Jak wyglądało życie XIX-wiecznych nastolatek?
: 05 lut 2014, 22:28
Miała być dobrą chrześcijanką i posłuszną córką, w przyszłości zaś roztropną kobietą, wierną małżonką oraz matką: czułą bez słabości, niemniej stałą, bez zatwardziałości porządną i przewidującą. Takie zadania dla młodziutkiej dziewczyny, stającej się właśnie kobietą wymienia autor poradnika wychowawczego, niejaki Sauvan. Nastolatka sprzed półtora wieku miała jednak ciężkie życie.
Kiedy mała dziewczynka powoli przestawała być małą, wiele zmieniało się w jej życiu. Nosiła inne stroje, w domu zajmowała inną pozycję, różne od dotychczasowych były jej codzienne zajęcia, pojawiały się wobec niej całkiem nowe oczekiwania. W wieku nastu lat kończył się czas dziecinnych zabaw, a rozpoczynały się przygotowania do roli idealnej żony, matki i pani domu.
Panna z dobrego domu rozpoczyna edukację
Podczas gdy jej bracia zaprzątali sobie w szkołach (lub pod okiem tutorów) głowy łaciną, matematyką, geografią i innymi równie skomplikowanymi dyscyplinami naukowymi, młoda panienka - kształcona w zaciszu domowym – miała edukację zdecydowanie ułatwioną. Podstawowymi umiejętnościami, jakie musiała zdobyć, były ładne i składne pisanie oraz rachunki w najprostszej formie. Oprócz tego powinna posiąść trochę wiadomości z historii ojczystej, niewiele z historii powszechnej, historii naturalnej, co nie co z geografii. Wypadało też, by nauczyła się szczebiotać w językach obcych i oczywiście czytać.
Wręcz wypadało, by na spacery zabierała ze sobą lekturę, najlepiej ocenzurowaną przez mamę.
Wręcz wypadało, by na spacery zabierała ze sobą lekturę, najlepiej ocenzurowaną przez mamę.
Zalecano by panienka nie czytała zbyt wiele, broń Boże książki o tematyce medycznej (mogą zawierać wyrażenia nieodpowiednie dla młodej damy) i romanse (budzą przecież namiętności, a ich lektura zagraża przyszłemu stadłu), raczej bajki, przyzwoite powieści, mowy okolicznościowe i żywoty świętych. Natomiast jeśli chodzi o rachunki (tak, mówienie o nauce matematyki byłoby tu doprawdy przesadzone), panienka musiała się w praktyce zadowolić znajomością czterech działań: dodawania, odejmowania, mnożenia i dzielenia. Jednak, by nie rachować po próżnicy, zalecano by panienka przeliczała wszystko na przykładach przydatnych później w gospodarstwie domowym: miarach, wagach, pensjach służby i przykładowym budżecie gospodarstwa domowego.
Wprowadzano także elementy chemii, oczywiście w wymiarze odpowiadającym potrzebom pani domu (farbowanie płócien, czy produkcja świec), fizyki (uczono o cieple, ogniu, elektryczności, świetle, kolorach), czy prawa (podstawowe pojęcia, jak testament, czy mienie).
Bardzo ważne było praktyczne kształcenie dziewczynki. Obiegowa opinia głosiła, że pomoc matce w obowiązkach pani domu jest dla nastolatek wręcz pożądaną rozrywką. Właśnie rodzicielka miała czuwać nad „kobiecą” edukacją dorastającej córki. Od niej dziewczynka miała nauczyć się skromności, gospodarności, dobrych obyczajów, manier, tradycji i miłości dla bliźnich. W praktyce córka musiała jej towarzyszyć w wielu obowiązkach domowych, uczyć się pod czujnym okiem rodzicielki robótek, gotowania, rozplanowywania czasu i pieniędzy, naprawiania garderoby, szycia sukienek, rozsądnego czynienia zapasów, zawiadywania służbą i tak dalej i tak dalej… A gdzie tu jeszcze czas na naukę gry na instrumencie, tańca, lekcje rysunku? Rzecz jasna rzadkie chwile przeznaczone na zabawę był nagrodą, a nie prawem dziecka i młodej dziewczyny.
