Cichociemni

Atak wojsk niemieckich na Polskę, który nastąpił 1 września roku 1939 był szokiem dla wszystkich, ponieważ nie było nikogo, kto byłby na to przygotowany. Wszystkie polskie jednostki wojskowe znajdowały się akurat w fazie przezbrojenia i rozbudowy. Niektóre jednostki zostały dosłownie parę miesięcy wcześniej przeniesione na obszary Wielkiej Brytanii i tam były poddawane ćwiczeniom usprawniającym. W związku z tym wojsko polskie posiadało znikome zapasy broni, jednostek wodnych czy powietrznych. Jednak w trakcie działań wojennych Polska uzyskała od swoich zachodnich sojuszników sporo nowoczesnego sprzętu. Mimo słabego uzbrojenia, polska armia była całkiem nieźle wyszkolona i doświadczona np. polscy lotnicy biorący udział w licznych potyczkach na terenie Europy i Afryki. Podczas II wojny światowej wojsko polskie zostało podzielone na 3 zasadnicze formacje bojowe. Były to: Wojska Lądowe, Lotnictwo i Marynarka Wojenna.
Warka
Posty: 1570
https://www.artistsworkshop.eu/meble-kuchenne-na-wymiar-warszawa-gdzie-zamowic/
Rejestracja: 16 paź 2010, 03:38

Cichociemni

Post autor: Warka »

Cichociemni - żołnierze Polskich Sił Zbrojnych zrzucani na spadochronach do okupowanej Polski podczas II wojny światowej w celu walki z hitlerowskim okupantem oraz organizowania i szkolenia polskiego ruchu oporu w kraju.

Na kurs cichociemnych wytypowano 2213 kandydatów spośród samych ochotników. Z pozytywnym wynikiem ukończyło go 605, do skoku skierowano 579 osób, a skoczyło do kraju 316. Początkowo odlatywali z bazy pod Londynem, a od 1944 z Brindisi. Cichociemni zasilali struktury Armii Krajowej. Imię "Cichociemnych" nosi polska jednostka specjalna Wojskowa Formacja Specjalna GROM im. Cichociemnych Spadochroniarzy Armii Krajowej.

Nazwa Cichociemni (CC) powstała wśród żołnierzy polskich w Szkocji w roku 1941 na tajnych kursach dywersji dla kandydatów do służby w kraju - podczas nocnych ćwiczeń, podchodów, zasadzek. Określała, choć niezbyt regulaminowo, ale trafnie. Obejmuje 316 żołnierzy AK zrzuconych do Polski w latach 1941-1944, początkowo w Wielkiej Brytanii, a później z południowych Włoch. Ponadto zrzucono do kraju 28 kurierów politycznych. 17 Polaków skakało w ramach akcji SOE do Albanii, Francji, Grecji, Jugosławii, i północnych Włoch. Liczba ta nie obejmuje Polaków, którzy w ramach polskiego zespołu francuskiej sekcji SOE byli zrzuceni do prowadzenia dywersji i wywiadu przy pomocy półmilionowego górniczego środowiska polonijnego w północnej Francji. Spośród cichociemnych zrzuconych do kraju 91 zginęło podczas wojny, 9 nie doleciało do Polski - zostali zastrzeleni podczas lotu, zabici w katastrofie wiozącego ich samolotu lub podczas skoku.

Tajemnica, która okrywała cichociemnych od pierwszego ochotniczego zgłoszenia się w Anglii aż po ostatni dzień konspiracyjnej służby w Polsce, uchroniła niejednego z nich przed gestapo, ale w rezultacie utrudniła utrwalenie historii tej zbiorowości żołnierskiej.

Inicjatywa zasilania organizacji podziemnych w kraju wyszkolonymi za granicą specjalistami, z której wywodzą się cichociemni, wyszła od majora Macieja Kalenkiewicza i majora Jana Górskiego. Dwaj przyjaciele, młodzi oficerowie sztabowi, w lutym 1940 roku złożyli w Paryżu generałowi Sikorskiemu memoriał proponujący szkolenie desantowców. Wśród różnych sposobów ich przerzutu do kraju autorzy wysuwali skoki spadochronowe, lądowanie samolotów i wodnopłatowców, które miały być niszczone po osiągnięciu celu. Nim propozycja doczekała się rozpatrzenia, Francja upadła, władze emigracyjne przeniosły się do Londynu.

