W poszukiwaniu źródeł o sprawie św. Stanisława

Około roku 1000 Polska, zwana jeszcze "państwem gnieźnieńskim", liczyła około miliona mieszkańców, żyjących na 250 tysiącach kilometrów kwadratowych. Niemal 2/3 powierzchni stanowiły nieprzebyte puszcze, a na terenach zamieszkanych gęściej przeważały pola uprawne i łąki. Najgęściej zaludnionymi obszarami były środkowa Wielkopolska, Kujawy, rejony Śląska, okolice Krakowa i Sandomierza oraz tereny przy ujściu Odry.
Artur Rogóż
Administrator
Posty: 4635
https://www.artistsworkshop.eu/meble-kuchenne-na-wymiar-warszawa-gdzie-zamowic/
Rejestracja: 24 maja 2010, 04:01
Kontakt:

W poszukiwaniu źródeł o sprawie św. Stanisława

Post autor: Artur Rogóż »

Ciekawy referat zapraszający do dyskusji:
Bolesław Szczodry (1058 – 1079) obejmując władzę w Polsce rozpoczął aktywną politykę zagraniczną. Wzorując się na działaniach Bolesława Chrobrego (o czym wspominał Anonim zwany Galem) lawirował między dynastami, aby utworzyć jak najkorzystniejszy dla siebie układ sił. Przyłączenie się do obozy antycesarskiego i stanie się poplecznikiem papieża Grzegorza VII w Środkowej Europie, skutkowało uzyskaniem korony, co stanowi zwieńczeniem skutecznie prowadzonej polityki. Tym bardziej zagadkowe i owiane tajemniczością jest obalenie króla Bolesława a szczególnie okoliczności śmierci biskupa krakowskiego – Stanisława, który miał być uwikłany w spór z władcą polskim. Współczesne tym wydarzeniom źródło (bo trzydzieści lat później zostało spisane) autorstwa Galla tak opisuje to co zaszło: „W jaki sposób zaś król Bolesław został z Polski wygnany, długo by o tym mówić, lecz to należy powiedzieć, że nie powinien był pomazaniec w stosunku do pomazańca żadnego grzechu karać cieleśnie. To bowiem bardzo mu zaszkodziło, gdy wobec grzechu zastosował grzech, gdy za zdradę poddał biskupa obcięciu członków. Ani bowiem nie usprawiedliwiamy zdrajcy-biskupa, ani nie zalecamy króla tak szpetnie się rozprawiającego [...].” Krótka wzmianka o tym co miało miejsce między królem a biskupem z pewnością nie wyczerpuje w pełni wiedzy Galla, lecz był zmuszony przemilczeć niewygodny temat. Jednakże nie mógł z czystym sumieniem usunąć faktu całkowicie z kart i zakreślił w bezpieczny sposób, że „coś było”. Szerzej pisze o Galu Wojciechowski uznając je za jedyne wiarygodne źródło. Następnym źródłem była już odległa bo sto lat później kronika Wincentego Kadłubka. Obfituje ona w większe szczegóły dotyczące owego sporu. Stanisław miał opowiedzieć się po stronie poddanych i chronić ich przed gniewem króla. Została powszechnie przyjęta i aż do XIX wieku nie była kwestionowana. Wojciechowski i szereg innych badaczy uznał dzieło Kadłubka za bezwartościowe zawierające wymysły i legendy. Przez długi czas historykom była dostępna tylko kronika Gala jako jedyne wiarygodne źródło w sprawie św. Stanisława i Bolesława Szczodrego. Środowisko było podzielone na dwa obozy: uznające Stanisława za faktycznego zdrajcę i uznające Stanisława za obrońcę poddanych przed srogim władcą (tu głównie środowisko krakowskie). Jako że bp Stanisław został kanonizowany i wrósł trwale w tradycję i tożsamość kulturową Polski, brak jednoznacznej wersji wypadków budzi emocje i często opowiedzenie się po którejś ze stron wiąże się z przyznaniem do wyznawania danego światopoglądu i orientacji politycznej. Dopiero w XX wieku kwestia miała ruszyć na nowy tor, gdy wbrew oczekiwaniom odnaleziono źródła, które mogły rzucić światło na tajemniczy konflikt między królem a biskupem.