Zachowanie młodej damy
Dziewiętnastowieczni autorzy podręczników dla kobiet uważali, że dama powinna być łagodna, akuratna, skromna, delikatna, zdolna do poświęceń, pracowita, silna, prawa, uległa, cierpliwa i niewinna. Żeby wtłoczyć w młodą główkę taki zestaw cech trzeba było zacząć jak najwcześniej, wszak czym skorupka za młodu… Od najmłodszych lat kształtowanoprzyszłą żonę i matkę. Uczono dziewczynki, by do rodziców zwracały się z pokorą i miłością, zawsze grzecznie i łagodnie. W każdej sytuacji miały być posłuszne, pielęgnować bliskich w trakcie choroby, zwracać się do rodziców o radę w każdej sprawie i wyszukiwać coraz to nowsze sposoby, by im się przypodobać.
Nawet drogiemu kuzynowi nie wypadało patrzeć w oczy, a jeśli już to zza woalki.
Nawet drogiemu kuzynowi nie wypadało patrzeć w oczy, a jeśli już to zza woalki.
Szanować miały także innych krewnych, zwłaszcza dziadków. W tej jednej kwestii podstawowym błędem wychowawczym bywało wpajanie niektórym podlotkom tylko manier przydatnych podczas brylowania na salonach, z pominięciem szacunku dla wieku i doświadczenia życiowego. Autorzy podręczników dobrego wychowania zgodnym chórem głosili, że nastoletnia panienka ma być wobec dziadków troskliwa, opiekuńcza, mieć dla nich czas i dobre słowo oraz umieć korzystać z ich wiedzy i doświadczenia.
Wobec panów dziewczęta miały się zachowywać nade wszystko skromnie. Wręcz nie do pomyślenia było śmiałe patrzenie mężczyźnie, zwłaszcza obcemu, prosto w oczy. Panienka z dobrego domu miała być w swym zachowaniu powściągliwa i tego samego wymagać od mężczyzny w towarzystwie którego przebywała. Gdy kawaler zagalopował się nieco i na przykład wziął ją za rękę, natychmiast winna odsunąć się od niego, a najlepiej z oziębłą miną odejść, w innym wypadku mogłaby zostać uznana za próżną, zalotną, wręcz źle wychowaną. Jak pisze Małgorzata Stawiak-Ososińska, w książce „Ponętna, uległa, akuratna…”, Podczas umizgów radzono dziewczynie, by się nie uśmiechała, bo inaczej nie uda jej się pozbyć natręta.
Kiedy mała dziewczynka powoli przestawała być małą, wiele zmieniało się w jej życiu. Nosiła inne stroje, w domu zajmowała inną pozycję, różne od dotychczasowych były jej codzienne zajęcia, pojawiały się wobec niej całkiem nowe oczekiwania. W wieku nastu lat kończył się czas dziecinnych zabaw, a rozpoczynały się przygotowania do roli idealnej żony, matki i pani domu.
Panna z dobrego domu rozpoczyna edukację
Podczas gdy jej bracia zaprzątali sobie w szkołach (lub pod okiem tutorów) głowy łaciną, matematyką, geografią i innymi równie skomplikowanymi dyscyplinami naukowymi, młoda panienka - kształcona w zaciszu domowym – miała edukację zdecydowanie ułatwioną. Podstawowymi umiejętnościami, jakie musiała zdobyć, były ładne i składne pisanie oraz rachunki w najprostszej formie. Oprócz tego powinna posiąść trochę wiadomości z historii ojczystej, niewiele z historii powszechnej, historii naturalnej, co nie co z geografii. Wypadało też, by nauczyła się szczebiotać w językach obcych i oczywiście czytać.
Wręcz wypadało, by na spacery zabierała ze sobą lekturę, najlepiej ocenzurowaną przez mamę.
Wręcz wypadało, by na spacery zabierała ze sobą lekturę, najlepiej ocenzurowaną przez mamę.
