Czy Koppe zginie? Ostatnia akcja elitarnej jednostki Armii Krajowej
: 05 lut 2014, 22:37
Batalion „Parasol”, elitarny oddział dywersyjny warszawskiej Armii Krajowej. Jego żołnierze zlikwidowali wielu niemieckich zbrodniarzy, w tym osławionego Franca Kutscherę. Ostatnią akcję tego typu przeprowadzili jednak nie w Warszawie, ale w Krakowie. Ich celem był sam Wyższy Dowódca SS i Policji w Generalnym Gubernatorstwie Wilhelm Koppe.
SS-Obergruppenführer Wilhelm Koppe był postacią ze wszech miar odrażającą. Na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych związał się z nazistami i szybko zrobił karierę w SA i SS. Po utworzeniu w październiku 1939 r. Kraju Warty – obejmującego zachodnie tereny II RP wcielone do III Rzeszy – stanął na czele tamtejszego aparatu represji. Pełniąc swoją funkcję przez cztery lata dał się poznać jako bezwzględny wróg wszystkiego co polskie. Nic zatem dziwnego, że gdy w listopadzie 1943 r. zastąpił na stanowisku Wyższego Dowódcy SS i Policji w GG skłóconego z Himmlerem Friedricha Krügera, Armia Krajowa niemal natychmiast wydała na niego wyrok śmierci.
A może to zadanie dla snajpera?
Pierwotny plan zakładał, że zostanie on zlikwidowany przez snajpera. Na wykonawcę zamachu wytypowano cichociemnego, porucznika Ryszarda Nuszkiewicza „Powolnego”. Miał on oddać strzał z wieżyczki kamienicy na rogu ulic Bernardyńskiej i Smoczej, znajdującej się około 250 metrów od Wzgórza Wawelskiego, gdzie mieszkał Koppe. Mimo że plan cechował się sporymi szansami powodzenia, ostatecznie z niego zrezygnowano. Zadecydowały dwa czynniki. Po pierwsze, obawiano się krwawych represji wobec mieszkańców podwawelskiej dzielnicy. Po drugie, taki atak nie przedstawiał dużej wartości propagandowej. Nawet gdyby Koppe zginął, Niemcy mogliby najzwyczajniej w świecie całą sprawę zatuszować. I efekt psychologiczny całego przedsięwzięcia byłby żaden.
Początkowo plan zamachu na Koppego zakładał, że zostanie on zastrzelony przez snajpera, gdy będzie wsiadał do samochodu na dziedzińcu Zamku Królewskiego na Wawelu, gdzie mieszkał. Ostatecznie dowództwo Armii Krajowej zdecydowało się na inny wariant.
Początkowo plan zamachu na Koppego zakładał, że zostanie on zastrzelony przez snajpera, gdy będzie wsiadał do samochodu na dziedzińcu Zamku Królewskiego na Wawelu, gdzie mieszkał. Ostatecznie dowództwo Armii Krajowej zdecydowało się na inny wariant.
Dlatego też na przełomie 1943 i 1944 roku zdecydowano, że Koppe zostanie zabity w bardziej „tradycyjny” sposób. Jednak, aby do tego doprowadzić, należało najpierw poznać rozkład dnia Obergruppenführera oraz trasy, którymi podróżował z Wawelu do siedziby „rządu” GG, mieszczącej się w budynku przedwojennej Akademii Górniczej (czyli obecnej Akademii Górniczo-Hutniczej). Szef łączności Kedywu Okręgu Krakowskiego Józef Baster „Rak” oraz jego ludzie szybko stwierdzili, że nazistowski zbrodniarz porusza się po mieście wyremontowanym i przemalowanym, 12-cylindrowym mercedesem, należącym wcześniej do Krügera. Nieco więcej problemów sprawiała kwestia ustalenia tras dojazdowych „dom-praca”. Przyczyną tego była ostrożność Koppego, która tylko się wzmogła po zamachu na Franza Kutscherę.