Chrzcielnica z Tryde
Z. Batowski w latach dwudziestych ubiegłego wieku zwrócił uwagę na chrzcielnicę znajdującą się w małym, lokalnym kościele szwedzkiego miasta Tryde. Chrzcielnica była pozostałością po romańskim kościele, który został zburzony i na jego miejscu w XIX wieku stanął nowy.
Chrzcielnica składa się z walcowatej czaszy wspartej na stożkowatej nodze przypominając wyglądem kielich. Na czaszy znajdują się cztery płaskorzeźby, które są oddzielane od siebie parami postaci (w sumie są cztery pary). Na jednej płaskorzeźbie jest przedstawiony Chrystus. Owa płaskorzeźba nie ma powiązania fabularnego z trzema pozostałymi. Dwie kolejne przedstawiają wskrzeszenie postaci (przedstawionej jako kościotrup) trzymanej za rękę przez osobę noszącą na głowię mitrę biskupią (lub opacką), kolejna postać trzyma pastorał i skłania głowę, wygląda to jakby wręczała pastorał w ręce biskupa. Ostatnia postać, jakby najbardziej wysunięta naprzód upada na ziemię wskazując palcem wskrzeszoną postać co może oznaczać gest przerażenia. Na trzeciej scenie widzimy biskupa siedzącego pośrodku, dzierżącego pastorał, głowa jego jest zwieńczona mitrą i nimbem co oznacza, że jest już wywyższona ku świętości. Po lewej siedzi osoba świecka z mieczem w ręku i nakryciem głowy, który może symbolizować koronę. Po prawej zaś stoi brodaty starzec w spiczastej czapce w ręku trzymając laskę lub topór. Na stopie od chrzcielnicy znajdują się dwie płaskorzeźby. Jedna przedstawia króla, który wręcza drugiej postaci okrągły przedmiot, być może pieczęć. Druga płaskorzeźba przedstawia diabła leżącego na ziemi, który chwyta króla za pas. Wł. Semkowicz, który jako pierwszy napisał monografię poświęconą owej chrzcielnicy i jej powiązaniu z bp krakowskim widział (w oparciu o opinię szwedzkiego historyka sztuki – Johna Roosvala) w chrzcielnicy sceny związane z legendą o św. Stanisławie: wskrzeszeniu Piotra z Piotrawina, przyprowadzeniem go przed sąd królewski, a na koniec scenę sądu króla nad świętym biskupem i ogłoszeniem wyroku, stąd stojący obok starzec, który w istocie miał być katem trzymającym topór w rękach. Semkowicz tłumaczy, iż wskrzeszenie umarłego wedle średniowiecznych podań miało być konieczne, aby ów powstały z martwych mógł świadczyć w procesie na korzyść Kościoła. Szwedzcy naukowcy datują chrzcielnicę na XII w. i miało to oznaczać, iż kult św. Stanisława miał istnieć w Polsce przed jego kanonizacją w 1253 roku. Do Skandynawii zaś kult miał dostać się za pośrednictwem córki Bolesława Krzywoustego, Ryksy, która wyszła za Magnusa, księcia duńskiego, a później za Swerkera I, króla szwedzkiego. W opozycji do tej tezy stanął M. Gębarowicz. Owszem, wiązał ikonografię na chrzcielnicy z św. Stanisławem ale datował ją na XIIIw. co automatycznie przekreślało dowód na istnienie kultu Stanisława w Polsce przed kanonizacją. Pośród historyków zajmujących się tym zagadnieniem zapanowała atmosfera zakłopotania. Ograniczali się do referowania na ogół rzeczy podobnego do reszty i opowiedzenia się po XII lub XIII wiecznej datacji chrzcielnicy. Oba stronnictwa jednak były przekonane o tym, że płaskorzeźby dotyczyły biskupa krakowskiego. Spór zapewne trwałby dłużej, gdyby nie szwedzka badaczka A. Bennet zamiast zadowalać się zdjęciami chrzcielnicy (jak to czyniło grono polskich historyków) obejrzała sama chrzcielnicę i stwierdziła, że patrząc na ikonografie od lewej do prawej wątek fabularny zaczyna się od sądu nad biskupem a kończy się na zaprowadzeniu wskrzeszonego przed sąd. Od razu widzimy, że odwrotny bieg nie ma sensu. Stąd wynika, że owa chrzcielnica nie może traktować o św. Stanisławie. Płaskorzeźby na czasy przedstawiają legendę św. Fridolina, mnicha iryjskiego. Na scenie potocznie zwanej „sądem biskupim” osoba z mieczem to król Klodwig, pośrodku stoi św. Hilary z Poitiers. Głowę ma zwieńczoną paliuszem arcybiskupim. Po prawej zaś to św. Fridolin z kijem, co w ikonografiach stanowi jego atrybut. Tak więc źródło obiecujące rzucić nowe światło na niewyjaśnioną kwestię okazuje się błędne.

Fresk z Asyżu
8 września 1253 roku papież Innocenty IV w bazylice św. Franciszka w Asyżu kanonizował biskupa Stanisława. Wydarzenie to jest upamiętnione freskiem z XIV znajdujące się w tzw. bazylice niższej. Dzieło przedstawia porąbanie ciała biskupa, który leżąc twarzą do ziemi w ornacie pozbawiany jest członków przez katów. W latach dwudziestych XX wieku K. Estreicher odwołuje się do tego malowidła wykazując, iż przedstawiona tu kara potwierdza zapis Gallowy. Wiąże ją ze sceną sądu biskupiego znajdującego się na ww. chrzcielnicy. W ten sposób badacz chciał udowodnić, iż przed kanonizacją istniał jakiś zaginiony żywot św. Stanisława. Wykazanie braku związku między chrzcielnicą a św. Stanisławem bardzo nadwyrężyło ową teorię. Dodać także należy, iż XIV wieczny fresk przedstawia katów nie jako zwykłych bandytów lecz strojnie ubranych i poważnie wyglądających mężów co wiąże z XIVw. „rocznikiem mansjonarzy krakowskich”, gdzie na rozkaz króla rycerze z rodów Jastrzębców i Strzemieńczyków porąbali ciało męczennika. Także widać wyraźnie, iż fresk bazował na podaniach niewspółczesnych dziejom Polski za czasów Bolesława Szczodrego lecz na aktualnej wersji żywota św. Stanisława i nie może stanowić wiarygodnego źródła dla sprawy św. Stanisława.

