Czarownice z Kolska
: 05 kwie 2013, 02:42
Kilkuset mieszkańców śląskiego miasteczka wpadło w istny szał polowania na czarownice. Poddali torturom i spalili 39 sąsiadów.
Adama Kubischa poddano torturom 5 grudnia 1664 r. Już po pierwszym uderzeniu batem zaczął zeznawać. Wskazał kilkadziesiąt osób biorących udział w sabatach. Tak rozpoczął się wielki proces o czary w maleńkim Kolsku. A pewnie w ogóle by do niego nie doszło, gdyby nie choroba żony miejscowego dziedzica.
Słudzy szatana atakują
Johan Christoph von Kittlitz był typowym szlachcicem żyjącym na Dolnym Śląsku za panowania Habsburgów. Dochody czerpał z uprawy ziemi i zarządzania majątkiem, obejmującym kilka wsi. Po wojnie trzydziestoletniej, która spustoszyła te rejony, nadeszły ciężkie czasy i należało oszczędzać.
Johan starał się słuchać, co mówią poddani. To on rozsądzał wszelkie ich spory. I zapanowałby nad lokalnym narodowościowym tyglem, gdyby nie tajemnicza choroba, która dotknęła jego żonę, pochodzącą z rodu von Posadowsky. Pani trwale zaniemogła. Zachowane opisy pozwalają sądzić, że cierpiała na suchoty. Albo na chorobę weneryczną – tu jednak pojawia się zagadka: jak bogobojna protestantka mogła na nią zachorować? Dr Karen Lambrecht, badaczka procesów o czary na Śląsku, w książce „Hexenverfolgungen und Zaubereiprozesse in den schlesischen Territorien” twierdzi, że o pomoc szlachciance poproszono zielarki. Być może niepowodzenie podjętych przez nie prób sprawiło, że kobiety same trafiły na listę podejrzanych o spowodowanie choroby.
Historycy mają problem z precyzyjnym ustaleniem tożsamości pierwszych ofiar i datą pierwszych spaleń. Wiadomo, że szybko powołano trybunał mający wytropić winnych choroby. Zgodę na jego zawiązanie wydał nie kto inny jak sam Kittlitz. Dr Adam Górski, historyk z Uniwersytetu Zielonogórskiego zajmujący się procesami o czary w Kolsku, nie dziwi się, że tak prędko powołano trybunał szukający nadnaturalnych przyczyn choroby. W końcu wszelkie zło to nie dzieło Boga, lecz szatana, zatem szukano jego sług.
Sabaty nieświętej Anny
Przebieg kolejnych wydarzeń pomaga zrekonstruować historia Anny Villborn, zielarki z pobliskiej Jesiony. Jej wiedza rozsławiła ją w całym majątku. Zapewne budziła tym zazdrość i strach wśród miejscowych.
Możliwe, że została wezwana na dwór szlachecki, by ratować żonę Kittlitza. Zamiast tego została oskarżona, bo wcześniej aresztowani wskazali ją jako uczestniczkę sabatów. Zielarka w czasie transportu do Kolska próbowała uciec, co tylko utwierdziło sąd w podejrzeniach. Polecenie przesłuchania Anny wydała sama chora pani von Kittlitz. Sesja z sędziami trwała kilka godzin. Villborn do niczego nie chciała się przyznać. Mimo ponawianych pytań, pozostała nieugięta. Poddano ją wtedy kilku sesjom tortur.
Zwykle kat pokazywał wszelkie narzędzia i tłumaczył, do czego służą, a następnie opisywał, co robią z ludzkim ciałem. Dopiero później przystępował do swojej pracy. Możliwe, że użył przeciw Villborn szczypców, które szarpały różne części ciała (przy tym najpierw starannie je podgrzewał). Tak czy inaczej, tortury przyniosły efekt. Kobieta przyznała się do rzucenia uroku na panią von Kittlitz. Wyjaśniła także tajemniczą śmierć dziecka jednego z wójtów zaangażowanych w proces. Przyznała, że ze swoją siostrą otruły je w odwecie za śmierć poprzednio spalonych kobiet.
Z Jesiony miała też pochodzić – jak podają źródła – „królowa czarownic”. Ławnicy byli przerażeni kolejnymi zeznaniami. W niedalekiej Lipce i Konotopie na górkach odbywały się sabaty z udziałem kilkuset osób! Pojawiał się na nich sam szatan!
