Stefan Kisielewski o powstaniu warszawskim

Powstanie było masowym zrywem mieszkańców stolicy przeciwko wojskom niemieckim, na wieść o zbliżającej się Armii Czerwonej. Nieoczekiwanie ZSRR zatrzymało swoje wojska, zaś planowana demonstracja zbrojna przerodziła się w 63-dniową walkę o przetrwanie. Żołnierze Armii Krajowej przegrywają walkę, miasto ulega zaś niemal całkowitemu zniszczeniu.
Warka
Posty: 1570
https://www.artistsworkshop.eu/meble-kuchenne-na-wymiar-warszawa-gdzie-zamowic/
Rejestracja: 16 paź 2010, 03:38

Stefan Kisielewski o powstaniu warszawskim

Post autor: Warka »

Przedruk z "Tygodnika Warszawskiego" z 1946 r.

Stefan Kisielewski

Niedawno rozmawiałem z pewnym moim przyjacielem o Powstaniu Warszawskim. „Z jednym nie mogę się pogodzić – powiedziałem mu. – Pomyśl że to miasto istniało 600 lat – a my właśnie musieliśmy trafić na ten jeden jedyny rok, kiedy ono zostało zburzone. Czyż to nie straszliwy ‘pech’?” „Tak – odpowiedział przyjaciel – ale to nie miało cech przypadku. W Warszawie było coś, co warunkowało już wiele dziesiątków lat temu jej klęskę. Odczuł to przecież Słowacki, który mieszkał w stolicy bardzo krótko – przeczytaj sobie jego wiersz Uspokojenie, wiersz ten jest fenomenalną wizją zburzenia Warszawy. To musiało się stać – Warszawa nosiła zaród nieszczęścia w sobie. I nie tylko Warszawa – była ona w tym wypadku po prostu symbolem Polski”.

To prawda Warszawa i jej powstanie jest sprawą całej Polski. Polska nosiła w sobie źródło tragedii – tragedii, jakiej nie przeżył żaden kraj. To się stać musiało. Dlaczego?

Dzieje Polski to dzieje wyjątkowe i niezwykłe wśród narodów Europy. Tylu zniszczeń, tylu cierpień, tylu zmarnowanych wysiłków nie przeżył z pewnością żaden naród – prócz Żydów. Ta wyjątkowość losów Polski kazała największym naszym patriotom szukać wytłumaczenia, uzasadnienia, genezy i – definicji. Jedni nazywali Polskę Mesjaszem, Chrystusem narodów, umęczonym na krzyżu, inni – pawiem i papugą, błaznem, żebrakiem Europy. Kompleks wyższości i kompleks niższości mieszają się tu z sobą – jak to zwykle bywa. Lecz komu naprawdę leży na sercu los Polski, ten wie, że jedno i drugie nie jest zdrowe, jest znamieniem choroby narodowej. O Polskę zwyczajną, taką jak inne narody, modlił się Wyspiański. I taka zwykła, zdrowa, normalna Polska – to ideał, jaki przyświecać winien naszej racji stanu.

Dlaczego Polska nie była krajem normalnym jak inne? Wielu historyków zastanawiało się nad tym problemem. Jedni upatrują przyczynę w jej położeniu geograficznym, na rozdrożu, bez granic naturalnych, między wielkimi imperialistycznymi mocarstwami, inni – w zapóźnieniu rozwoju społecznego i przestarzałej strukturze gospodarczej, która nie mogła dopędzić rozwoju i żywotności sąsiednich narodów, jeszcze inni – w przypadku, w złej taktyce, w niekorzystnej konstelacji politycznej. Mnie osobiście najbardziej interesują przyczyny psychologiczne, obojętne w tej chwili, czy powstały na tle takich czy siakich warunków gospodarczych, jak chcą materialiści, czy na tle przeznaczeń i dyspozycji duchowych – jak spirytualiści. Powstały i są faktem. Psychologia Polaków jest faktem, chociaż dzielą się oni na chłopów, robotników, inteligentów, burżujów itp. Tak, jak faktem jest istnienie rozmaitych narodów.