Płaskorzeźby wrocławskie
W 1529 roku we Wrocławiu zburzono zespół budynków należący do opactwa norbetańskiego pod wezwaniem św. Wincentego. Elementy dekoracyjne zabierano i wkomponowano w inne stojące budynki w mieście. Tak też miały się znaleźć dwie serie płaskorzeźb w szpitalu Wszystkich Świetych. Budynek został przerobiony w XVIII i XIX wieku i wtedy owe płaskorzeźby zaginęły lecz pozostał po nich ślad w postaci dwóch zespołów niezależnych od siebie rysunków autorstwa A. Schultza i C. Buchwalda. W zestawie Buchwalda na jednym rysunku widać po prawej stronie biskupa w infule z uniesionymi ku niebu dłońmi, stojącego przed królem siedzącym na tronie po stronie lewej trzymającym w lewej ręce miecz skierowany prosto ku górze, palcem prawej ręki wskazuje na miecz. Pod postacią biskupia widnieje napis STANIS a pod królem BOLES III. W reprodukcji Schultza postacie owe nie mają podpisów. Drugi rysunek Buchwalda przedstawia dwóch piechurów, jeden trzyma miecz i tarczę i podpisany jest jako LADIS II, a drugi włócznię i trójlistną lilię (symbol męczeństwa) z podpisem PET. DV. Nimb wieńczy obu wojownikom głowy. Na reprodukcji Schultza nie ma również podpisów ani nie posiada ta para nimbów. W latach 50 XX wieku Morelowski oświadczył, iż znalazł trzeci zestaw reprodukcji na których także nie ma podpisów. Część badaczy twierdzi, iż płaskorzeźby istniały w kompleksie klasztornym św. Wincentego od jego początków czyli od XII wieku i przedstawiają w jednej scenie Bolesława Szczodrego i biskupa krakowskiego Stanisława, a na drugiej Piotra Włostowica i Władysława II. Miało to świadczyć, że przed Wincentym Kadłubkiem istniał już kult św. Stanisława i Piotra Włostowica. Wiarygodność tego źródła jednak bardzo łatwo podważyć. Nie ma pewności co do XII wiecznego pochodzenia owych rzeźb. Klasztor był przez cztery wieki użytkowany i przerabiany, więc równie dobrze płaskorzeźby mogły znaleźć się tam później. Styl w reprodukcjach jest tak zniekształcony, że niemożliwe jest rozpoznanie czy płaskorzeźba jest gotycka czy też romańska. Zakłopotanie budzi również różnice w szczegółach owych rysunków. Choćby wspomnieć, że na jednej reprodukcji Władysław II posiada na tarczy orła a na drugim nie. Ladislaus jest formą węgierską, niespotykaną dotąd w XII wieku w Polsce, a Bolesław III czyli Krzywousty nijak się ma do sporu między Bolesławem Szczodrym i biskupem krakowskim. Natomiast Piotr nigdy nie był przedstawiany jako dux w źródłach lecz jako comes. Wygląda na to, że historycy na wskutek braku możliwości zbadania samej płaskorzeźby muszę odrzucić to źródło i szukać kolejnych dotyczących sprawy biskupa krakowskiego.
Wieloznaczność dzieł sztuki przepełnionych bardziej symboliką aniżeli treścią utrudnia wielce badanie na ich podstawie przeszłości. Szczególnie jeśli nie towarzyszą im źródła pisane, które są głównym i podstawowym przedmiotem badań historyka. Zajmijmy się więc teraz tymi drugimi.

Historia Dubrawskiego

Wpierw warto rozprawić nad źródłem, które już od dłuższego czasu nie jest przytaczane jako źródło do sprawy św. Stanisława lecz samo o tych wydarzeniach wzmiankuje. Chodzi tu bowiem o „Historię czeską” Jana Dubrawskiego, historyka czeskiego żyjącego w latach 1486 – 1553. By okryć chwałą księcia czeskiego Wratysława tak pisze w I księdze historii czeskiej: „Zadrżał wprawdzie na głos jego [wskrzeszonego Piotra z Piotrawina] okrutny król, ale i to nie skłoniło go do poprawy wad swego charakteru, pomimo, że Wratysław i żona jego Swatawa, która była siostrą Bolesława, nie przestawali go nakłaniać do zmiany na lepsze.”
Na początku XIX wieku Tadeusz Czacki miał powiązał to źródło ze świadectwem Anonima zwanego Gallem i wywnioskował, iż biskup Stanisław był w zmowie z dynastią czeską. O ile sama teoria nie jest bezzasadna to niska wiarygodność Dubrawskiego, który opisuje wydarzenia z dużej perspektywy czasu i opierając się na motywach hagiograficznych skazuje teorię na brak podstaw w źródłach historycznych.

List Wratysława
W I tomie Monumenta Poloniae Historia (1864) A. Bielowski zamieścił list nazwany przez siebie „listem Wratysława czeskiego do Bolesława Śmiałego”. Oryginału nigdy nie odnaleziono, a treść listu zaczerpnięto z publikacji źródeł benedyktyna austriackiego Bernarda Peza pt. Codex Diplomatio historico – epistolaris z 1729 roku.
Bielowski datował list na 1074 rok i twierdził, iż jest adresowany do króla Bolesława Śmiałego (który miał założyć koronę dopiero dwa lata później). Treść listu dotyczy konfliktu adresata z jego bratem biskupem. Bielowski identyfikował biskupa ze Stanisławem, a Wratysław jako szwagier Bolesława pragnął załagodzić spór. Taka interpretacja tego listu nie wytrzymała krytyki środowiska naukowego. Twierdzono, iż adresatem był Wratysław II co wskazywać miał nagłówek Glorioso Boloniorum regi O., gdzie O miało być błędem kopiarza, który pomylił tą literę z ozdobnym V. Ponadto autor listu zapewnia łaskę cesarza Henryka IV (co w przypadku Bolesława, który opowiedział się po stronie papieża Grzegorza VII, przeciwnika cesarza – nie ma sensu). Wratysław miał brata Jaromira-Gebharda, który był biskupem praskim. Oboje trwali w waśniach. Wykazano także autora owego listu. Miał nim być arcybiskup moguncki Wezilo (list więc pochodził w istocie z 1088 roku) i jako metropolita biskupa praskiego miał na względzie jego dobre stosunki z władcą. List Wratysława jest tym dokumentem, które poprzez ewidentne naginanie faktów i treści w nim zawartych niesłusznie staje się źródłem i przedmiotem badań historyków zainteresowanych danym zagadnieniem.


