Pożegnanie powstańca

Polska przez 123 lata była pod zaborami. W ciągu tych dziesięcioleci Polacy niejednokrotnie chwytali broń przeciwko zaborcom. Te zrywy nazywane są powstaniami narodowowyzwoleńczymi.
Warka
Posty: 1570
https://www.artistsworkshop.eu/meble-kuchenne-na-wymiar-warszawa-gdzie-zamowic/
Rejestracja: 16 paź 2010, 03:38

Pożegnanie powstańca

Post autor: Warka »

Jolanta Sawińska

— Kochany Emeryku! W Koronie powstanie! Ruszamy w pochód. Przygotuj na to Rodziców. Błogosław mi wraz z Twą kochaną żoną i módlcie się za mnie. Idziemy pełnić naszą powinność… — te dramatyczne słowa skreślił Mieczysław Romanowski w liście do brata z 1 lutego 1863 roku.

Była to jedna z najtrudniejszych decyzji w życiu poety, mimo że duchowo przygotowywał się do tej chwili od wielu lat. Splot okoliczności sprawił, że w momencie wybuchu powstania jego sprawy osobiste i zawodowe zaczęły układać się wyjątkowo pomyślnie. A poza tym, zaangażowany w działalność spiskową w Galicji, miał świadomość tego, że przygotowania do powstania nie są jeszcze w pełni zakończone.

Mieczysław Romanowski — poeta, prawnik, uczestnik konspiracji galicyjskich i powstania styczniowego. Urodził się 12 IV 1833 r. w Żukowie na Pokuciu. W latach 1853–1857 kształcił się na Wydziale Prawa Uniwersytetu Lwowskiego. Był stypendystą, a następnie pracownikiem Zakładu Narodowego im. Ossolińskich. Współpracował z „Dziennikiem Literackim” i pismem dla ludu „Dzwonek”. Twórca poematu „Dziewczę z Sącza”, tragedii historycznej „Popiel i Piast” oraz wielu liryków i wierszy patriotycznych. Zginął 24 kwietnia 1863 roku w potyczce pod Józefowem na Lubelszczyźnie. Mniej więcej od połowy 1862 roku Mieczysław Romanowski był członkiem tajnego komitetu sterującego obozem Czerwonych w Galicji Wschodniej, czyli tzw. Ławy Lwowskiej. Pod koniec roku należał do jej ścisłego kierownictwa, choć w listach do domu zatajał istnienie jakiejkolwiek konspiracji, a zwłaszcza swój w niej udział. — U nas we Lwowie cicho, spokojnie. Niemcy wprawdzie szukają tego, czego nie zgubili, tj. konspiracyj jakichś, znaleźć ich atoli nie mogą, bo ich nie ma, a bicz z piasku ukręcić trudno — pisał uspokajająco w liście do rodziców z dnia 26 listopada 1862 roku. — Niech też tam Państwo nie wierzą nikomu stawiającemu jakieś termina powstania. Ludzie głębszej myśli i dobrej woli wiedzą, że taka rzecz w naszej prowincji jest niepodobną, i oprą się jej całymi siłami... Lwowska Ława Główna podporządkowana była Radzie Naczelnej Galicyjskiej, która miała swą siedzibę w Krakowie i była ekspozyturą Komitetu Centralnego na całą Galicję. To z Krakowa przesyłane były wszelkie dyrektywy dotyczące działalności Czerwonych w zaborze austriackim.

U schyłku 1862 roku Rada Naczelna Galicyjska uznała, że należy wstrzymać się od wszelkich działań prowadzących do wybuchu zbrojnego powstania, gdyż Galicja nie jest jeszcze do niego przygotowana i nakazała zająć stanowisko wyczekujące. Jednak 22 stycznia 1863 roku, wobec rozwoju wypadków w Warszawie, wydała polecenie, aby — w razie wybuchu powstania w Królestwie — natychmiast wysłać ludzi za kordon, do walki. Sprzeczne decyzje spowodowały czasowy zamęt w kierowniczych władzach organizacji. Romanowski, zdezorientowany i zaskoczony chwiejnością decyzji, udał się do Krakowa do kierownictwa Rady, gdzie miał ponoć oświadczyć, że rozkazu nie usłucha i wstrzymuje wymarsz ochotników do czasu ostatecznego wyjaśnienia sytuacji.