Autorzy memoriału pozostali wierni swej idei. Obaj jako cichociemni skakali do Polski. Major Maciej Kalenkiewicz - „Kotowicz", zrzucony z 27 na 28 grudnia 1941 roku zginął 21 sierpnia 1944 roku w bitwie pod Surkontami. Major Jan Górski - „Chomik", zrzucony z 14 na 15 marca 1943 roku, zginął zamęczony przez gestapo po aresztowaniu go w Krakowie 11 sierpnia 1944 roku.

Polskie postulaty nawiązania łączności z krajem trafiły na podatny grunt w Wielkiej Brytanii. Łączność z okupywaną Polską była niezbędna również dla brytyjskiego sztabu, który na wypadek napaści Hitlera na Związek Radziecki przypisywał Polsce, stanowiącej wówczas bezpośrednie zaplecze frontu, ważną rolę w prowadzeniu wywiadu i dywersji.

Projekt stworzenia oddziałów dywersyjnych zrzucanych na tereny zajęte przez wroga powstał w Wielkiej Brytanii jeszcze przed wojną. 16 lipca 1940 roku premier Churchill zlecił Hugh Daltonowi, ministrowi Wojny Gospodarczej, stworzenie potężnej organizacji dywersyjnej

SOE - Special Operation Executive (Kierownictwo Operacji Specjalnych). Legenda - czy raczej usłużna propaganda - przypisuje Churchillowi lapidarne określenie zadań szefa SOE: „Podpali pan Europę."

Pierwszą powołano w SOE sekcję francuską, następnie polską, która patronowała cichociemnym zrzutom. Ponadto w SOE działały sekcję: albańska, duńska, grecka, holenderska, jugosłowiańska, niemiecka, norweska, Półwyspu Iberyjskiego i włoska. W odróżnieniu od innych sekcji SOE polskie zrzuty cichociemnych wyróżniały się znacznym stopniem organizacyjnej samodzielności. Dobór skoczków dokonywany był wyłącznie przez władze polskie, pseudonimy, dobrane przed skokiem, znane były tylko w oddziale IV sztabu, władze brytyjskie nie miały do nich dostępu. Polacy, jedyni w Wielkiej Brytanii, posiadali własny kod w łączności z krajem.

Całość cichociemnych zrzutów do Polski to jedna z trudniejszych i ciekawszych operacji drugiej wojny. Rozgrywana jednocześnie na ogromnym obszarze i w wielu krajach: na kursach dywersyjnych wśród pustkowi północnej Szkocji; w tajnych ośrodkach szkolenia w Anglii zamaskowanych obojętnymi kryptonimami; na specjalnym lotnisku polowym tak zakamuflowanym wśród szklarni i farm pod Londynem, że nie wytropiły go niemieckie samoloty rozpoznawcze; na trasach nocnych lotów ponad Danią i Szwecją, Albanią, Jugosławią, Węgrami i Czechosłowacją; w dalekosiężnych bazach łączności w Londynie i Brindisi i w placówkach łączności radiowej AK tropionych nieustannie przez niemieckie stacje namiarowe; na placówkach wyczekiwania i zrzutowiskach w Generalnej Guberni; w lokalach kontaktowych dla „ptaszków" w Warszawie.

W krąg cichociemnych spraw włączyły się ochotniczo dziesiątki tysięcy ludzi: skoczkowie wybrani z tysięcy kandydatów, instruktorzy przedziwnych specjalności i zawodów; lotnicy polscy i brytyjscy, najlepsi z najlepszych, którzy po odbyciu swej „kolejki" wypraw bombowych nad Niemcy zgłaszali się do samotnych nocnych lotów; spiker Polskiego Radia nadającego w programie BBC, znający kod zapowiedzi alarmowych dla placówek odbioru w kraju, i żołnierze AK tychże placówek, także i ci, którzy po dziesiątkach alarmów i miesiącach wyczekiwania z bronią w ręku, wbrew melodyjnym zapowiedzią BBC, nigdy nie doczekali się zrzutu; „ciotki" - niepozorne, bohaterskie kobiety, które nie bacząc na łapanki, wpadki i aresztowania opiekowały się skoczkami w okresie aklimatyzacji po skoku; ludzie przyjmujący cichociemnych pod swój dach. Brali udział w organizowaniu cichociemnych zrzutów nieliczni znani z nazwiska czy pseudonimu i rzesza ludzi anonimowych - cierpliwych, niezawodnych, odważnych. Zmobilizowano do tej akcji znaczny potencjał przemysłu i wynalazczości, jak i zwykłej pomysłowości; eskadry specjalnie przystosowanych bombowców; tajną służbę meteorologiczną nadsyłającą do Anglii, a później do Włoch komunikaty z podbitej Europy; stacje radarowe i zwykłe latarki, wyznaczające na sygnał radiowy z Londynu kierunek nalotu bombowca na polanie pod Łowiczem; służbowy samochód powiatowego lekarza, którym przewożono zrzucaną broń.