List Paschalisa II
W latach czterdziestych ubiegłego wieku poczęto posługiwać się nowym źródłem wiążąc go ze sprawą św. Stanisława. List papieża Paschalisa II (1099-1118) – bo o nim mowa – jest źródłem chronologicznie niemal współczesnym wydarzeniom jakie zaszły w Polsce pod koniec panowania króla Bolesława Szczodrego. Tak przedstawia się treść listu: papież zwraca się do pewnego arcybiskupa – metropolity, który otrzymał od posłańców papieskich paliusz nie złożył przysięgi posłuszeństwa Stolicy Apostolskiej. Motywuje to brakiem aprobaty ze strony króla i rady. Papież w liście wskazuje zasadność takiej przysięgi. Otóż pisze, że poprzednik odbiorcy listu w jego prowincji potępił jednego ze swych sufraganów lecz wedle prawa kanonizacyjnego nie przedstawił sprawy papieżowi. Biskup Rzymu wykazuje brak zadowolenia z braku dyscypliny kościelnej i karci dostojnika za okazywanie większego posłuszeństwa władzy świeckiej aniżeli kościelnej.
Wspomnianego wyżej sufragana identyfikowano ze św. Stanisławem, a poprzednikiem odbiorcy – metropolitą gnieźnieńskim Bogumiłem.
Dlaczego list został dołączony do źródeł w tym zagadnieniu tak późno?
List znany był już znacznie wcześniej. W XIX wieku został zamieszczony już w „kodeksie dyplomatycznym wielkopolskim” lecz jako odbiorcę listu podano arcybiskupa Marcina nie opierając się w ogóle na źródłach. Odniesienie listu do abp Marcina spowodowało, iż badacze nie zwracali na ten list uwagi. List papieża nie zachował się w oryginale lecz znalazł się w wielu odpisach i regestach, które różniły się w pewien sposób od siebie. Najstarszy istniejący odpis listu znajduje się w liber pontificalis autorstwa kard. Bozo (zm. 1178). W połowieXX wieku Gębarowicz przyjrzał się bliżej dokumentowi zwracając uwagę na jego nagłówek, gdzie widniał napis archiepiscopo Poloniensi (Polonorum). Jednakże ten sam list zamieszczony w breviarum extravagantium pióra Bernarda z Pawii (z lat 1187 – 1191) w różnych odpisach w nagłówkach zawiera: archiepiscopus Coloniensis, Panormitanus, Colociensi lub Toletanus. Sam Gębarowicz pierwszeństwo przyznał odpisowi kard. Bozo jako najbardziej wiarygodne. Jego tezę powszechnie przyjęto i badano go jako list papieża skierowany do arcybiskupstwa polskiego. Sam Gębarowicz niewiele poświęcił miejsca w swej pracy na temat treści listu. Dalej przyjmowano, iż odbiorcą był abp Marcin. Sama sprawa nagłówku nie jest tak oczywista. Powołanie się na starszeństwo odpisu nie stanowi tu mocnego argumentu, gdyż obie serie odpisów dzieli ledwie 13 lat. Warto też wspomnieć, iż kancelaria papieska przy prowadzeniu regestów małą uwagę przykuwała inskrypcjom. Głównym obiektem zainteresowania była treść. Nagłówki dotyczące adresata zaś były notorycznie przekręcane na wiele sposobów. Sprawę komplikuje fakt, iż żaden z badaczy z Gębarowiczem włącznie nie miał przed sobą rękopisu lecz wydrukowaną treść z XIXw. wydawnictwa, które opierało się na XIIIw. rękopisach. A. Vetulani wskazał na rękopis, który zawiera breviarium extravagantium znajdujące się w bibliotece kapituły metropolitalnej w Krakowie. Datowany dokument na XIIw. czyli starszy niż badane odpisy zawiera w nagłówku Paschalis Coloniensi archiepiscopo, gdzie inną ręką jest Coloniensi poprawione na Poloniensi. Wskazuje to na starszeństwo słowa Coloniensi. Pośród tych wywodów, gdzie więcej jest pytań niż jednoznacznych odpowiedzi warto wskazać istotny szczegół podważający sens napisu Poloniensi. Kancelaria papieska nie operowała adresami zaczerpniętymi z przymiotnikowego określenia stolicy biskupów lub arcybiskupów, a nie jak w tym przypadku określeniem za pomocą nazwy kraju. W przypadku, gdy powiązanie listu Paschalisa II wiąże się ze sprawą św. Stanisława na tak niepewnym gruncie z metodologicznego punktu widzenia źródło to powinno się odrzucić w tym zagadnieniu. Warto jeszcze poświęcić chwilę listowi i wykazać jego dalsze etapy badań. Pojawiająca się wzmianka princeps Ungaricus wskazuje na powiązanie dokumentu z Węgrami.
Przyjrzyjmy się okolicznościom napisania listu. W roku 1106 miał miejsce synod w Guastalla. Tam król Węgier, Koloman I miał zrzec się prawa inwestytury w zamian za przyznanie mu władzy nad Chorwacją. Paschalis II miał zatem wysłać list przed tym kiedy król faktycznie się tego prawa zrzekł. Odbiorcą listu jest arcybiskup w Kalocsa (stąd pierwotne Colociensi przeinaczone na bardziej znane miasto nad Renem – Coloniensi, a później Poloniensi), o imieniu Paweł, który Paliusz otrzymał w 1105 roku. Warto też wspomnieć o dość istotnej kwestii. List nie mówi nic o skazaniu biskupa na śmierć lecz na pozbawienie godności przez sąd biskupi. Od XI wieku wedle prawa kanonicznego wszystkie takie wyroki powinny zostać zatwierdzone przez Stolicę Apostolską. Jednakże między normami prawnymi a codzienną praktyką występowała szeroka przepaść i pozbawianie dostojników kościelnych godności przez sądy bez zatwierdzenia tego u biskupa Rzymu była praktyką nagminnie stosowaną. Wynika stąd niezbicie, iż kolejne źródło, z którym wiązano nadzieje na wyjaśnienie sprawy św. Stanisława okazało się nie tym, które poszukujemy.
Przedstawione powyżej źródła ukazują jak wielkiej uwagi potrzeba i prawidłowego podejścia z punktu metodologicznego, by nie narazić badań na szwank teoriami niczym niepotwierdzonymi. Jest to niezmiernie istotne, gdyż często błędnie sformułowane tezy na trwałe komponują się w dorobku naukowym i prowadzą nieraz nawet wybitnych historyków do dezorientacji i zakłócają progres jakim badania nad minionymi wiekami powinny się odznaczać. Zreferowane tu poszukiwanie źródeł do sprawy św. Stanisława wykazują jak istotne jest - nie tylko – rzetelne zbadanie źródła pod kątem metodologii nauk historycznych ale i jak ważna jest orientacja w obecnym stanie badań polskiego środowiska naukowego jak i również zagranicznych.
Artur Rogóż
Administrator
Posty: 4635
Rejestracja: 24 maja 2010, 04:01
Kontakt:

Re: W poszukiwaniu źródeł o sprawie św. Stanisława

Post autor: Artur Rogóż »

”Największa zagadka polskiego średniowiecza”
Na podstawie książki Detektywi na tropach zagadek historii Jana Widackiego.



Słowa Ludwika Gumplowicza odnoszą się do dramatu, który rozegrał się w Krakowie u schyłku XI wieku, a którego bohaterami byli biskup krakowski Stanisław i król polski Bolesław II Śmiały. O przebiegu tamtych wydarzeń w zasadzie nie można powiedzieć nic pewnego; znamy jedynie ich tragiczny finał – biskup poniósł śmierć i został ogłoszony świętym oraz patronem Polski, król natomiast musiał uchodzić z kraju.
Przez stulecia osoba świętego Stanisława otoczona była niezwykłą czcią. Tradycja przekazana przez żywoty bazujące na Kronice Wincentego Kadłubka, czyniła z biskupa męczennika, który napomniał króla za „jego rozwiązłość i okrucieństwo wobec poddanych” i za to został przez Bolesława Śmiałego brutalnie zamordowany w ataku szału. Zbrodnia dokonuje się przy ołtarzu, a jej ofiarą jest osoba duchowna – większego grzechu już chyba nie można popełnić. „Czarna Legenda” króla Bolesława Śmiałego, kontynuowana przez Jana Długosza i Piotra Skargę, długo żyła w świadomości społeczeństwa, równolegle z kultem świętego Stanisława, który obejmował wszystkie stany i nie słabł aż do końca XVIII wieku. Wtedy to Tadeusz Czacki odkrył nieznany dotąd odpis kroniki Galla Anonima, którego treść zachwiała poglądem na niezaprzeczalną świętość Stanisława. „To bowiem wielce mu zaszkodziło, gdy przeciw grzechowi grzech zastosował, gdy za zdradę wydał biskupa na obcięcie członków.” – odpowiedni fragment w tłumaczeniu Romana Grodeckiego. Jako że kronika Galla zasadniczo uznawana była za wiarygodniejszą, powoli i systematycznie zaczęły narastać wątpliwości co do przekazu tradycji kadłubkowej. Oczywiście, nie od razu i nie wszyscy dokonali takiego zwrotu – długo spierano się chociażby o użyte przez kronikarza słowo „traditor”. Czacki i wielu innych badaczy interpretowało je jednoznacznie jako „zdrajca”, ale już na przykład Lelewel tłumaczył ten zwrot jako „przeniewierca”. Drobna różnica filologiczna, a jak wielkie znaczenie dla zrozumienia istoty sporu. W każdym razie, odkrycie Czackiego, doprowadziło do powstania dwóch głównych wersji wydarzeń z 1079 roku, bazujących na dwóch różnych źródłach, Kadłubku i Gallu. Rozpoczęły się polemiki i naukowe spory.
Prawdziwą burzę rozpętały wydane w 1904 roku Szkice historyczne XI wieku profesora Tadeusza Wojciechowskiego. Jego pogląd na sprawę konfliktu biskupa z królem w wielkim skrócie przedstawia się następująco: przeciw Bolesławowi spiskował młodszy brat, Władysław Herman. Biskup stanął po stronie juniora, oboje zaś działali w porozumieniu z Wratysławem czeskim. Stanisław, za zdradę został osądzony i skazany na obcięcie członków. Szkice, sugestywne, spójne i świetnie literacko napisane, zyskały ogromne uznanie w szerokich kręgach publiczności, jednakże oprócz zagorzałych zwolenników, pojawiła się też spora liczba przeciwników teorii Wojciechowskiego. „Spór o świętego Stanisława” wszedł w swoją najzacieklejszą fazę, polemikom, dyskusjom i kłótniom nie było końca. Mimo to hipoteza przedstawiona w Szkicach przez długi czas uznawana była za obowiązująca w nauce i dopiero po II wojnie światowej zaczęto dostrzegać jej słabe punkty – przede wszystkim to, że rzekoma kolaboracja biskupa z Czechami nie znajduje żadnego potwierdzenia w źródłach i została, jako fakt, wydedukowana przez Wojciechowskiego z ówczesnej sytuacji międzynarodowej. Spór powrócił do punktu wyjścia, a wydarzenia z roku 1079 na powrót stały się zagadką bez rozwiązania. Tworzono kolejno hipotezy – o tym, że Stanisław próbował wprowadzić obrządek słowiański w liturgię i to stało się źródłem konfliktu z królem, o tym, że król Bolesław cierpiał na chorobę psychiczną – ale żadna z nich ani na krok nie przybliżyła rozwiązania owej zagadki.
W historiografii nastąpiła w owym czasie istotna zmiana – otóż, ostatecznie zrehabilitowano Kronikę Kadłubka, dotąd uważaną za źródło bałamutne, bajkowe i mało wiarygodne. Oczywiście, cennym materiałem badawczym Kronika może stać się dopiero wówczas, gdy historyk posiada umiejętność oddzielenia warstwy historycznej od dydaktyczno – moralizatorskiej, istnienia owej warstwy historycznej nikt już jednak nie neguje. W przypadku sporu biskupa Stanisława z królem Bolesławem Śmiałym, można dwa najważniejsze źródła – Kroniki Kadłubka i Galla Anonima, traktować jako źródła równorzędne i, co ważniejsze – wzajemnie się uzupełniające, a nie sprzeczne. Niestety, mimo największych wysiłków historyków – Kroniki nie dają odpowiedzi na wszystkie pytania, bo nic, poza tym, co tam napisano, nie da się już z nich wyczytać.