Psychologicznych przyczyn nieszczęść Polski dopatruję się właśnie w konflikcie psychologii Polaków z konkretnymi dyspozycjami warunków zewnętrznych, Polskę otaczających. Nie da się zaprzeczyć, że najdalszym dla nas psychicznie narodem są Czesi: nie da się również zaprzeczyć, że walory polityczne, zdolności taktyczne, temperament Czechów, to są właśnie cechy, które w naszych warunkach, w naszym położeniu byłyby najbardziej przydatne. I oto źródło konfliktu: mamy psychikę nie odpowiednią do warunków, w jakich żyć musimy, psychikę nad stan, na wyrost, psychikę nastawioną na warunki idealne, podczas gdy otaczają nas warunki konkretne, trudne, ciężkie, tak ciężkie, że wątpić można, czy wytrzymałby je któryś z głośnych w świecie narodów.

Pewien mój znajomy językoznawca twierdził, że charakter narodu odcyfrowuje się najlepiej z właściwości jego języka. Język polski jest wyjątkowym językiem, kojarzącym w sobie cechy fonetyczne języków słowiańskich z zachodnimi, językiem niesłychanie chwytliwym, z łatwością asymilującym wszelkie obce brzmienia i przystosowującym, „spolszczającym” je na wielką skalę. Stąd mamy masę słów, w istocie cudzoziemskich, które przybrały brzmienie czysto polskie (dach, fryzjer, oberża, park, kartofel, fortepian itp.), podczas gdy języki zachodnie np. tej zdolności nie posiadają – dlatego też słowa obce nie zostają w nich zasymilowane, zachowują brzmienie obce, podane są on extense nie tworzą przymiotników (np. słowa francuskie w języku niemieckim: friseur, lavabo etc). Z tej wyjątkowej cechy polskiego języka oraz z położenia Polski w środku Europy, na równinie, pomiędzy wielkimi mocarstwami wschodu i zachodu wyprowadzał ów językoznawca pewne wskazania polityczno-kulturalne dla Polaków. Oto – twierdził – Polacy winni być narodem rozbrojonym, narodem handlowym, narodem pośredniczącym między wschodem a zachodem, między różnymi imperializmami, kulturami, temperamentami. Przy swoim położeniu nie ostają się jako mocarstwo, zaś jako chytry pośrednik mają wszelkie dane, aby nie tylko przetrwać, ale zawładnąć innymi. Z łatwością wczuwają się w obcą kulturę, w obcą psychikę – sami pozostając nieodgadnieni. Przykład polskich emigracji Starego i Nowego Świata pokazuje to: Polacy, pomieszani z innymi narodami, wmontowani w ich organizację są elementem niesłychanie cennym, giętkim, dynamicznym, zdolnym. Polacy w ogóle wyróżniają się zdolnościami – każdy Polak z łatwością uczy się obcych języków, któryż Anglik czy Francuz nauczył się łatwo polskiego? Niewątpliwie zdolnościami i talentem nie ustępujemy innym – nawet ich przewyższamy.

Pracować umiemy również. A jednak Polacy „w kupie” na swojej ziemi, są zawsze słabi. Co więcej, koncepcja przetrwania chytrością czy kompromisem jest im wstrętna – jakby nie posiadali instynktu samozachowawczego. To dobre dla Czechów – mówią – my chcemy wszystko – albo nic! Precz z kompromisem! Podkreślam z naciskiem – nie jest to jedynie postawa szlachecka, inteligencka. Może od szlachty, od inteligencji się zaczęła. Lecz właściwości psychiczne tego typu są dziś właściwościami całego polskiego ludu. Powstanie warszawskie było w równej mierze dziełem ludu co inteligencji. Lud przejął wszystkie szlacheckie ambicje, uprzedzenia, urazy, nawet snobizmy. Cham nie chciał rzekomo pójść za Kordianem – dziś nie ma już między nimi przedziału. Chłop polski był anty-niemiecki, choć za Niemców gospodarczo miał się lepiej niż za Polski sanacyjnej (por. Kazimierz Wyka Gospodarka wyłączona. „Twórczość”, nr 1). Zwyciężyła psychologia narodowa – nie klasowa.