Najwięcej materiału do dalszych oskarżeń dostarczył Adam Kubisch, również z Jesiony. Na torturach nie wytrzymał pierwszego bólu i ujawnił szczegóły„procederu” czarownic. Zeznał, że trwał co najmniej 8 lat. Obciążył przy tym swoją małżonkę jako tę, która wciągnęła go w sabaty. Udawał się na nie w czwartki. Poznał samego diabła, który zwrócił się do niego słowami: „Mój przyjacielu, jeśli chcesz być u nas, to musisz temu, któremu dotąd służyłeś i w którego wierzyłeś, odmówić, bowiem na przyszłość będziesz miał innego, o wiele wspanialszego króla we mnie”.
Adam przyznał, że przygrywał wszystkim zebranym czarownicom, wymienił też z imienia aż 28 osób, które przychodziły oddać hołd szatanowi. Mężczyzna liczył, że ominą go dalsze tortury. 11 grudnia 1664 r. sąd wyższej instancji z Lwówka Śląskiego nakazał spalenie go na stosie.
Sposób na sąsiada
Kubischa pogrążyły zeznania kobiety, którą oskarżył. Niejaka Theil Christoph opowiedziała bowiem o spisku na życie żony von Kittlitza, w którym miał wziąć udział pechowy grajek… pod postacią kocura. „Wyjaśniła się” przyczyna dolegliwości pani: pod bramą dworu czarownice zakopały rzekomo kości zmarłych zmieszane z ziołami, by szlachcianka cierpiała na suchoty i bóle głowy.
Stos z Kubischem i innymi zaangażowanymi w „spisek” zapłonął w lutym następnego roku. Nie był ostatni, bo liczba oskarżonych rosła. Ujawniły się wszelkie animozje wśród mieszkańców. Sąsiad oskarżał sąsiadkę. Nie chodziło już tylko o spowodowanie tajemniczej choroby, ale o wszelkie nieszczęścia trapiące mieszkańców Kolska i okolic.
Co więcej, zaczęto oskarżać najbliższych czarownic już spalonych. Tak śmierć na stosie poniosła Urszula Funfkin – córka Anny Villborn – zadenuncjowana przez Kubischa i własną matkę. Podczas przesłuchania wykazała ten sam upór co Anna, więc również i ją spotkały tortury. Może nałożono jej na szyję obręcz z krótkim prętem i kolcami, wbijającymi się w mostek… Może miażdżono jej kciuki dwiema żelaznymi płytami, połączonymi śrubami… Akta procesowe wspominają, że zadane jej cierpienia były dotkliwe. Umęczona kobieta w końcu potwierdziła, że brała udział w sabatach i odbyła intymne stosunki z diabłem.
Adama Kubischa poddano torturom 5 grudnia 1664 r. Już po pierwszym uderzeniu batem zaczął zeznawać. Wskazał kilkadziesiąt osób biorących udział w sabatach. Tak rozpoczął się wielki proces o czary w maleńkim Kolsku. A pewnie w ogóle by do niego nie doszło, gdyby nie choroba żony miejscowego dziedzica.
Słudzy szatana atakują
Johan Christoph von Kittlitz był typowym szlachcicem żyjącym na Dolnym Śląsku za panowania Habsburgów. Dochody czerpał z uprawy ziemi i zarządzania majątkiem, obejmującym kilka wsi. Po wojnie trzydziestoletniej, która spustoszyła te rejony, nadeszły ciężkie czasy i należało oszczędzać.
Johan starał się słuchać, co mówią poddani. To on rozsądzał wszelkie ich spory. I zapanowałby nad lokalnym narodowościowym tyglem, gdyby nie tajemnicza choroba, która dotknęła jego żonę, pochodzącą z rodu von Posadowsky. Pani trwale zaniemogła. Zachowane opisy pozwalają sądzić, że cierpiała na suchoty. Albo na chorobę weneryczną – tu jednak pojawia się zagadka: jak bogobojna protestantka mogła na nią zachorować? Dr Karen Lambrecht, badaczka procesów o czary na Śląsku, w książce „Hexenverfolgungen und Zaubereiprozesse in den schlesischen Territorien” twierdzi, że o pomoc szlachciance poproszono zielarki. Być może niepowodzenie podjętych przez nie prób sprawiło, że kobiety same trafiły na listę podejrzanych o spowodowanie choroby.
Historycy mają problem z precyzyjnym ustaleniem tożsamości pierwszych ofiar i datą pierwszych spaleń. Wiadomo, że szybko powołano trybunał mający wytropić winnych choroby. Zgodę na jego zawiązanie wydał nie kto inny jak sam Kittlitz. Dr Adam Górski, historyk z Uniwersytetu Zielonogórskiego zajmujący się procesami o czary w Kolsku, nie dziwi się, że tak prędko powołano trybunał szukający nadnaturalnych przyczyn choroby. W końcu wszelkie zło to nie dzieło Boga, lecz szatana, zatem szukano jego sług.