Na rozstanie



Aniołeczko! Dziewczę moje,

Na rozstanie rączkę daj

Grają trąbki, czas na boje

Za rodzinny kraj!



Za was, róże! za rodziny –

W bój za naród z pól i z chat!

Ach! dalekim tej godziny

Łzami długich lat.



Podaj rączkę, na mym czole

Święty znak mi krzyża złóż.

Liczne ptactwo, lecim w pole –

Iluż wróci z burz?



Wiele mogił śmierć otworzy,

Sercom zada wiele ran –

Głowy zliczył anioł boży,

Bojem rządzi Pan.



Módl się za nas, lilio biała!

Bogu poleć serca żal;

Tyś powstańca pokochała –

Pobłogosław stal!



1863

Jeden z ostatnich wierszy Mieczysława Romanowskiego napisany dla narzeczonej Modesty Krasnopolskiej. Jeszcze przez jakiś czas, kiedy informacje o powstaniu krążące wśród spiskowców były niepewne i niezbyt jasne, poeta starał się nie podejmować zdecydowanych kroków. Był jednym z tych, którzy nie wierzyli, że powstanie jest już faktem. — W poniedziałek rano [26 stycznia] przybiegł Romanowski i zaręczał najuroczyściej, że te doniesienia gazet fałszywe, że to tylko opór jednostek, nie powstanie! — skrzętnie odnotowuje w swoim dzienniczku tę uwagę poety zaprzyjaźniona z nim Zofia Romanowiczówna. 29 stycznia, w czwartek, Romanowski napisał uspokajający list do rodziców:

Najdrożsi Rodzice Dobrodziejstwo! (…) Lękając się, aby ktoś Rodzicom nie zawiózł jakiej nędznej plotki o mnie, że zrobiłem jakieś szaleństwo przedwcześnie, donoszę, żem tu we Lwowie, że urzęduję w Bibliotece dalej i bardzo trzeźwo zapatruję się na wszystkie wypadki i ich możliwe skutki, że zatem jak człowiek trzeźwo zapatrujący się na rzeczy, niezdolen jestem do żadnego przedwczesnego szaleństwa. Niech zatem najdrożsi Rodzice nie wierzą żadnym plotkom o mnie i niech będą pewni, że nadto mam rozsądku i nim się kierować będę...
Dwa dni później podjął decyzję o wyruszeniu do powstania.
***

Zofia Romanowiczówna, lwowska kronikarka tamtych dni pisze, że pierwsza wyprawa wyznaczona została na poniedziałkową noc z 1 na 2 lutego. Dowódcą jednego z oddziałów miał być Mieczysław Romanowski. — Przybiegł w niedzielę po obiedzie na chwilę z pożegnaniem – był uroczysty, rozpromieniony, a zarazem rzewny. Ukląkł przed mamą, a pobłogosławiony wstał z oczyma pełnymi łez... W sztambuchu Zofii Romanowiczówny napisał wtedy: Idziemy z wiarą w Boga, w naszą broń i w dobrą sprawę. Wy, siostry, pamiętajcie o nas i módlcie się za nami. Na odchodnym, dnia 1 lutego 1863 roku.

Cała trzydziestoosobowa grupa składająca się przeważnie z młodzieży rzemieślniczej i gimnazjalnej, dowodzona przez Romanowskiego, wyruszyła ze Lwowa wieczorem, 1 lutego. Kierowali się do wsi Artasowo, nieopodal Żółkwi, gdzie mieli przetrwać noc, a rankiem następnego dnia udać się w stronę granicy. W lasach pod Cieszanowem formował się wtedy oddział Leona Czechowskiego, w skład którego mieli wejść. Ten pierwszy powstańczy epizod trwał bardzo krótko. Oddział Romanowskiego został w Artasowie otoczony i pod eskortą policji jeszcze tej samej nocy powrócił do Lwowa, do cel więziennych karmelitańskiego klasztoru.