Dlatego też, od dawna już nawoływano do sięgnięcia po inne źródła i osiągnięcia innych nauk – medycyny, psychologii, socjologii. Na początku lat 60-tych ksiądz Stanisław Bełch, idąc w tym duchu, zasugerował Karolowi Wojtyle, ówczesnemu biskupowi krakowskiemu, potrzebę i celowość zbadania relikwii czaszki Świętego Stanisława przechowywanej w relikwiarzu na katedrze wawelskiej. 9 czerwca 1963 roku, za zgodą biskupa Karola Wojtyły, profesor Jan S. Olbrycht, jeden z najznakomitszych polskich medyków sądowych i kierownik najstarszego w Polsce Zakładu Medycyny Sądowej w Krakowie przy pomocy doktora Mariana Kusiaka, przeprowadzili badania czaszki Świętego Stanisława. Olbrycht rozgłos w świecie nauki zdobył poprzez liczne prace z zakresu medycyny sądowej i udział w najgłośniejszych procesach poszlakowych o zabójstwo. Teraz miał zrekonstruować przebieg morderstwa sprzed 900 lat, na podstawie czaszki należącej do świętego i patrona Ojczyzny. Było to zadanie więcej niż trudne.
Relikwia św. Stanisława czczona była w Krakowie co najmniej od czasów kanonizacji w XIII wieku. Piękny relikwiarz, w którym spoczywa obecnie, ufundowała w 1504 roku Elżbieta Rakuszanka, żona Kazimierza Jagiellończyka. W przeszłości czaszkę kilkakrotnie oglądano, u schyłku XIV wieku, potem w roku 1478, przez kanoników kapituły krakowskiej, gdy podejrzewano, że relikwia została skradziona, a także w roku 1881, podczas wizytacji katedry przez bpa. Albina Dunajewskiego. Podczas tego ostatniego przeglądu zwrócono uwagę na szramę w tylnej części czaszki i uznano ją za ślad po uderzeniu ostrym narzędziem. Jednak dopiero badania profesora Olbrychta były fachowymi oględzinami, o naukowej podbudowie. Ich wyniki wzbudziły niemałą sensację, przede wszystkim jednak dostarczyły faktów, niemożliwych do ustalenia na podstawie innych źródeł. To sprawiło, że opinia medyków stawiana jest na równi z Kronikami Galla czy Kadłubka, jako ważne źródło do dziejów konfliktu biskupa Stanisława z królem, uzupełniając i weryfikując przekaz obu zapisów kronikarskich.
Tak więc, czaszka, zdaniem biegłych, należała do mężczyzny, którego wiek określili na około 40 lub ponad 40 lat. Tego nie pisze ani Kadłubek ani Gall. W Opinii kończącej szczegółowy protokół z badań, w części poświęconej opisowi śladów obrażeń, czytamy natomiast: „stwierdza się na czaszce zmiany w postaci wgnieceń (impressiones) blaszki zewnętrznej kości, jednak przy braku uszkodzeń wgniecionej blaszki oraz bez włamania i złamania w tych miejscach kości. Najdłuższe i najgłębsze wgniecenie znajduje się na potylicy i biegnie od góry ku dołowi. Kilka podobnych, nieco słabiej zaznaczonych wgnieceń znajduje się na kości czołowej, ciemieniowej prawej i lewej. Biegną one ułożone równolegle do siebie od przodu i od strony prawej nieco ku tyłowi i stronie lewej, a dwa z nich na kości ciemieniowej lewej są przedłużeniami wgnieceń znajdujących się na kości czołowej i ciemieniowej prawej. Stwierdzone na czaszce wgniecenia są charakterystyczne dla działania urazów zadanych narzędziem tępokrawędzistym. Ścisłe jednak określenie użytego narzędzia jest niemożliwe, zresztą – jak uczy doświadczenie lekarskie – następstwa urazów zadanych w czaszkę przestawiają się – poza obrażeniami zdanymi bronią palną i kłutą – rozmaicie, zależnie od użytego narzędzia oraz działającej siły.” W oparciu o stwierdzone obrażenia, biegli pokusili się o rekonstrukcję przebiegu zabójstwa. Ustalenia te okazały się mieć kapitalne znaczenie dla weryfikacji pewnych dawnych hipotez – przede wszystkim niemal do zera zmalało prawdopodobieństwo teorii, że Stanisław zginął w wyniku wykonania wyroku sądowego. Trudno bowiem wyobrazić sobie kata, który skazańca pozbawia życia poprzez wielokrotne, gwałtowne uderzenia w tył głowy. Tym samym obalono też pogląd Wojciechowskiego dotyczący miejsca śmierci Stanisława. Tradycyjnie uważa się za nie kościół św. Michała na Skałce, według Wojciechowskiego – jest to kościół św. Michała na Wawelu. Oprócz argumentów filologicznych wynikających z interpretacji tekstu Kroniki Kadłubka, profesor w Szkicach powołuje się przede wszystkim na fakt istnienia na Wawelu miejsca sądu i kaźni. Jeśli jednak biskup Stanisław nie zginął z ręki kata, teoria Wojciechowskiego traci rację bytu.
