dla ok. 30 000 jazdy polskiej i litewskiej (pomijamy 2000 Tatarów), otrzymujemy wielkość ok. 60 000. Dodając ją do liczby żołnierzy, uzyskujemy ok. 100 000 mężczyzn pod bronią. Przypomnijmy uwagę francuskiego ambasadora „Sami [Polacy] się chwalili, że mieli sto tysięcy ludzi.”. Przesadzali? Jak widać nie.

Hugues de Terlon, jako wytrawny dyplomata, mając przy tym dostęp do wiarygodnych źródeł, potrafił rzetelnie podać informację o wojskach RP. Podał ją w taki sposób, że czytającego jego pamiętniki zastanawia, dlaczego istnieje tak duża rozbieżność między wyliczeniami Hugues'a de Terlon a przechwałkami Polaków. Zazwyczaj jednak źródła nie są tak drobiazgowe. Hieronim Chrystian Holsten po prostu zanotował:

„Siły nieprzyjaciela liczyły 100 000 ludzi – Polaków, Tatarów, Kozaków i Wołochów.”[25]

Ani słowa wyjaśnienia, skąd te dane. Nic dziwnego, że dotychczas traktowano je jako przesadę autora – która w istocie przesadą nie była!

Cały problem w tym, że źródła są właśnie pełne takich „przesadzonych” liczb, które – gdy uwzględni się luźną czeladź – niosą w sobie jak najbardziej rzetelną informację. Informacje te, jak dotąd, były zazwyczaj przez historyków ignorowane i zrzucane na karb fantazji autora relacji.

W tym miejscu nasuwa się pytanie – skoro źródłom cudzoziemskim, podającym wielką liczebność armii polskiej można zaufać, to czy zaufać można również źródłom polskim, które równie często notowały olbrzymią liczebność armii nieprzyjacielskich? W następnym rozdziale pokażemy, że czasami jest to uzasadnione.

Luźna czeladź – nie tylko w Polsce

Poniżej przedstawiamy rozważania nad liczebnością armii tureckiej (bez Tatarów), która brała udział w bitwie pod Chocimiem 1621 r. Wyliczenia te są przykładem tego, jak można pogodzić wiele sprzecznych relacji, pod warunkiem, że uwzględni się zarówno specyficzną dla armii tureckiej procedurę obliczania liczebności wojsk, jak i obecność luźnej czeladzi.

Przez długi okres czasu, liczebność armii tureckiej pod Chocimiem była znacznie zawyżana. O 200 000 Turków (nie licząc w to Tatarów) pisali sami historycy tureccy. Polscy, ukraińscy i rosyjscy historycy, bazując na relacji Szemberga podawali liczbę 160 000 żołnierzy tureckich i 60 000 Tatarów. Pamiętniki polskie pisane przez uczestników tej bitwy podawały najczęściej, powołując się na dane przenikające z Turcji, że armia turecka liczyła sobie 300 000 Turków i 100 000 Tatarów. Zbiegowie z tureckiego obozu z kolei oceniali, że wojska te liczą sobie 30 000 sipahów, 20 000 janczarów i 100 000 „motłochu”. Łącznie 150 000 ludzi. Do tego miało jeszcze dojść 60 000 Tatarów.[26]

Jak liczna była więc armia turecka pod Chocimiem? Paradoksalnie, każde z tych źródeł podawało poprawną liczbę, tyle że liczby te nie oznaczały ilości żołnierzy tureckich. Wyjaśnienie tego paradoksu znajdujemy w „Dzienniku wojny tureckiej w Wołoszech” autorstwa Jana Ostroroga.

Ostroróg na początku swojego dziennika podaje, że:

„Cesarz turecki we trzykroć sto tysięcy wojska tureckiego, krom [oprócz] Tatar przyszedł [...]”[27].

