Jerzy Wołkowicki

Obszerny opis dziejów całości życia oraz dokonań wybitnej postaci.
MaciekWielki
Posty: 171
https://www.artistsworkshop.eu/meble-kuchenne-na-wymiar-warszawa-gdzie-zamowic/
Rejestracja: 18 mar 2011, 17:39

Jerzy Wołkowicki

Post autor: MaciekWielki »

Był jednym z dwóch polskich generałów, którzy uniknęli śmierci w Katyniu. Podobno dzięki interwencji samego Stalina.

Zdecydowana większość oficerów Wojska Polskiego wziętych do niewoli przez Armię Czerwoną po kampanii wrześniowej nigdy nie wróciła do bliskich. Przetrzymywanych wbrew wszelkim konwencjom międzynarodowym (oficjalnie ZSRR nie było w stanie wojny z Polską) prawie 15 tysięcy żołnierzy polskich w trzech specjalnych obozach NKWD - Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie - zostało uchwałą Biura Politycznego
KC WKP(b) rozstrzelanych wiosną 1940 roku. Z tej grupy ocalało 395 żołnierzy i cywilów, których NKWD postanowiło oszczędzić. Wśród nich znalazł się generał brygady Jerzy Wołkowicki, za którym podobno wstawił się sam Stalin.
Walka do końca
Cudowne wręcz ocalenie zawdzięczał sławie, jaką zdobył 35 lat wcześniej, po bitwie pod Cuszimą. Młody Jerzy zaraz po ukończeniu Morskiego Korpusu Kadeckiego w Sankt Petersburgu trafił do organizowanej na wodach Bałtyku II Eskadry Pacyfiku wiceadmirała Zinowija Rożestwienskiego mającej przepłynąć przez prawie pół globu na pomoc oblężonemu Port Artur w wojnie rosyjsko-japońskiej. Po ponadośmiomiesięcznym rejsie floty wokół Afryki, przez Ocean Indyjski, wśród wód Cieśniny Koreańskiej, doszło do słynnej bitwy morskiej pod Cuszimą, w której carska armada poniosła druzgocącą klęskę.

Na pancerniku "Imperator Nikołaj I" 28 maja 1905 roku odbyła się narada oficerska pod przewodnictwem kontradmirała Nikołaja Niebogatowa dotycząca przyszłości ocalałych carskich okrętów. Gdy rozpoczęła się dyskusja o kapitulacji pozostałości eskadry, jako pierwszy głos zabrał najmłodszy stopniem miczman Jerzy Wołkowicki. Miał on stanowczo zaprotestować przeciwko poddaniu się Japończykom: "Walczyć do końca, a potem wysadzić pancernik i ratować się!". Gotów był samodzielnie zatopić okręt, byleby nie dostał się on w ręce wroga. Niestety wyżsi stopniem oficerowie podjęli decyzję o poddaniu się.
W niewoli młody polski oficer stał się legendą i symbolem niezłomności. Nawet Japończycy, ceniący sobie ponad wszystko honor i oddanie, traktowali Polaka z szacunkiem. Po powrocie do Rosji i przeprowadzonym śledztwie w sprawie kompromitującej klęski floty carskiej został okrzyknięty bohaterem narodowym, a w dowód uznania car Mikołaj II nadał mu Wojskowy Order Świętego Męczennika i Zwycięzcy Jerzego - jedno z najwyższych odznaczeń wojskowych.
Do wybuchu rewolucji bolszewickiej w 1917 roku Wołkowicki wspinał się po szczeblach kariery wojskowej. Studiował w Morskiej Szkole Artylerii w Kronsztadzie i Morskiej Szkole Inżynierii w Petersburgu, a następnie służył we Flotylli Dunajskiej. Gdy zapanował "czerwony rewolucyjny terror", opuścił szeregi carskiego wojska i po wielomiesięcznej wędrówce dotarł w 1918 roku do Francji i wstąpił do armii generała Hallera.