Niemal natychmiast, parę godzin po niefortunnym aresztowaniu, rodzina i przyjaciele rozpoczęli starania o uwolnienie poety. Pierwsi interweniowali Romanowscy — brat poety Teodozy i kuzyn Erazm. Dosyć szybko zaangażowane zostały wpływowe osobistości — Aleksander Dzieduszycki i ks. Leon Sapieha. Sam Romanowski zwrócił się o pomoc do komisarza policji we Lwowie — Ferdynanda Meiningera, swego dawnego kolegi z gimnazjum stanisławowskiego. Meininger utrzymywał później, że to właśnie jego interwencja przyczyniła się do wcześniejszego zwolnienia poety z więzienia. Jednak relacje współczesnych nie potwierdzają tej wersji, gdyż prawie w tym samym czasie, co Romanowski, mury karmelitańskiego klasztoru opuścili także pozostali uczestnicy wyprawy.

We Lwowie tymczasem wrzało. Codziennie z miasta wychodzili młodzi mężczyźni, żegnani przez rodziny i przyjaciół. Wychodzili pojedynczo lub w niewielkich grupach, starając się niepostrzeżenie przedostać do oddziałów powstańczych. Romanowski pozostał w mieście tylko kilka dni. Odwiedził znajomych, wysłuchał najświeższych relacji z pola walki i podjął decyzję o ponownej wyprawie. Około 15 marca wyjechał ze Lwowa w kierunku Kołomyi i Żukowa, aby pożegnać rodziców i rodzeństwo. Parę dni później był już w Medyce u Mieczysława Pawlikowskiego, w którego domu powstał swego rodzaju punkt etapowy dla organizujących się oddziałów udających się w stronę granicy, w okolice Cieszanowa. Poprzez Cieszanów wysyłano z Galicji do Królestwa broń, amunicję, środki opatrunkowe oraz ochotników do walk.

Pod koniec marca pojawił się w Medyce Marcin „Lelewel” Borelowski, jeden z najzdolniejszych i najsprytniejszych dowódców powstańczych. Po klęsce pod Krasnobrodem i rozproszeniu oddziału stanął ze sztabem w domu Pawlikowskich i niestrudzenie szukał ochotników, aby sformować nowy pułk i znów wyruszyć do walki. Romanowski został jego adiutantem, kwatermistrzem i audytorem tworzącego się oddziału.

Miejscem spotkań medyckich konspiratorów była oficyna dworska stojąca nieco na uboczu, w cieniu potężnych lip. Tam omawiano najistotniejsze sprawy, dopracowywano szczegóły i mobilizowano siły w tych trudnych i niespokojnych dniach. Czasem spiskowcy wychodzili poza zabudowania dworskie i w szerszym gronie spotykali się na skraju parku.

— Druh najserdeczniejszy gospodarza, Mieczysław Romanowski, wynosił siodła pod wielkie topole na końcu parku. Tam siadali na nich z dowódcą i tam się do nich schodzili i zjeżdżali wieczorem ludzie ze stron różnych na rozmowy poufne, pod płaszczem nieraz mając broń, a w sercu życie na ofiarę — pisał we wspomnieniach Mieczysław Pawlikowski.

Romanowski pomagał Borelowskiemu w organizowaniu oddziału. Kilkakrotnie z jego polecenia jeździł do Lwowa. Na początku kwietnia dołączył do oddziału, który grupował się w lasach, w okolicy Rudy Różanieckiej. Tam, w gościnnym domu Brunickich, spędzili pierwszy dzień świąt wielkanocnych, przypadający wtedy 5 kwietnia. Nie wiemy, w jakiej atmosferze mijały te święta, ale sądząc z relacji późniejszych, młodzi konspiratorzy mający w perspektywie przekroczenie granicy i udział w walce tryskali optymizmem i chęcią działania. Kiedy ponad miesiąc później do obozu powstańczego nad Tanwią dotarła Zofia Romanowiczówna, również jej udzieliła się atmosfera wielkiej przygody i entuzjazmu, jaka panowała jeszcze w oddziałach, pomimo klęsk, jakie mieli już za sobą i śmierci towarzyszy broni.