Pod koniec dziennika uściśla tą wielkość:

„[...] tureckiego wojska z tatarskim było więcej niż cztery kroć sto tysięcy.”[28]

Lecz jednocześnie, powołując się na Żeleńskiego, który posłował do Turków, stwierdza że:

„Tenże [Żeleński] i z wiadomości od ludzi, i z przypatrzenia swego nie kładł więcej nad sto pięćdziesiąt tysięcy Turków, Tatarów nad sześćdziesiąt tysięcy. [...] A przyczyna tego, że tak małą liczbę wojska tureckiego kładł p. Żeleński jest: iż je rachował na nasz polski rachunek, który od tureckiego jest daleko różny; bo w tureckim wojsku rachują osobno każdą rzecz żyjącą, jako kiedy rycerz na koniu siedzi, a ma albo konia drugiego, muła albo wielbłąda, tedy to wszystko rachują osobno i dlatego czyni się tego liczba wielka bardzo [...]”[29]

Taką metodę obliczania wielkości armii potwierdza także Krzysztof Zbaraski, który po tej wojnie posłował do Turcji i pozostawił po sobie cenne uwagi o składzie armii i wojskowości tureckiej owego okresu:

„Toć to jest numerus raczej niż exercitus sił tureckiego tego tyrana, którzy jednak niesłychanie na wielką liczbę swe i szkapie głowy z lik kładąc rachują poczty swe.”[30]

Co ciekawe, metody tej Turcy nie stosowali przy obliczaniu strat własnych, tylko przy liczeniu wielkości własnej armii[31]. Ostroróg konkluduje dalsze wywody:

„[...] dlatego kiedy wojska polskiego będzie dziesięć tysięcy, więcej w nim żołnierzy będzie, niż kiedy Turków dwadzieścia tysięcy będą liczyć, a bodaj i nie trzydzieści.”[32]

Warto się zastanowić, czemu służyła taka metoda obliczania wielkości armii. Być może chodziło o wywołanie odpowiedniego efektu psychologicznego? Gdy Turcy wyruszali na swojego wroga, rozgłaszali przy tym wieści o ogromnej liczebności swych wojsk. Musiało to działać paraliżująco na przeciwnika a mobilizująco na własnych żołnierzy. W dobie, gdy największe europejskie armie polowe liczyły sobie kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy, liczba 400 000 Turków i Tatarów musiała wręcz szokować. A może taki sposób liczenia armii był potrzebny administracji tureckiej w celach np. logistycznych? Trudno to stwierdzić z całą pewnością...

Znając jednak turecką specyfikę obliczania wielkości armii, możemy teraz odpowiednio zinterpretować przekazy źródłowe. Okazuje się, że wszystkie one dość dobrze zgadzają się ze sobą. Gdy, powołując się na dane tureckie, pamiętnikarze polscy piszą o 300 000 armii, to faktycznie była to liczba wszystkich ludzi i zwierząt w wojsku tureckim. Gdy piszą o 150 000 – 160 000 armii, to faktycznie była to liczba wszystkich ludzi w wojsku tureckim – żołnierzy i luźnej czeladzi (może także żon i nałożnic zabieranych przez żołnierzy na wojnę?). Dlatego liczbę samych żołnierzy tureckich należy jeszcze zredukować. O ile? W tym miejscu możemy jedynie spekulować.

Gdyby przyjąć, że proporcja między liczbą czeladzi a żołnierzy w wojsku tureckim odpowiadała podobnej proporcji w wojsku polskim[33], to można z grubsza oszacować liczbę samych żołnierzy tureckich (bez Tatarów) na jakieś 80 000. Co ważniejsze, liczbę tę można uzyskać także w zupełnie inny sposób.

Współcześni historycy polscy podchodzą do oszacowania liczby żołnierzy tureckich walczących pod Chocimiem wychodząc z zupełnie innych danych niż to uczyniliśmy powyżej. Poniżej przedstawimy takie obliczenia przeprowadzone przez Leszka Podhorodeckiego[34].

Bazując na relacji schwytanego Turka oraz relacji Naimy, Podhorodecki podaje prowincje tureckie, które wysłały żołnierzy na wojnę. Liczebność wojsk z tych prowincji określa na podstawie danych ustalonych przez Francuza Ricota, który miał dostęp do archiwów tureckich w latach 60. XVII w. Drugim źródłem wiedzy o liczebności sił poszczególnych prowincji jest „Opis monarchii tureckiej za Ahmeda I” autorstwa Ayny Alego.