Załoga pancernika "Retwizan" w Port Artur w 1905 roku. To im na pomoc płynęła Eskadra z Bałtyku /Getty Images/Flash Press Media
Wraz z polskimi żołnierzami wrócił do kraju w 1919 roku jako dowódca batalionu i brał udział w zmaganiach wojennych o utrzymanie niepodległości Rzeczypospolitej. W 1920 roku stał się jednym z pierwszych dowódców i twórców rzecznej Flotylli Pińskiej. Później został przeniesiony z Marynarki Wojennej do Wojsk Lądowych, w których przez następne lata służby piastował różne funkcje dowódcze, sztabowe i ministerialne.
16 marca 1927 roku prezydent RP Ignacy Mościcki, na wniosek ówczesnego ministra spraw wojskowych Józefa Piłsudskiego, awansował Wołkowickiego do stopnia generała brygady ze starszeństwem z 1 stycznia 1927 roku oraz czternastą lokatą. W 1938 roku Jerzy Wołkowicki przeszedł w stan spoczynku. Nie na długo. Już w sierpniu 1939 roku został z powrotem powołany do czynnej służby.
W kampanii wrześniowej był dowódcą etapów odwodowej Armii "Prusy", na której czele stał generał dywizji Stefan Dąb-Biernacki, a następnie kombinowanej dywizji swojego imienia wchodzącej w skład tak zwanej armii generała Przedrzymirskiego, która brała udział w spóźnionej odsieczy
w bitwie pod Tomaszowem Lubelskim. Żeby uniknąć kapitulacji, zebrał grupę 300 żołnierzy i postanowił przebijać się na wschód, by kontynuować walkę. Wyrwał się spod ognia jednego przeciwnika, ale wpadł w szpony drugiego - nacierającej ze wschodu Armii Czerwonej.
Proletariackie wątki
Generał 28 września dostał się do sowieckiej niewoli. Z przejściowego obozu w Putywlu trafił w listopadzie 1939 roku do specjalnie utworzonego przez NKWD w Kozielsku. Wszyscy przetrzymywani tam żołnierze i cywile byli przesłuchiwani przez organa bezpieczeństwa. Większość raz, niektórzy kilkakrotnie. Od samego początku funkcjonariusze interesowali się Wołkowickim. W czasie jednego z przesłuchań sowiecki oficer spytał: "Czy nie jest pan krewnym słynnego miczmana Wołkowickiego z bitwy pod Cuszimą?". W odpowiedzi usłyszał: "To właśnie ja sam". Ta niewiarygodna informacja została przesłana do centrali NKWD w Moskwie.
Był znaną postacią dzięki powieści "Cuszima" znanego sowieckiego marynisty i uczestnika bitwy Aleksieja Nowikowa-Priboja. Napisana w 1932 roku książka cieszyła się szczególnym uznaniem samego Józefa Stalina, dlatego wychodziła w milionowych nakładach w całym kraju. W radzieckiej propagandzie wszystko, co dotyczyło imperium sprzed 1917 roku, uważano za złe, z wyjątkiem rewolucji z 1905 roku oraz wojny rosyjsko-japońskiej. Oba te wydarzenia traktowane były jako pierwsze proletariackie starcie ludu z samodzierżawiem cara. Młody miczman, niewywodzący się z żadnego ze znamienitych ówczesnych rodów, był symbolem niezłomności, ponieważ sprzeciwił się tchórzliwej oficerskiej carskiej arystokracji.
Gdy wiosną 1940 roku rozpoczęła się operacja "rozładowywania" obozów specjalnych NKWD i ruszyły transporty śmierci, 26 kwietnia generał Wołkowicki wraz z grupą innych wyselekcjonowanych przez organa oficerów został przetransportowany do obozu Pawliszczew Bór niedaleko Juchnowa. Decyzja o wykreśleniu generała z listy likwidacyjnej podobno przyszła z samego Kremla, choć równie prawdopodobne wydaje się, że to funkcjonariusze NKWD z obozu w Kozielsku, którzy przesłuchiwali generała, postanowili zachować przy życiu bohatera rosyjskiej historii.