Pałac w Rudzie Różanieckiej. Widok obecny

— We środę [13 maja] pojechałyśmy do Rudy Różanieckiej, własności barona J. Brunickiego, żeby się stamtąd dostać do obozu. — pisze Romanowiczówna w pamiętniku — -_Całkiem nowy, a napełniający serdeczną pociechą był dla mnie widok tego dworu. Na dziedzińcu kilkanaście bryczek i wózków, i dużo koni. – W pokojach, i w ogrodzie pełno młodych ludzi, oraz starszych mężczyzn i kobiet. Zajeżdżają tam całkiem nieznani, żeby się przeprawić lub pożegnać swoich. – Wszystkich podejmują gościnnie „od Boga aż do wroga/ Jest tam miejsce dla każdego”, jak mówi poeta. – Poznałam zacnego hrabię Augusta Łosia – ogromnie czynny i poczciwy, oddany sprawie._

We czwartek [14 maja] rano pojechaliśmy do obozu... Chłopcy nasi kochani, wszyscy w ubiorze pół żołnierskim (kompletnych mundurów nie było!); Z bronią w ręku, z twarzą jasną, ustawieni w szeregi, albo rozsypani na trawniku nad brzegiem rzeki, a wszyscy tak widocznie szczęśliwi, robili wrażenie, że już są wolni i niepodlegli na tej drogiej ziemi...
***

Oddział Lelewela przekroczył granicę 8 kwietnia w okolicy Tarnogrodu. Kierowali się w stronę Borowca, gdzie przeszli Tanew i rozbili pierwszy obóz na niewielkim wzniesieniu między Tanwią a Studzienicą. Pozostali tam kilka dni, przechodząc intensywne szkolenie wojskowe.

Przez te pierwsze dni było względnie spokojnie. Niepokojący sygnał o zbliżaniu się nieprzyjaciela pojawił się dopiero około 16 kwietnia. Od strony Janowa Lubelskiego nadchodził oddział majora Sternberga. Lelewel, oceniwszy położenie swojego oddziału jako dogodne i bezpieczne, postanowił bitwę przyjąć. Rozdzielił powstańców na trzy kompanie strzeleckie, które ustawione w tyralierę oczekiwały nadejścia wroga. Na lewym skrzydle dowodził Romanowski. Sternberg także rozdzielił swoich żołnierzy. Zaatakował od południa. Równocześnie część jego oddziału starała się obejść obóz od zachodu, aby odciąć powstańców od granicy. Walka trwała kilka godzin. O zmroku Lelewel zarządził odwrót, bojąc się zamieszania, tym niebezpieczniejszego, iż zdarzały się już momenty, w których dochodziło do walki wręcz. Bitwa pozostała nierozstrzygnięta.

Rozkaz dowódcy nie dotarł tam, gdzie walczył na czele swoich ludzi Romanowski. Wiadomość o zakończeniu bitwy poeta otrzymał zbyt późno i nie zdołał już przyłączyć się do wycofującego się oddziału Lelewela. W ciemnościach utracił z nim kontakt. Powstańcy postanowili przenocować na leśnej polanie, w pobliżu miejsca bitwy, a rano ruszyć w stronę granicy. Tam zamierzali znaleźć przewodnika, który pomógłby im dotrzeć do oddziału Lelewela. O świcie ruszyli w stronę granicy i koło południa dotarli w okolice miejscowości Rebizanty. Kilku ochotników wyszło w teren, by znaleźć przewodników i dowiedzieć się, co słychać w najbliższym otoczeniu, a pozostała część grupy przesiedziała prawie cały dzień ukryta w ostępach leśnych. Romanowski ciężko chory i osłabiony starał się organizować jakoś życie w ich tymczasowym obozie i podtrzymywać na duchu współtowarzyszy. Wieczorem pojawił się przewodnik, który zgodził się doprowadzić ich do oddziału. Deszczową i zimną nocą, bagnistymi ścieżkami przebijali się w stronę Józefowa. O świcie, po kilku godzinach ciężkiego marszu, dotarli do obozu Borelowskiego. Był tam już komisarz cywilny na województwo lubelskie, Gustaw Wasilewski, który przywiózł do obozu dyspozycję od Rządu Narodowego, aby powstańcy pozostali na tym terenie aż do przybycia z Galicji dużego oddziału dowodzonego przez generała Antoniego Jeziorańskiego, z którym partyzanci Lelewela mieli się połączyć. Jednak nie mogli tkwić w jednym miejscu, gdyż zewsząd dochodziły do nich wieści o wojskach nieprzyjacielskich będących gdzieś w pobliżu.