„Opis monarchii...” podaje wiadomości o kilkanaście lat wcześniejsze w stosunku do interesującego nas okresu bitwy chocimskiej. Dane z obu źródeł są dość zgodne, można więc przyjąć je także dla r. 1621. Na tej podstawie Podhorodecki stwierdza, że pod Chocim wyruszyło około:

- 14 000 żołnierzy z Anatolii pod bejlerbejem Hasanem paszą

- 18 000 żołnierzy z Rumelii pod bejlerbejem Jusufem paszą

- 2 000 żołnierzy z Aleppu pod Tayjarem bejem

- 1 400 żołnierzy z Djarbekiru pod Dylewarem paszą

- 5 000 – 6 000 żołnierzy z Bośni pod Hussejnem paszą

- ponad 1 000 żołnierzy z Trypolisu Syryjskiego

- 6 000 żołnierzy z Siwasu

- 4 000 żołnierzy z Karamanu

- 1 000 żołnierzy z Maraszu pod Abazy paszą

- 2 500 żołnierzy z Kaffy

- 1 000 ochotników z Dobrudży

- 2 000 – 3 000 żołnierzy z Rakki

- 5 000 posiłków koczowników i pocztów dostojników tureckich

- 4 000 żołnierzy z Budy pod Karakaszem paszą (przybyli już w toku walk pod Chocimiem)

Łącznie jest to ok. 68 000 żołnierzy. Liczba ta uwzględnia już fakt, że nie wszyscy lennicy z poszczególnych prowincji mogli wyruszyć na wojnę (z powodu chorób i nieobsadzonych wakatów). Teoretyczna liczba powinna być bowiem większa o kilkanaście procent. W tym miejscu wyjaśnić trzeba, że wojska z tych prowincji były faktycznie pospolitym ruszeniem lenników zobowiązanych do służby wojskowej.

Liczbę 68 000 należałoby jednak pomniejszyć o straty marszowe i dezercje. Leszek Podhorodecki szacuje, że pod sam Chocim mogło przybyć ok. 50 000 – 55 000 żołnierzy z tych prowincji.

Oprócz pospolitego ruszenia z poszczególnych ziem, Turcy mieli także zawodowe wojska. Wśród nich janczarów i sipahów. Liczbę janczarów z jakimi wyruszył sułtan Podhorodecki określa na 18 000 (za relacjami Des Cesy i Hurmuzaki). Przyjmuje jednak, że w wyniku strat marszowych i dezercji pod Chocim mogło dotrzeć tylko ok. 12 000 janczarów. Z kolei, przy opuszczaniu stolicy sipahowie gwardii sułtańskiej mieli sobie liczyć 12 000 żołnierzy, z których jedynie 8 000 miało dotrzeć pod Chocim. Do tych wojsk Podhorodecki dolicza także obsługę artylerii tureckiej w liczbie kilkuset osób oraz wojska mołdawskie pod Stefanem Tomżą (5 000 żołnierzy) i wołoskie pod Radu Mihneą (7 000).

Łącznie, pod Chocim miało wyruszyć ok. 110 000 Turków, lecz w wyniku strat marszowych dotarło jedynie 82 000 – 87 000. Jak widać, liczby te pasują do danych jakie przedstawiliśmy wcześniej. Podkreślmy tutaj, że nie znając tych wszystkich precyzyjnych wyliczeń współczesnego historyka, bazując jedynie na „sprzecznych” danych zapisanych przez polskie źródła, odpowiednio je interpretując, można dojść do bardzo podobnych co Podhorodecki wniosków. Pytanie – po co to robić inaczej niż Leszek Podhorodecki? Odpowiedź jest banalna – nie zawsze dysponujemy tak precyzyjnymi danymi wyjściowymi (jak wykaz prowincji tureckich, które wysłały żołnierzy na wojnę), aby móc przeprowadzać obliczenia w sposób, który Leszek Podhorodecki wykonał. Poza tym, jeśli dwie różne metody obliczania wielkości armii dają podobne wyniki, to obliczenia te uwiarygodniają się wzajemnie.

Ten, kto zna specyfikę obliczania wielkości armii przez Turków; ten, kto zdaje sobie sprawę z obecności w jej szeregach licznej czeladzi, może odpowiednio interpretować „przesadzone” relacje, którymi raczą nas dawni autorzy.