Zadziwia prowadzenie tak rozległej i długotrwałej operacji wojennej w tajemnicy przed nieprzyjacielem. Wywiad niemiecki i gestapo wiedziały o cichociemnych zrzutach do Polski. Jednemu z aresztowanych w Warszawie skoczków pokazano na Szucha fotografię z kursu w Anglii, w którym brał udział. Ale mimo znajomości celów, zakresu i sposobu prowadzenia cichociemnych zrzutów Niemcy nie potrafili nigdy włączyć do nich swych agentów ani tak rozszyfrować organizacji zrzutów do Polski, by móc je skutecznie zwalczać. O możliwości takiej penetracji świadczyły tragiczne doświadczenia francuskich spadochroniarzy zrzucanych z Anglii, którzy niejednokrotnie skakali w ręce Niemców.

Operacja cichociemnych zrzutów obejmowała trzy działy: dobór i szkolenie skoczków, przerzut do Polski, oraz odbiór zrzutów w kraju. Do służby w kraju zgłosiło się 2413 ochotników, przeszkolonych i zakwalifikowanych zostało 579, skakało 316 żołnierzy i 28 kurierów politycznych. Wycofywali się podczas szkolenia, widząc, że podjęli decyzję ponad siły lub na skutek nieszczęśliwych wypadków. Rezygnowali po nieudanym locie. Każda zmiana decyzji była uwzględniana. Nie żądano nawet jej motywacji. Mimo to - a może właśnie dlatego - wycofywali się bardzo nieliczni. Byli i tacy, w pełni przeszkoleni i zdecydowani, którzy nie zdążyli skoczyć. Najstarszy skoczek miał 54 lata - najmłodszy 20. Wśród cichociemnych reprezentowane były wszystkie stopnie wojskowe: od generała dywizji do szeregowca, wszystkie rodzaje broni. Po skoku skoczkowie awansowani byli o jeden stopień.

Jednocześnie ze szkoleniem pierwszych ochotników rozpoczęto przygotowania do przerzutów. Zrzuty na zachodnich terenach Polski, położonych najbliżej Anglii, były niemożliwe. Były to tereny włączone do Rzeszy, gęsto obsadzone policją, pełne Niemców przybyłych na miejsca wysiedlonych Polaków. Do najbliższych zrzutowisk położonych w Generalnej Guberni, to jest do rejonu Warszawy, było z lotnisk Wielkiej Brytanii w linii prostej ponad 1500 kilometrów. Uwzględniając konieczność omijania większych skupisk artylerii przeciwlotniczej, przeciwne wiatry i złe warunki atmosferyczne, trzeba było mieć do dyspozycji samolot, który w odpowiednio wybranej porze roku, pod osłoną nocy byłby w stanie w ciągu 12 do 15 godzin przelecieć bez lądowania 3500 kilometrów. Jedyny samolot, który wchodził w grę, brytyjski bombowiec w stylu „Whithley", mimo wmontowania dodatkowych zbiorników paliwa mógł przelecieć zaledwie 2500 kilometrów.

A tymczasem kraj upominał się o zrzuty. W początku listopada 1940 roku wyjeżdża z Londynu kurier Naczelnego Wodza pułkownik „Heller", który przywozi do Warszawy instrukcję omawiającą m.in. łączność z krajem przez skoczków spadochronowych. Zapowiedziany początkowo termin rozpoczęcia zrzutów na listopad 1940 roku nie został dotrzymany. Przygotowania przeciągały się. Na przeszkodzie stał nadal brak odpowiedniego sprzętu lotniczego. Wreszcie postanowiono zaryzykować zrzut z Whithleya. W nocy z 15 na 16 lutego 1941 roku dokonano pierwszego spadochronowego zrzutu do Polski, pierwszej tego rodzaju operacji w drugiej wojnie światowej.

Operacji tej, oznaczonej symboliczno-kpiarskim kryptonimem „Adolphus" oraz numerem zero, dokonała brytyjska załoga pod dowództwem pilota F/Lt. F. Keasta oraz trzej polscy spadochroniarze: kapitan lotnictwa Stanisław Krzymowski - „Kostek", porucznik kawalerii Józef Zabielski - „Żbik", i kurier polityczny Czesław Raczkowski.