Lecz ta psychologia narodowa ma na sumieniu różne, rozliczne błędy i ryzyka polityczne. Naród polski nie chciał chytrości, maskowania się, kompromisu. I oto Polska, położona na równinie, pozbawione granic naturalnych, słaba gospodarczo i militarnie, przemieszana narodowościowo na Wschodzie i Zachodzie, daleka była od swej organicznej, jak sądził ów językoznawca, roli – pośrednika i arbitra. Chciała być wojownikiem, państwem, nacjonalistycznym mocarstwem – nie umiejąc jednocześnie czy nie mogąc pomimo wyskoków bezprzykładnego bohaterstwa zmontować trwalej i skutecznej siły militarnej. I oto – w istocie do tego nieprzygotowana – popadła w konflikt ze wszystkimi sąsiadami – nie mając niemal wcale przyjaciół. Czechami pogardziliśmy, do Rumunów mieliśmy wstręt, Ukraina i Litwa nienawidziły nas jak zarazy, Rosję carską uważaliśmy za najgroźniejszego wroga, Niemcy były naszym odwiecznym wrogiem. Od czasu wielkiej epoki Jagiellonów i ich federacyjnych koncepcji straciliśmy wśród sąsiadów wszelkich sojuszników. Jedyny „przyjaciel” to Węgry – przyjaźń irracjonalna, nonsensowna, bez podstaw ani szans politycznych, bez wspólności interesów. Rozpętały się więc nad Polską wichry nienawiści narodowych, straszliwe wichry ze wschodu i zachodu, które pustoszyły kraj, wypędzały Polaków na różne emigracje, zostawiały ruiny i zgliszcza.

Polak rodził się na „ziemi mogił i krzyżów”, z wszczepioną już od dzieciństwa ideą walki, zemsty, nienawiści, z poczuciem krzywdy i pragnieniem wolności. Pragnienie to najszczytniejsze ze wszystkich, lecz konsekwencje jego w naszych warunkach i na naszym terenie – często doprowadzały do samobójczego błędnego koła. Znowu byliśmy w walce ze wszystkimi, opętani mitem nacjonalizmu i mocarstwowości, a w rzeczywistości będąc krzywdzonym, pozbawionym państwa pariasem narodów; tragiczna dysproporcja mitu i realności – tragedia, na którą byliśmy skazani bez własnej winy. Tragedia absurdalna, wynikła ze splotu wielu okoliczności, wbrew naszemu typowi intelektualnemu, wbrew naszym dyspozycjom, wbrew naturze naszych uzdolnień i talentów. W istocie przecież Polak nadaje się do współżycia z obcymi, najlepszy wskaźnik – kultura – zaświadcza, że jesteśmy narodem, którego twórczość rozwija się zawsze w bezpośrednim związku z ogólnym życiem kulturalnym Europy, nawet w zależności od niego, pomimo niewątpliwego piętna polskiego temperamentu narodowego, jakie naszą sztukę cechuje. Mimo tych dyspozycji i uzdolnienia, nasza sytuacja polityczna kształtowała się zawsze według wskazań patriotyzmu maksymalistycznego, którego stopień żarliwości czynił zeń niemal narodową religię. Ten przerost żarliwości, zaciemniającej realne i chłodne na świat spojrzenie był a rebours rezultatem wielowiekowych klęsk, nieszczęść, upokorzeń, zmarnowanych wysiłków i kataklizmów – lecz tenże przerost uniemożliwiając trzeźwą ocenę sytuacji – powodował nowe klęski, których jakże tragicznym przykładem było Powstanie Warszawskie.