Mimo wszystko, wzmożona obserwacja prowadzona przez łączniczki AK oraz współpracujących z podziemiem granatowych policjantów przynosiła dobre efekty. Sytuacja uległa jednakże nagłej zmianie w marcu 1944 r. po aresztowaniu przez Niemców komendanta Okrętu Krakowskiego AK Józefa Spychalskiego „Lutego”. Jego odbicie – do którego w ostateczności nie doszło – stało się priorytetem. W efekcie zamach na nazistowskiego dygnitarza został odsunięty na dalszy plan. Powrócono do niego dopiero po kilku tygodniach, ale teraz za wykonanie miał odpowiadać batalion „Parasol” z warszawskiego Kedywu.
„Parasol” wkracza do gry
Była to formacja stworzona specjalnie do tego typu akcji. To właśnie żołnierze „Parasola”, którzy 1 lutego 1944 r. zlikwidowali SS-Brigadeführera Franza Kutscherę, teraz otrzymali zadanie wysłania na tamten świat Koppego. Jako pierwszy do Krakowa przybył szef wywiadu oddziału Aleksander Kunicki „Rayski”, w celu zorganizowania ponownej obserwacji Niemca. Jako że współpracował już wcześniej z krakowską AK, szybko nawiązał kontakt z funkcjonariuszem policji kryminalnej Feliksem Grochalem „Wareckim”, przekazując mu wytyczne dotyczące akcji „Koppe”.
Wilhelm Koppe dał się poznać jako zaciekły wróg Polaków. Miał na swoim sumieniu liczne zbrodnie, zarówno na terenie Kraju Warty jak i Generalnego Gubernatorstwa. Na zdjęciu (trzyma w ręku czapkę) wraz z generalnym gubernatorem Hansem Frankiem (w jasnym płaszczu).
Wilhelm Koppe dał się poznać jako zaciekły wróg Polaków. Miał na swoim sumieniu liczne zbrodnie, zarówno na terenie Kraju Warty jak i Generalnego Gubernatorstwa. Na zdjęciu (trzyma w ręku czapkę) wraz z generalnym gubernatorem Hansem Frankiem (w jasnym płaszczu).
Tymczasem w Warszawie dowódca „Parasola”, Adam Borys „Pług”, zastanawiał się nad tym komu powierzyć kierownictwo nad całą operacją. Ostatecznie wybór padł na 1. kompanię, na czele której stał Stanisław Leopold „Rafał”, który dopiero co zastąpił poległego Bronisława Pietraszewicza „Lota”. W drugiej połowie maja wyjechał on do Krakowa, gdzie ustalił szczegóły dotyczące zakwaterowania swoich ludzi, magazynów broni oraz garaży, jak również przeprowadził rozpoznanie w zakresie możliwych dróg odwrotu po przeprowadzeniu zamachu. Ostatecznie decydując się na trasę w kierunku północnym, przez Ojców, Skałę, Wolbrom i okolice Żarnowca.
Stanisław Leopold "Rafał". To on kierował zamachem na Koppego.
Stanisław Leopold „Rafał”. To on kierował zamachem na Koppego.
Po tym jak wstępne przygotowania zostały poczynione, przystąpiono do opracowywania planu przerzutu broni i samochodów do „stolicy” Generalnego Gubernatorstwa. Po zamachu na Kutscherę Niemcy znacznie zaostrzyli kontrolę. Wprowadzono m.in. obowiązek posiadania przepustek dla pojazdów udających się w trasy dłuższe niż 100 km. Ostatecznie, udało się zdobyć potrzebne blankiety i pięć samochodów – trzy osobowe i dwa ciężarowe – wyjechało do Krakowa. Broń z kolei została wyekspediowana koleją. Ukryto ją w pustych mufach kablowych, starych rozrusznikach i licznikach siły. Aby nie wzbudzać żadnych podejrzeń posłużono się przy tym niemieckimi listami przewozowymi. W ostatnim tygodniu czerwca do grodu Kraka zaczęli także zjeżdżać stopniowo pozostali żołnierze „Parasola”, biorący udział w akcji. W sumie miało ich być ponad dwudziestu.