Powolny whihley, mimo dodatkowych zbiorników paliwa nie gwarantował dostatecznego zasięgu. Załoga zdecydowała się lecieć najkrótszą drogą prosto na Düsseldorf - Berlin - w kierunku Śląska. Cichociemni postanowili skakać, gdy tylko dotrą nad Polskę. Samolot wypalił połowę benzyny i dalszy lot w kierunku Generalnej Guberni był niemożliwy. Skoczyli w czarną noc, nie wiedząc dokładnie, gdzie są. Wylądowali w rejonie Skoczowa na terenach włączonych do Niemiec. Przy lądowaniu Zabielski poranił się. Skoczkowie pogubili się, przepadł ekwipunek. Raczkowski, aresztowany na granicy jako przemytnik, przesiedział w więzieniu do końca roku. Pozostali dwaj, przy pomocy ludności, każdy inną drogą, dotarli 20 lutego do Warszawy. Samolot na resztkach paliwa powrócił do Anglii. Po wylądowaniu miał zaledwie 50 litrów benzyny, na 10 do 15 minut lotu. Lot ten, trwający 11 godzin i 45 minut, był wówczas rekordem RAF-u, dokonanym na bombowcu, specjalnie do tego lotu przystosowanym. Załoga ryzykował niemożność powrotu do Anglii. Samolot ostrzeliwany był przez artylerię przeciwlotniczą.

Pilot-dowódca został odznaczony krzyżem Virtuti Militari, a pozostali członkowie załogi Krzyżami Walecznych. Pośmiertnie - gdyż wysłani w dwa dni później do wykonania podobnego zadania nie powrócili.

W kraju przystąpiono do organizowania odbioru zrzutów. Ostatecznie w roku 1942 w Oddziale V Sztabu KG AK powstał samodzielny Wydział Zrzutów „S" - „Syrena", w skład którego wchodziły oddziały:

* „Import", którego zadaniem było wyszukiwania rejonów zrzutowisk, organizacja placówek oczekiwania i odbioru zrzutów.
* „Ewa", którego zadaniem była ewakuacja i rozdział zrzutów, z samodzielną komórką „ciotek", opieki nad skoczkami.

„Syrena" - „Import" - „MII-Grad" i na powrót „Syrena" były to kolejne kryptonimy specjalnej komórki Oddziału V KG ZWZ-AK, zajmującej się sprawami odbioru zrzutów lotniczych: kryptonim „Syrena" obowiązywał podczas zrzutów próbnych, „Import" - w sezonach operacyjnych, „Intonacja" i „Riposta" do czerwca 1944, „MII-Grad" - w okresie czerwiec-lipiec 1944 roku i znowu „Syrena" w odwecie po Powstaniu Warszawskim.

Wiosną 1942 r. wprowadzono do operacji zrzutowych radiotelefon, pozwalający na porozumiewanie się lotnika z placówką oczekiwania w promieniu kilkunastu kilometrów, ale przeprowadzone próby nie dawały dobrych rezultatów. Dalszym ulepszeniem było zaopatrzenie placówki odbioru w automatyczny nadajnik fal ultrakrótkich, a samolot w odbiornik naprowadzający o zasięgu do 60 kilometrów i precyzji naprowadzania do 200 metrów. Dostarczono do kraju jednak niewielką liczbę takich aparatów i odnalezienie placówki zależało nadal od umiejętności załogi samolotu. Z ziemi na charakterystyczny odgłos lecącego bombowca zapalano umówione światła. Samolot podchodził do zrzutu na wysokości od 300 do 500 metrów. Na początku zrzucano sprzęt spakowany w kontenerach podwieszonych w komorach bombowych, potem paczki na spadochronach spuszczane przez dziurę skokową w podłodze bombowca, wreszcie skakali skoczkowie. Sprawnie przeprowadzona operacja trwała 10 minut.

Znaczenie cichociemnych dla Armii Krajowej było bardzo istotne. Przysposobieni do dywersji skoczkowie stawiali pierwsze kroki w „Wachlarzu", przydzielono tam 27 cichociemnych. Potrzebowały ich także prowadzące walkę bieżącą „Związek Odwetu" (ZO) oraz Organizacja Specjalnych Akcji Bojowych „Osa" (późniejsza „Kosa 30"). Po złączeniu się „Wachlarza" ze „Związkiem Odwetu" i „Osy", powstało Kierownictwo Dywersji „Kedyw". Cichociemni pełnili tam funkcje dowódcze, uczestniczyli w akcjach sabotażowych, wykorzystując swoje doświadczenie. Chociaż w Polsce było ich zaledwie 344 to ich udział w obronie kraju był ogromny.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Wojsko, technika i uzbrojenie”