Konflikt polski – to konflikt zamierzeń i uczuć z otaczającą, konkretną rzeczywistością. „Mierz siły na zamiary” – niebezpieczne to hasło. Niebezpieczeństwo rozumieli wielcy nasi realiści polityczni, nawołujący do rozsądku, do obniżenia lotu – w imię życia. Bowiem idealizm Polski stawał się często – apologią narodowego samobójstwa. Bezwzględna prawda zwycięży na Sądzie Ostatecznym – na ziemi może zwyciężyć fałsz i siła zła – z tym się trzeba liczyć. Z tym liczyli się polscy realiści, których linia ideowa biegnie również nieprzerwanie przez dzieje polskiej myśli politycznej. Lecz – oto paradoks – ci myśliciele i politycy działali zwykle wbrew przekonaniu i uczuciom dynamicznej większości narodu – byli odosobnieni, bo choć realiści, na naszym terenie stawali się utopistami, nie mogąc nic zdziałać, nie mogąc owładnąć psychiką mas.

Utopistą był ten, co chciał działać wbrew masie i jej uczuciowym nawykom; popełniał błąd każdego wynalazcy, który się dziwi, że ogół nie uznaje jego wynalazku, choć on sam nic nie zrobił, aby ten wynalazek spopularyzować. Prawdziwy realista racjonalista musi wsiąść pod uwagę jako realny czynnik arealizm i aracjonalizm masy wśród której działa – inaczej jest tylko pseudorealistą. Realiści nasi, zapatrzeni w nowe i na naszym terenie rewelacyjne prawdy, nie widzieli nastawienia otaczającego ich ogółu, nie liczyli się z nim, nie umieli go zmienić, nie umieli pozyskać sobie zaufania i popularności. I dlatego stawali się – w rzeczywistości – odosobnionymi, niepopularnymi maniakami czy fantastami; zaś istotni utopiści, uczuciowcy i nastrojowcy, zyskując poparcie masy – stawali się chwilowo realistami, dostawali w ręce siłę. Irracjonalizm triumfował, rozsądek stawał się fikcją. I tak trwała polska tragedia polityczna, tragedia konfliktów i antynomii konfederacji targowickiej i barskiej, Wielopolskiego i Traugutta, Dmowskiego i Piłsudskiego. Ostatnim aktem tej tragedii dwóch koncepcji, które zamieniły się rolami, było – Powstanie Warszawskie.

Dziś, w nowej Polsce, dziś – na gruzach Warszawy, zadajemy sobie pytanie, czy uda się w twardych, ciężkich i skomplikowanych czasach – zniweczyć ten odwieczny konflikt, stworzyć nową politykę, stworzyć syntezę. Syntezę zamiarów i sił, uczuć i rozsądku, temperamentu narodowego z realizmem narzuconym przez warunki, chęci i możliwości. Dziś, jak nigdy, potrzebujemy politycznego realizmu, ale zharmonizowanego z dążeniami społeczeństwa, z tego społeczeństwa bezpośrednio wyrastającego. Realizmu, który chcąc dobra dla narodu, nie byłby przez naród dezawuowany, nie musiałby z nim walczyć. Problem trudny, po trzykroć trudny, bo realizm dziś, łatwiejszy pozornie niż kiedykolwiek, w istocie jeszcze jest trudniejszy. Lecz doświadczenia i klęski nasze są ogromne, zaś wola do życia – tym większa. Z nadzieją czekamy więc na nową syntezę. Synteza ta – jak sądzę – winna wyjść właśnie z łona obozu katolickiego, cechą bowiem katolicyzmu była zawsze umiejętność łączenia wiary w prawdy niezłomne i absolutne, żarliwości uczuć i bezkompromisowości, z powściągliwością, rozsądkiem, harmonijnością i powagą działania. Nie mierzmy zamiarów według sił, lecz nie sądźmy, że na pewno uda nam się mierzyć siły na zamiary. Niech Polska z wielkiej idei stanie się nareszcie – wielką siłą w świecie realiów. Wierzymy w to – bo przecież wierzymy w Polskę. Chcemy nie tylko Polski żyjącej w sercach – chcemy Polski, żyjącej na ziemi!



Źródło: Stefan Kisielewski, O odwiecznym konflikcie polskim (w 2. rocznicę powstania narodowego), „Tygodnik Warszawski”, 4 sierpnia 1946, nr 31 (38).
ODPOWIEDZ

Wróć do „Powstanie Warszawskie”