SS-Obergruppenführer Wilhelm Koppe był postacią ze wszech miar odrażającą. Na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych związał się z nazistami i szybko zrobił karierę w SA i SS. Po utworzeniu w październiku 1939 r. Kraju Warty – obejmującego zachodnie tereny II RP wcielone do III Rzeszy – stanął na czele tamtejszego aparatu represji. Pełniąc swoją funkcję przez cztery lata dał się poznać jako bezwzględny wróg wszystkiego co polskie. Nic zatem dziwnego, że gdy w listopadzie 1943 r. zastąpił na stanowisku Wyższego Dowódcy SS i Policji w GG skłóconego z Himmlerem Friedricha Krügera, Armia Krajowa niemal natychmiast wydała na niego wyrok śmierci.
A może to zadanie dla snajpera?
Pierwotny plan zakładał, że zostanie on zlikwidowany przez snajpera. Na wykonawcę zamachu wytypowano cichociemnego, porucznika Ryszarda Nuszkiewicza „Powolnego”. Miał on oddać strzał z wieżyczki kamienicy na rogu ulic Bernardyńskiej i Smoczej, znajdującej się około 250 metrów od Wzgórza Wawelskiego, gdzie mieszkał Koppe. Mimo że plan cechował się sporymi szansami powodzenia, ostatecznie z niego zrezygnowano. Zadecydowały dwa czynniki. Po pierwsze, obawiano się krwawych represji wobec mieszkańców podwawelskiej dzielnicy. Po drugie, taki atak nie przedstawiał dużej wartości propagandowej. Nawet gdyby Koppe zginął, Niemcy mogliby najzwyczajniej w świecie całą sprawę zatuszować. I efekt psychologiczny całego przedsięwzięcia byłby żaden.
Początkowo plan zamachu na Koppego zakładał, że zostanie on zastrzelony przez snajpera, gdy będzie wsiadał do samochodu na dziedzińcu Zamku Królewskiego na Wawelu, gdzie mieszkał. Ostatecznie dowództwo Armii Krajowej zdecydowało się na inny wariant.
Początkowo plan zamachu na Koppego zakładał, że zostanie on zastrzelony przez snajpera, gdy będzie wsiadał do samochodu na dziedzińcu Zamku Królewskiego na Wawelu, gdzie mieszkał. Ostatecznie dowództwo Armii Krajowej zdecydowało się na inny wariant.
Dlatego też na przełomie 1943 i 1944 roku zdecydowano, że Koppe zostanie zabity w bardziej „tradycyjny” sposób. Jednak, aby do tego doprowadzić, należało najpierw poznać rozkład dnia Obergruppenführera oraz trasy, którymi podróżował z Wawelu do siedziby „rządu” GG, mieszczącej się w budynku przedwojennej Akademii Górniczej (czyli obecnej Akademii Górniczo-Hutniczej). Szef łączności Kedywu Okręgu Krakowskiego Józef Baster „Rak” oraz jego ludzie szybko stwierdzili, że nazistowski zbrodniarz porusza się po mieście wyremontowanym i przemalowanym, 12-cylindrowym mercedesem, należącym wcześniej do Krügera. Nieco więcej problemów sprawiała kwestia ustalenia tras dojazdowych „dom-praca”. Przyczyną tego była ostrożność Koppego, która tylko się wzmogła po zamachu na Franza Kutscherę.