*

Rozdział ten zatytułowany jest „luźna czeladź – nie tylko w Polsce”. Jak widać z przedstawionych tu faktów, armia polska nie była jedyną, w której luźna czeladź była obecna. Nie powinno nas to dziwić. W każdej armii ktoś musiał dbać o konie, powozić wozami, przygotowywać strawę, itp. Robiły to tak kobiety i dzieci żołnierzy[35], jak i pachołkowie[36]. Liczebność i skład owego „personelu pomocniczego” są jednak zazwyczaj ignorowane przez polskich historyków[37]. Brak opracowań na ten temat jest bardzo bolesny. Uniemożliwia rzetelną ocenę liczebności wojsk („uzbrojonych mężczyzn”) różnych krajów. Uniemożliwia odpowiedź na wiele ważkich pytań. Na przykład, czy olbrzymia liczebność wojsk tatarskich, którymi raczą nas polskie źródła, to wynik faktycznej przesady autorów? A może jest to tylko efekt obliczania przez Tatarów swoich szeregów na sposób turecki (konie + ludzie)? Jest też inna możliwość. I ją właśnie uważam za najbardziej prawdopodobną. Wydaje się, że Polacy piszący o armii tatarskiej, sumowali wszystkich ludzi (wojowników, chłopców, kobiety) ciągnących z armią tatarską i sumę tę podawali jako wielkość armii tatarskiej. Na przykład w 1667 r. Andrzej Maksymilian Fredro oceniał potencjał mobilizacyjny ord krymskiej, nogajskiej i budziackiej na „niewiele coś nad 100 000”, lecz wyjaśnia, że jest to maksymalna liczba, osiągana w przypadku:

„gdy na głowę prawie [czyli niemal co do jednego] i z pastuchami, z tymi nawet co bez szabel tylko same kiścienie mając (bo to ta gens ma liberum usum belli), wszyscy wychodzą [na wyprawę]”[38]

Mamy tu więc nie tylko dobrze uzbrojonych wojowników, ale i tych, których w wojsku polskim nazwano by luźną czeladzią.

Nieraz w polskich źródłach pojawiają się określenia typu „wybór wojska”, co sugerowałoby obecność samych tylko wojowników. W tym kontekście ciekawą informację zawiera „Diariusz” Eryka Lassoty von Steblau, który w 1594 r. podróżował po Ukrainie. Opisuje on przesłuchanie wysoko pojmanego jeńca tatarskiego, który miał stwierdzić, że:

„[...] car [chan] z dwoma carewiczami [synami] z siłą 80 000 wyruszył na wyprawę, wśród nich jednak jest niewiele ponad 20 000 ludzi dobrze uzbrojonych.”[39]

Czyli na 1 dobrze uzbrojonego wojownika przypadałoby 3 ludzi, którzy pomnażali szeregi tatarskie, lecz których wartość bojowa była problematyczna. O dwoistym składzie armii tatarskiej pisał także francuski sekretarz polskiej królowej, wyróżniając w niej panów (maîtres) i sługi (valets). Tych ostatnich miało być ok. 1,5 raza więcej niż tych pierwszych[40]. Możemy również stwierdzić, że z armią tatarską podróżowały także kobiety – i co może zaskakujące, przynajmniej niektóre z nich brały udział w walkach[41]. A co się tyczy dzieci (chłopców), to Beauplan w połowie XVII w. stwierdzał:

„Gdy osiągną już one lat dwanaście, wysyła się je na wojnę.[42]”

Dopóki zagadnienia te nie zostaną dogłębnie przestudiowane i opracowane, poruszamy się w mroku spekulacji. Dopóki nie zostaną przyjęte jednolite kryteria, określające kogo można a kogo nie można zaliczać do stanu żołnierskiego i ilu żołnierzy liczyły poszczególne armie, zdani jesteśmy na fałszujące rzeczywistość porównania.

Dr Radosław Sikora


[1] Jan Wimmer, Wojsko, s. 190 – 192 (w: Polska XVII wieku. Państwo, społeczeństwo, kultura. Pod red. Janusza Tazbira. Warszawa 1974).

[2] René Chartrand, Louis XIV’s Army. s. 11. „Osprey” 1988.

[3] Jan Wimmer, Materiały do zagadnienia organizacji i liczebności armii koronnej w latach 1683 – 1689. SiMdHW, t. 8. 1. s. 253.

[4] List do Mons. Passionei, sekretarza świętego kardynałów kollegium. W: Relacye nuncyuszów apostolskich i innych osób o Polsce od roku 1548 do 1690. Opr. E. Rykaczewski. t. 2. s. 588. Berlin – Poznań 1864.

[5] Łukasz Ossoliński, Cudnów – Słobodyszcze 1660. s. 34, 98 – 102. Zabrze 2006.