Ostatnie, jak dotąd, słowo w tej sprawie, wygłosił Gerard Labuda, pisząc w połowie lat 70-tych: „W sumie, począwszy od 1069 roku, Bolesław trzymał swoje rycerstwo w stałym pogotowiu bojowym. Zważywszy na dalekość tych wypraw i czas ich trwania, wymagały one także różnych świadczeń ze strony ludności […]. W kraju rosło niezadowolenie […]. Biskup krakowski wystąpił jako rzecznik niezadowolonych i dokonał publicznego upomnienia króla. W oczach Bolesława pasowało go to na przywódcę spisku. W bliżej nieznanych okolicznościach – nie dość precyzyjne źródła zdają się wskazywać na powołanie biskupa przed sąd królewski i skazanie na obcięcie członków – król dokonał prawdopodobnie osobiście zabicia biskupa.”
Musi minąć trochę czasu, by wyniki badań Olbrychta przetarły sobie drogę w polskiej nauce i trudno powiedzieć, jak wielki wpływ na nią wywrą. Pewne jest, że to, co historiografia musi uczynić w pierwszej kolejności, to dokonanie realnej oceny dwóch stron konfliktu, czyli Bolesława Śmiałego i świętego Stanisława. Do tej pory bowiem, przejaskrawiano ich portrety, jednocześnie przeciwstawiając je sobie. Ci którzy uważali Bolesława za rozwiązłego, szalonego wręcz okrutnika, przepełnionego niezdrową ambicją, gloryfikowali jego ofiarę – świętobliwego biskupa. Jeśli król miał swym zachowaniem działać na szkodę państwa – przeniewierstwo Stanisława nie było postrzegane jako zdrada, ale jako obrona uciśnionego ludu i zagrożonego kraju. Pierwsze symptomy krytyki w spojrzeniu na postać Stanisława, wiązały się z kolei z rehabilitacją osoby króla – im bardziej biskup w nauce stawał się faktycznym zdrajcą, tym bardziej wybielał się wizerunek Bolesława Szczodrego – zaczęto w nim widzieć potężnego, wybitnego wręcz władcę, który rozszerzył granice państwa, przywrócił metropolię gnieźnieńską, koronował się na króla, prowadził mądra politykę zagraniczną… W rzeczywistości – stereotypy te, z samej definicji, są bardzo uproszczone; żadna z tych postaci z pewnością nie była całkowicie czarna lub całkowicie biała. Zwłaszcza tyczy się to osoby króla. W źródłach mamy na jego temat znacznie więcej informacji, które skompilowane - ukazują postać bardzo niejednoznaczną. Z jednej strony rzeczywiście – wspaniałe sukcesy i politycznie genialne posunięcia, wyżej wymienione. Z drugiej – także szereg porażek, wynikających, jak można przypuszczać, z nieprzemyślanych, gwałtownych czy po prostu niemądrych decyzji króla.
Owo niezrównoważenie Bolesława stało się natchnieniem dla badaczy, którzy przyczyn dramatu upatrują w chorobie lub zaburzeniach psychicznych polskiego króla. Pierwszym, który wyszedł z taką teorią, był prof. Stanisław Zakrzewski, jeszcze w okresie międzywojennym, po wojnie zaś jego postulatów bronił prof. Witold Sawicki. Zwracali oni uwagę na trzy główne przesłanki, które upoważniają do poglądu, że Bolesław, w czasie swego panowania nie znajdował się w pełni sił psychicznych. Pierwsza to właśnie owa porywczość charakteru i chorobliwe przekonanie o swej wyższości nad innymi, na które wskazuje szereg faktów podanych przez Galla Anonima. Wymienić tu można chociażby znieważenie Izasława, księcia kijowskiego, któremu sam Bolesław wcześniej pomógł objąć tron, a wiele lat później Władysława, króla węgierskiego, u którego Szczodry gościł już po wygnaniu z kraju. Obrazy tej król polski dokonał podjeżdżając konno do owych władców, wówczas, gdy mieli na znak przyjaźni wymienić się pocałunkami. Izasława dodatkowo wytargał za brodę. Czyny te, bezsensowne i politycznie szkodliwe, naprawdę trudno wytłumaczyć inaczej, jak niespokojnym charakterem króla. Od gwałtowności charakteru do choroby psychicznej jednak daleka droga, Sawicki szuka więc innych dowodów. Jednym z nich miałby być wyrażony w pewnym miejscu Kroniki Kadłubka żal jej autora, że król, wzorem biblijnego Saula nie uspokajał się dźwiękiem lutni. Wygląda to na wyraźną aluzję, Saul bowiem cierpiał na chorobę o podłożu psychicznym, której ataki koiła melodia lutni. Kadłubek oczywiście nie mógł napisać wprost o chorobie psychicznej, bo w ten sposób rzuciłby na ród Piastów poważne oskarżenie, że jest on taką chorobą skażony. W ten obraz został wkomponowany trzeci argument – często występowanie chorób psychicznych w rodzinie babki Bolesława – Rychezy.