Mimo wszystko, wzmożona obserwacja prowadzona przez łączniczki AK oraz współpracujących z podziemiem granatowych policjantów przynosiła dobre efekty. Sytuacja uległa jednakże nagłej zmianie w marcu 1944 r. po aresztowaniu przez Niemców komendanta Okrętu Krakowskiego AK Józefa Spychalskiego „Lutego”. Jego odbicie – do którego w ostateczności nie doszło – stało się priorytetem. W efekcie zamach na nazistowskiego dygnitarza został odsunięty na dalszy plan. Powrócono do niego dopiero po kilku tygodniach, ale teraz za wykonanie miał odpowiadać batalion „Parasol” z warszawskiego Kedywu.
„Parasol” wkracza do gry
Była to formacja stworzona specjalnie do tego typu akcji. To właśnie żołnierze „Parasola”, którzy 1 lutego 1944 r. zlikwidowali SS-Brigadeführera Franza Kutscherę, teraz otrzymali zadanie wysłania na tamten świat Koppego. Jako pierwszy do Krakowa przybył szef wywiadu oddziału Aleksander Kunicki „Rayski”, w celu zorganizowania ponownej obserwacji Niemca. Jako że współpracował już wcześniej z krakowską AK, szybko nawiązał kontakt z funkcjonariuszem policji kryminalnej Feliksem Grochalem „Wareckim”, przekazując mu wytyczne dotyczące akcji „Koppe”.
Wilhelm Koppe dał się poznać jako zaciekły wróg Polaków. Miał na swoim sumieniu liczne zbrodnie, zarówno na terenie Kraju Warty jak i Generalnego Gubernatorstwa. Na zdjęciu (trzyma w ręku czapkę) wraz z generalnym gubernatorem Hansem Frankiem (w jasnym płaszczu).
Wilhelm Koppe dał się poznać jako zaciekły wróg Polaków. Miał na swoim sumieniu liczne zbrodnie, zarówno na terenie Kraju Warty jak i Generalnego Gubernatorstwa. Na zdjęciu (trzyma w ręku czapkę) wraz z generalnym gubernatorem Hansem Frankiem (w jasnym płaszczu).
Tymczasem w Warszawie dowódca „Parasola”, Adam Borys „Pług”, zastanawiał się nad tym komu powierzyć kierownictwo nad całą operacją. Ostatecznie wybór padł na 1. kompanię, na czele której stał Stanisław Leopold „Rafał”, który dopiero co zastąpił poległego Bronisława Pietraszewicza „Lota”. W drugiej połowie maja wyjechał on do Krakowa, gdzie ustalił szczegóły dotyczące zakwaterowania swoich ludzi, magazynów broni oraz garaży, jak również przeprowadził rozpoznanie w zakresie możliwych dróg odwrotu po przeprowadzeniu zamachu. Ostatecznie decydując się na trasę w kierunku północnym, przez Ojców, Skałę, Wolbrom i okolice Żarnowca.
Stanisław Leopold "Rafał". To on kierował zamachem na Koppego.
Stanisław Leopold „Rafał”. To on kierował zamachem na Koppego.
Po tym jak wstępne przygotowania zostały poczynione, przystąpiono do opracowywania planu przerzutu broni i samochodów do „stolicy” Generalnego Gubernatorstwa. Po zamachu na Kutscherę Niemcy znacznie zaostrzyli kontrolę. Wprowadzono m.in. obowiązek posiadania przepustek dla pojazdów udających się w trasy dłuższe niż 100 km. Ostatecznie, udało się zdobyć potrzebne blankiety i pięć samochodów – trzy osobowe i dwa ciężarowe – wyjechało do Krakowa. Broń z kolei została wyekspediowana koleją. Ukryto ją w pustych mufach kablowych, starych rozrusznikach i licznikach siły. Aby nie wzbudzać żadnych podejrzeń posłużono się przy tym niemieckimi listami przewozowymi. W ostatnim tygodniu czerwca do grodu Kraka zaczęli także zjeżdżać stopniowo pozostali żołnierze „Parasola”, biorący udział w akcji. W sumie miało ich być ponad dwudziestu.