[6] Być może jest to źle odczytane słowo „luźnej”?

[7] Joachim Jerlicz, Latopisiec albo kroniczka. Opr. Kazimierz Władysław Wójcicki. t. 2., s. 51. Warszawa 1853.

[8] Była to jazda (1400) i dragonia (200) Iwana Wyhowskiego oraz piechota (200) Jana Zamojskiego. (Ossoliński, op. cit. s. 102).

[9] Sekretny a prawdziwy diariusz, od jm. pana Miastkowskiego stolnika halickiego jm. księdzu kanclerzowi [Andrzejowi Leszczyńskiemu] posłany, ekspedycyjej kontynuowanej kozackiej spod Beresteczka pod Białą Cerkwią. s. 293 – 294. W:Relacje wojenne z pierwszych lat walk polsko-kozackich powstania Bohdana Chmielnickiego okresu ‘Ogniem i mieczem’ (1648-1651). Opr. Mirosław Nagielski. Warszawa 1999.

[10] Proposiçion que hizo el Ministro de Polonia al Duque de Medina de las Torres (Propozycja, którą przedstawił polski poseł Księciu de Medina de las Torres). W: Ryszard Skowron, Preliminaria wojskowe z okresu polsko-hiszpańskich rokowań sojuszniczychw Neapolu (1639 – 1641). SiMdHW, t. 42, s. 246. Białystok 2005.

[11] Radosław Sikora, Wojskowość polska w dobie wojny polsko-szwedzkiej 1626-1629. Kryzys mocarstwa. s. 136 – 147. Poznań 2005.

[12] Sikora, op. cit., s. 144 – 147.

[13] Zygmunt Gloger, Encyklopedia staropolska. t. 1, s. 287. Reprint Warszawa 1996.

[14] Józef Naronowicz-Naroński, Budownictwo wojenne. Opr. Tadeusz Nowak, s. 163. Warszawa 1957.

[15] Naronowicz-Naroński, op. cit., s. 164 – 165.

[16] Jan Sobieski, Listy do Marysieńki. Opr. Leszek Kukulski. s. 559 – 560. Warszawa 1970.

[17] Stanisław Kutrzeba, Polskie ustawy i artykuły wojskowe od XV do XVIII w.. s. 100. Kraków 1937.

[18] Część z nich w: Sikora, op. cit., s. 136 – 147.

[19] Temat to zbyt obszerny, abyśmy go tu mieli rozwijać. Przyczynkiem do niego mogą być uwagi poczynione w: Radosław Sikora, Fenomen husarii. s. 217 – 218.

[20] Sikora, Wojskowość, s. 139 – 141.

[21] Jan Chryzostom Pasek, Pamiętniki. Opr. Roman Pollak. s. 69, 73. Warszawa 1987.

[22] Pasek, op. cit., s. 205. Podobnie s. 207.

[23] Hugues de Terlon, Pamiętniki ambasadora Ludwika XIV przy królu Szwecji Karolu X Gustawie 1656-1660. Opr. Łucja Częścik. s. 253. Wrocław 1999.

[24] Mirosław Nagielski, Warszawa 1656. s. 118. Warszawa 1990. Stanisław Herbst, Trzydniowa bitwa pod Warszawą 28-30 VII 1656 r. s. 304 – 305. W: Wojna polsko-szwedzka 1655-1660. Red. Jan Wimmer. Warszawa 1973.

[25] Hieronim Chrystian Holsten, Przygody wojenne 1655-1666. Opr. Tadeusz Wasilewski. s. 36. Warszawa 1980.

[26] Leszek Podhorodecki, Noj Raszba, Wojna chocimska 1621. s. 167. Kraków 1979.

[27] Jan Ostroróg, Dziennik wojny tureckiej w Wołoszech. W: Pamiętniki o wyprawie chocimskiej r. 1621. Opr. Żegota Pauli. s. 19. Kraków 1853.

[28] Ostroróg, op. cit., s. 39.

[29] Ostroróg, op. cit., s. 38.

[30] Janusz Wojtasik, Uwagi księcia Krzysztofa Zbaraskiego, posła wielkiego do Turcji z r. 1622 – o państwie ottomańskim i jego siłach zbrojnych. SiMdHW, t. 7. 1. s. 340 – 341. Warszawa 1961.

[31] Ostroróg, op. cit., s. 39.