W wyniku analizy tych przesłanek i zasięgnięcia opinii lekarzy psychiatrów, prof. Sawicki doszedł do wniosku, że Bolesław Śmiały najprawdopodobniej dotknięty był niedomaganiem typu psychopatycznego o charakterze psychotymicznym, który to stan nie wyklucza poczytalności, ale ją osłabia. Głos w tej sprawie zabrał również Leon Wachholz – medyk i biegły psychiatra sądowy, kryminalistyk oraz nauczyciel Jana Olbrychta. Niezależnie od Sawickiego, na podstawie podobnych przesłanek, doszedł on do następujących konkluzji: „źródła historyczne nie dostarczają wystarczających podstaw do przyjęcia, by król Bolesław był dotknięty chorobą umysłową, w szczególności jedną z odmian schizofrenii. Chociaż atoli źródła historyczne nie podają żadnych danych dla przyjęcia u króla choroby umysłowej w ogóle, to jednak przywodzą takie właściwości jego umysłu, z których można z całą stanowczością wnosić, że król Bolesław był schizopatą czyli schizoidem, tj. że stan jego umysłu mieścił się na granicy między zdrowiem umysłowym a chorobą zwaną rozszczepieniem umysłu”.
Podobne teorie nie przyjęły się jednak w nauce, głównie ze względu na to, co Wachholz napisał na początku cytowanego fragmentu – nie da się ich udowodnić na podstawie źródeł. Psychiatria to żywa nauka, której obiektem badań jest żywy pacjent. Wszystkie diagnozy dotyczące pacjenta nieżyjącego od kilkuset lat, mogą mieć charakter jedynie hipotetyczny.
Warto w tym miejscu przypomnieć kilka wersji zakończenia historii Bolesława Śmiałego. Gall w swojej Kronice zdaje się sugerować, że zgładzili go Węgrzy. Kadłubek, że popełnił samobójstwo. Wersję z pokutą i śmiercią Śmiałego w węgierskim klasztorze podaje dopiero XV-wieczny Rocznik Świętokrzyski, w którym jednak nie pada nazwa owego klasztoru. Legendę tą rozwinął pod koniec XV wieku profesor Akademii Krakowskiej i komentator Kroniki Kadłubka, Jan Dąbrówka. Według niego Bolesław Śmiały udał się najpierw do Rzymu, by uzyskać od papieża przebaczenie i cofnięcie klątwy. Zamknięcie w klasztorze miało być pokutą daną królowi przez papieża, ponownie jednak nie jest wymieniona nazwa monasteru, jedynie jego nieprecyzyjna lokalizacja – na pograniczu Węgier, Austrii i Karyntii. Na grobie Śmiałego miał znajdować się napis: „Hic iacet Boleslaus rex Poloniae occisor sancti Stanislai episcopi cracoviensis” (tu leży Bolesław, król polski, zabójca świętego Stanisława, biskupa krakowskiego). Długosz z kolei podaje, że Śmiały odbywał pokutę w klasztorze Wilten koło Innsbrucku i tam zmarł. Dopiero Maciej z Miechowa, nadworny lekarz Zygmunta Starego, w swojej opartej na Długoszu Kronice Polskiej wymienia jako miejsce pokuty, śmieci i pogrzebania Bolesława, Osjak (Ossyak) w Karyntii i to właśnie tamtejszy benedyktyński klasztor utrwali się w tradycji, jako prawdziwe miejsce spoczynku Śmiałego i stanie się celem odwiedzin Polaków, mijających Osjak w czasie pielgrzymek do Rzymu.
Do spopularyzowania tej legendy przyczynił się XVI-wieczny historyk-heraldyk, Bartosz Paprocki, według którego osjaccy mnisi pochowali Śmiałego poza cmentarzem, nie w poświeconej ziemi, do której jako wyklęty nie miał prawa. Po zdjęciu klątwy przez papieża, zbudowali w tamtym miejscu kaplicę, której ołtarz, ozdobiony napisem o treści podanej przez Dąbrówkę, miał wypaść dokładnie nad grobem. Przez długi czas uznawano więc za miejsce spoczynku polskiego króla grób usytuowany na zewnętrznej ścianie kościoła w Osjaku, niemal w fundamencie – tego typu pochówki stosowano często w przypadku osób skłóconych z Kościołem, ale pochodzących z wyższych warstw społecznych. Jednakże badania przeprowadzone po II wojnie przez Karolinę Lanckorońską, wykazały, że grób, choć pochodzi z XI wieku, należy nie do Bolesława Śmiałego, lecz do Irinburgi, żony komesa Ozzinisa, który ufundował klasztor w Osjaku. Okazało się więc, że to grób Irinburgi przez stulecia odwiedzali Polacy, rozpamiętując grzech i pokutę swego króla. Niemniej, nie przekreśla to legendy w wersji Paprockiego – być może chodzi o inny grób, pierwotnie znajdujący się na terenie osjaskiego klasztoru i zaginiony w późniejszych latach.
Niedawno pojawiła się jeszcze jedna, dość oryginalna hipoteza o losach szczątków Bolesława Śmiałego, które miały być przywiezione z powrotem do Polski przez królową-wdowę i złożone w krypcie tynieckiego kościoła. Rzeczywiście, na terenie opactwa odkryto XI-wieczny grób, ale nie udało się go jednoznacznie zidentyfikować, dlatego hipoteza, głoszona przez prof. Zofię Budkową, pozostanie, jak wiele innych, niemożliwa do sprawdzenia.
Tym samym, choć wydawałoby się, że tajemnic związanych z Bolesławem Śmiałym jest wystarczająco dużo, do ich szeregu trzeba jeszcze doliczyć jedną – tą dotyczącą śmierci i miejsca pochówku króla. Jedna z nich – spór króla z Biskupem Stanisławem, ukazała się w nowym świetle, uzupełniona nowymi faktami, po badaniach czaszki biskupa przez medyków sądowych. Nie oznacza to jednak rozwiązania zagadki, która z pewnością długo jeszcze będzie źródłem wielkich naukowych emocji.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Państwo pierwszych Piastów”