Zalecano by panienka nie czytała zbyt wiele, broń Boże książki o tematyce medycznej (mogą zawierać wyrażenia nieodpowiednie dla młodej damy) i romanse (budzą przecież namiętności, a ich lektura zagraża przyszłemu stadłu), raczej bajki, przyzwoite powieści, mowy okolicznościowe i żywoty świętych. Natomiast jeśli chodzi o rachunki (tak, mówienie o nauce matematyki byłoby tu doprawdy przesadzone), panienka musiała się w praktyce zadowolić znajomością czterech działań: dodawania, odejmowania, mnożenia i dzielenia. Jednak, by nie rachować po próżnicy, zalecano by panienka przeliczała wszystko na przykładach przydatnych później w gospodarstwie domowym: miarach, wagach, pensjach służby i przykładowym budżecie gospodarstwa domowego.
Wprowadzano także elementy chemii, oczywiście w wymiarze odpowiadającym potrzebom pani domu (farbowanie płócien, czy produkcja świec), fizyki (uczono o cieple, ogniu, elektryczności, świetle, kolorach), czy prawa (podstawowe pojęcia, jak testament, czy mienie).
Bardzo ważne było praktyczne kształcenie dziewczynki. Obiegowa opinia głosiła, że pomoc matce w obowiązkach pani domu jest dla nastolatek wręcz pożądaną rozrywką. Właśnie rodzicielka miała czuwać nad „kobiecą” edukacją dorastającej córki. Od niej dziewczynka miała nauczyć się skromności, gospodarności, dobrych obyczajów, manier, tradycji i miłości dla bliźnich. W praktyce córka musiała jej towarzyszyć w wielu obowiązkach domowych, uczyć się pod czujnym okiem rodzicielki robótek, gotowania, rozplanowywania czasu i pieniędzy, naprawiania garderoby, szycia sukienek, rozsądnego czynienia zapasów, zawiadywania służbą i tak dalej i tak dalej… A gdzie tu jeszcze czas na naukę gry na instrumencie, tańca, lekcje rysunku? Rzecz jasna rzadkie chwile przeznaczone na zabawę był nagrodą, a nie prawem dziecka i młodej dziewczyny.
Zachowanie młodej damy
Dziewiętnastowieczni autorzy podręczników dla kobiet uważali, że dama powinna być łagodna, akuratna, skromna, delikatna, zdolna do poświęceń, pracowita, silna, prawa, uległa, cierpliwa i niewinna. Żeby wtłoczyć w młodą główkę taki zestaw cech trzeba było zacząć jak najwcześniej, wszak czym skorupka za młodu… Od najmłodszych lat kształtowanoprzyszłą żonę i matkę. Uczono dziewczynki, by do rodziców zwracały się z pokorą i miłością, zawsze grzecznie i łagodnie. W każdej sytuacji miały być posłuszne, pielęgnować bliskich w trakcie choroby, zwracać się do rodziców o radę w każdej sprawie i wyszukiwać coraz to nowsze sposoby, by im się przypodobać.
Nawet drogiemu kuzynowi nie wypadało patrzeć w oczy, a jeśli już to zza woalki.
Nawet drogiemu kuzynowi nie wypadało patrzeć w oczy, a jeśli już to zza woalki.
Szanować miały także innych krewnych, zwłaszcza dziadków. W tej jednej kwestii podstawowym błędem wychowawczym bywało wpajanie niektórym podlotkom tylko manier przydatnych podczas brylowania na salonach, z pominięciem szacunku dla wieku i doświadczenia życiowego. Autorzy podręczników dobrego wychowania zgodnym chórem głosili, że nastoletnia panienka ma być wobec dziadków troskliwa, opiekuńcza, mieć dla nich czas i dobre słowo oraz umieć korzystać z ich wiedzy i doświadczenia.
Wobec panów dziewczęta miały się zachowywać nade wszystko skromnie. Wręcz nie do pomyślenia było śmiałe patrzenie mężczyźnie, zwłaszcza obcemu, prosto w oczy. Panienka z dobrego domu miała być w swym zachowaniu powściągliwa i tego samego wymagać od mężczyzny w towarzystwie którego przebywała. Gdy kawaler zagalopował się nieco i na przykład wziął ją za rękę, natychmiast winna odsunąć się od niego, a najlepiej z oziębłą miną odejść, w innym wypadku mogłaby zostać uznana za próżną, zalotną, wręcz źle wychowaną. Jak pisze Małgorzata Stawiak-Ososińska, w książce „Ponętna, uległa, akuratna…”, Podczas umizgów radzono dziewczynie, by się nie uśmiechała, bo inaczej nie uda jej się pozbyć natręta.