Odpocząwszy, Lelewel podjął decyzję o wyruszeniu w okolice miejscowości Osuchy. Znów czekał ich marsz przez podmokłe i bagniste połacie puszczy. Obóz rozbili nieopodal leśnego osiedla Kozaki, liczącego wówczas zaledwie trzy chaty. Ale nie na długo. Codziennością stały się zmiany miejsca postoju i wyczerpujące marsze przez mokradła i rozlewiska. Pogoda w tamte kwietniowe dni nie sprzyjała powstańcom. Było deszczowo i chłodno. Czasem padał śnieg. Nocami temperatura spadała poniżej zera. Informacje o ruchach wojsk nieprzyjacielskich pod Tarnogrodem zmusiły Lelewela do powrotu pod Józefów. Oddział rozlokował się na niewielkim wzniesieniu tuż za bagnami, które niedawno z takim trudem przebyli. Przed nimi ciągnął się las aż do Józefowa. Byli około 3 km od osady. Rozstawili ubezpieczenia i zorganizowali obóz, aby odpocząć, wysuszyć przy ognisku przemoknięte ubrania i zjeść trochę ciepłej strawy.

Od strony Tomaszowa Lubelskiego zbliżała się tymczasem kolumna wojsk dowodzonych przez majora Ogolina, a od strony Zamościa oddział podpułkownika Tołmaczewa. Połączyli siły pod Józefowem. W skład tak zorganizowanej grupy wchodził teraz szwadron dragonów, cztery roty piechoty dysponujące dwoma działami i sotnia Kozaków. Otoczyli powstańców i około piątej po południu ruszyli do ataku. Powstańcy, którzy nie zostali w porę ostrzeżeni (ubezpieczający ich młody powstaniec zasnął na posterunku), w panice próbowali zająć stanowiska i powstrzymać atakującego nieprzyjaciela.

Lelewel szybko zorientował się, że wobec dużej przewagi wojsk nieprzyjacielskich i zamieszania spowodowanego zaskoczeniem nie zdoła stawić skutecznego oporu. Postanowił zrezygnować z walki. Wycofujący się oddział miało osłaniać kilkudziesięciu ochotników. Odcięci od głównego oddziału znaleźli się na odkrytym terenie bagiennym. W grupie tej pozostał Romanowski. Tam podczas walki dosięgła go śmierć. Trafiony w pierś i czoło zginął na miejscu.

Lwowscy przyjaciele poety byli wstrząśnięci. Zofia Romanowiczówna zanotowała w pamiętniku: Jeszcze we wtorek [28 kwietnia] powiedziano nam, że zginął – nasz Romanowski! Nie chciałam wierzyć... Mieczysław Pawlikowski w liście do żony napisał: Bolesną wczoraj otrzymałem wiadomość – o śmierci Romanowskiego. Ty wiesz, jak bolesną. To było dziecko moje, mój syn, mojej pracy, mojego wpływu, mojej miłości – ducha mego. Ty wiesz jak mnie serce boli... W znakomitego urósł człowieka i zabito go...

W zapiskach matki pozostała notatka: Dnia 24 kwietnia wpół do szóstej wieczorem poległ syn mój kochany, Mieczysław, pod Józefowem.
***

Rodzinie poety nie udało się ustalić, gdzie został pochowany. Zgodnie z tradycją grób Romanowskiego znajduje się na cmentarzu w Józefowie. Inna wersja mówi o mogile w lesie, nieopodal miejsca, gdzie zginął. I ta wersja wydaje się najbardziej prawdopodobna. Przypuszczalnie, z polecenia rosyjskich władz wojskowych, pochowany został bezimiennie we wspólnej mogile, razem z tymi, którzy polegli wraz z nim w bitwie józefowskiej.

Literatura:

W promieniu Lwowa, Żukowa i Medyki. Listy Mieczysława Romanowskiego, opracowali i wstępem poprzedzili Bolesław Gawin i Zbigniew Sudolski, PIW, Warszawa 1972.
Zofia Romanowiczówna, Dziennik Lwowski 1842–1930, tom I, Wydawnictwo ANCHER, Warszawa 2005.
M. Krajewski, Dzieje Medyki, KAW, Rzeszów 1982.
Konrad Bartoszewski, Mieczysław Romanowski, PIW, Warszawa 1968.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Powstania”