[32] Ostroróg, op. cit., s. 39.

[33] Wydaje się, że jest to założenie uprawnione. Przepych z jakim armia turecka wyruszała na wojny, był powszechnie znany i podkreślany także przez Polaków. Co za tym idzie, armia ta musiała ciągnąć za sobą olbrzymie tabory obsługiwane przez masy czeladzi. Nie znamy danych odnoszących się do bitwy chocimskiej, ale np. na wojnę 1683 r. armia turecka miała zabrać ze sobą tabor liczący 50 000 wozów (Silahdar Mehmed aga z Fundykły, Kroniki Silahdara. s. 93 (w: Kara Mustafa pod Wiedniem. Źródła muzułmańskie do dziejów wyprawy wiedeńskiej 1683 roku. Opr. Zygmunt Abrahamowicz. Kraków 1973.).

[34] Podhorodecki, op. cit., s. 168 – 170.

[35] Francuz Karol Ogier, opisując piechotę niemiecka w służbie szwedzkiej notował (Karol Ogier, Dziennik podróży do Polski 1635-1636. Opr. Władysław Czapliński. t. 1, s. 177. Gdańsk 1950.): „W sąsiedztwie rozłożyła się niemiecka piechota [...] mają tam nawet żony i dzieci.”. O wielkiej liczbie kobiet i dzieci w kozackim taborze pod Beresteczkiem pisał Oświęcim (Stanisław Oświęcim, Stanisława Oświęcima dyaryusz 1643-1651. W: Scriptores rerum polonicarum. t. 19. s. 353. Kraków 1907).

[36] Jako ciekawostkę można tu podać, że armia rosyjska Wasyla Borysowicza Szeremietiewa, uczestnicząca w kampanii 1660 r., miała sobie liczyć mniej więcej tyle samo żołnierzy (19 200) co luźnej czeladzi („kilkanaście tysięcy”) (Samuel Leszczyński, Potrzeba z Szeremetem, hetmanem moskiewskim, i z Kozakami w roku Pańskim 1660 od Polaków wygrana. Opr. Piotr Borek. s. 56, w. 407 – 408. Kraków 2006).

Z kolei po bitwie pod Prostkami 1656 r., w której wojsko litewsko-polsko-tatarskie rozbiło ponad czterotysięczną armię szwedzko-brandenburską (Sławomir Augusiewicz, Prostki 1656, s. 96. Warszawa 2001), Tatarzy pochwycili ok. 5000 – 6000 czeladzi i 400 kobiet towarzyszących tej armii (Pierre Des Noyers, Lettres de Pierre Des Noyers, Secrétaire de la Reine de Pologne Marie – Louise de Gonzague. s. 260 - 261. Berlin 1859).

[37] Jednym z nielicznych wyjątków jest książka Witolda Biernackiego „Biała Góra 1620”, w której autor podejmuje tę tematykę (Witold Biernacki, Biała Góra 1620. s. 66 – 68. Gdańsk 2006.).

[38] Andrzej Maksymilian Fredro, Dyskurs do uważenia podany Anno Domini 1667, iż tylko po śmierci króla ma być obierany regnaturus i insze potrzebe materyje z tej okazyjej przytoczone. s. 233 W: Pisma polityczne z czasów panowania Jana Kazimierza Wazy. 1648 – 1668. Publicystyka, eksorbitancje, projekty, memoriały. T. III. Opr. Stefania Ochmann – Staniszewska. Warocław – Warszawa 1991.

[39] Eryk Lassota, Wilhelm Beauplan, Opisy Ukrainy. Opr. Zbigniew Wójcik. s. 68. Warszawa 1972.

[40] Des Noyers, Lettres, s. 208.

[41] Diariusz Ekspedycyjej Zborowskiej. s. 210. W: Relacje wojenne z pierwszych lat walk polsko-kozackich powstania Bohdana Chmielnickiego okresu ‘Ogniem i mieczem’ (1648-1651). Opr. Mirosław Nagielski. Warszawa 1999.

Marcin Bielski pisał, że kobiety tatarskie „z łuków strzelają i potykają się jako i chłopi” (za: Marek Plewczyński, Żołnierz jazdy obrony potocznej za panowania Zygmunta Augusta. s. 112. Warszawa 1985.)

[42] Lassota, Beauplan, Opisy, s. 127.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Polska króli elekcyjnych ogólnie”