Sabaty nieświętej Anny
Przebieg kolejnych wydarzeń pomaga zrekonstruować historia Anny Villborn, zielarki z pobliskiej Jesiony. Jej wiedza rozsławiła ją w całym majątku. Zapewne budziła tym zazdrość i strach wśród miejscowych.
Możliwe, że została wezwana na dwór szlachecki, by ratować żonę Kittlitza. Zamiast tego została oskarżona, bo wcześniej aresztowani wskazali ją jako uczestniczkę sabatów. Zielarka w czasie transportu do Kolska próbowała uciec, co tylko utwierdziło sąd w podejrzeniach. Polecenie przesłuchania Anny wydała sama chora pani von Kittlitz. Sesja z sędziami trwała kilka godzin. Villborn do niczego nie chciała się przyznać. Mimo ponawianych pytań, pozostała nieugięta. Poddano ją wtedy kilku sesjom tortur.
Zwykle kat pokazywał wszelkie narzędzia i tłumaczył, do czego służą, a następnie opisywał, co robią z ludzkim ciałem. Dopiero później przystępował do swojej pracy. Możliwe, że użył przeciw Villborn szczypców, które szarpały różne części ciała (przy tym najpierw starannie je podgrzewał). Tak czy inaczej, tortury przyniosły efekt. Kobieta przyznała się do rzucenia uroku na panią von Kittlitz. Wyjaśniła także tajemniczą śmierć dziecka jednego z wójtów zaangażowanych w proces. Przyznała, że ze swoją siostrą otruły je w odwecie za śmierć poprzednio spalonych kobiet.
Z Jesiony miała też pochodzić – jak podają źródła – „królowa czarownic”. Ławnicy byli przerażeni kolejnymi zeznaniami. W niedalekiej Lipce i Konotopie na górkach odbywały się sabaty z udziałem kilkuset osób! Pojawiał się na nich sam szatan!
Najwięcej materiału do dalszych oskarżeń dostarczył Adam Kubisch, również z Jesiony. Na torturach nie wytrzymał pierwszego bólu i ujawnił szczegóły„procederu” czarownic. Zeznał, że trwał co najmniej 8 lat. Obciążył przy tym swoją małżonkę jako tę, która wciągnęła go w sabaty. Udawał się na nie w czwartki. Poznał samego diabła, który zwrócił się do niego słowami: „Mój przyjacielu, jeśli chcesz być u nas, to musisz temu, któremu dotąd służyłeś i w którego wierzyłeś, odmówić, bowiem na przyszłość będziesz miał innego, o wiele wspanialszego króla we mnie”.
Adam przyznał, że przygrywał wszystkim zebranym czarownicom, wymienił też z imienia aż 28 osób, które przychodziły oddać hołd szatanowi. Mężczyzna liczył, że ominą go dalsze tortury. 11 grudnia 1664 r. sąd wyższej instancji z Lwówka Śląskiego nakazał spalenie go na stosie.
Sposób na sąsiada
Kubischa pogrążyły zeznania kobiety, którą oskarżył. Niejaka Theil Christoph opowiedziała bowiem o spisku na życie żony von Kittlitza, w którym miał wziąć udział pechowy grajek… pod postacią kocura. „Wyjaśniła się” przyczyna dolegliwości pani: pod bramą dworu czarownice zakopały rzekomo kości zmarłych zmieszane z ziołami, by szlachcianka cierpiała na suchoty i bóle głowy.
Stos z Kubischem i innymi zaangażowanymi w „spisek” zapłonął w lutym następnego roku. Nie był ostatni, bo liczba oskarżonych rosła. Ujawniły się wszelkie animozje wśród mieszkańców. Sąsiad oskarżał sąsiadkę. Nie chodziło już tylko o spowodowanie tajemniczej choroby, ale o wszelkie nieszczęścia trapiące mieszkańców Kolska i okolic.
Co więcej, zaczęto oskarżać najbliższych czarownic już spalonych. Tak śmierć na stosie poniosła Urszula Funfkin – córka Anny Villborn – zadenuncjowana przez Kubischa i własną matkę. Podczas przesłuchania wykazała ten sam upór co Anna, więc również i ją spotkały tortury. Może nałożono jej na szyję obręcz z krótkim prętem i kolcami, wbijającymi się w mostek… Może miażdżono jej kciuki dwiema żelaznymi płytami, połączonymi śrubami… Akta procesowe wspominają, że zadane jej cierpienia były dotkliwe. Umęczona kobieta w końcu potwierdziła, że brała udział w sabatach i odbyła intymne stosunki z diabłem.