Niezłomny generał
Po dwóch miesiącach blisko 400 ocalałych z trzech polskich obozów zostało przeniesionych "do dalszego rozpracowywania" do Griazowca. Tam Wołkowicki, jako najwyższy stopniem, został starszym obozu. Skupiał wokół siebie żołnierzy, ponieważ wobec władz obozowych utrzymywał twardą postawę i nie ukrywał wrogości do Związku Radzieckiego. Jako sanacyjny oficer szczególne uznanie i szacunek zyskał wśród licznych podchorążych WP, w żargonie obozowym nazywanych niezłomnymi lub niezwyciężonymi.
W trakcie ponadrocznego pobytu starał się zachować wojskową dyscyplinę. Z jego inicjatywy, wbrew zakazom władz obozowych, organizowano na terenie odosobnienia obchody świąt państwowych, takich jak 3 maja czy 11 listopada. Gdy zbliżały się Boże Narodzenie lub Wielkanoc, starał się zachować świąteczny klimat i podtrzymywać polskie tradycje - wspólne śpiewanie kolęd czy przyozdabianie choinkami sal żołnierskich. Funkcjonariusze NKWD wiedzieli, kto jest inicjatorem tych wszystkich działań, lecz z obawy przed możliwością otwartego sprzeciwu ze strony innych oficerów nie dotknęły go za to żadne represje. Sami nie wiedzieli, jak traktować "burżuazyjnego białego generała" i jednocześnie bohatera narodowego ZSRR, więc z ostrożności odnosili się do niego z poważaniem.
Animator na złe czasy
Wołkowicki widział, jak demoralizujący wpływ na żołnierzy mają sowiecka propaganda oraz tak zwana izba leninowska, czyli grupa polskich oficerów, którzy podjęli kooperację z aparatem i namawiali do współpracy z Armią Czerwoną oraz przyjęcia obywatelstwa ZSRR, więc postanowił zorganizować wykłady naukowe mające na celu zajęcie czymś oficerów. W ten sposób powstał tak zwany uniwersytet w Griazowcu. "Rektorem" tej uczelni został podpułkownik Tadeusz Felsztyn, matematyk i naukowiec z przedwojennego Centrum Badań Balistycznych.
Większych problemów z kadrą naukową nie było, ponieważ duża część znajdujących się na terenie obozu oficerów była wybitnymi uczonymi, pracownikami akademickimi, inżynierami, lekarzami i prawnikami zmobilizowanymi w czasie wojny. Różnorodność zajęć i wykładów monograficznych była ogromna - od chemii organicznej i fizyki atomowej, przez astrologię, po historię malarstwa. Bardzo popularne, szczególnie wśród podchorążych, były zajęcia z języka angielskiego. Po podpisaniu 30 lipca 1941 roku układu Sikorski-Majski i wznowieniu stosunków dyplomatycznych między rządem w Londynie i w Moskwie, do kanonu wykładów weszła również tematyka wojskowa.


Na mocy układu zaczęto organizować armię Polską w ZSRR, dokąd trafili oficerowie z obozu w Griazowcu. Jedną z największych bolączek tworzącego się wojska był brak kadry dowódczej. Generał Jerzy Wołkowicki i inni ocaleni żołnierze sporządzili z pamięci oraz posiadanych notatek listy tysięcy towarzyszy broni, których spotkali w trzech obozach NKWD, a po których wiosną 1940 roku ślad i słuch zaginął. Na wszystkie próby interwencji generała u władz sowieckich w sprawie losu kolegów z Kozielska padały wymijające odpowiedzi.
Mimo tych trudności Wołkowicki został wyznaczony na zastępcę dowódcy 6 Lwowskiej Dywizji Piechoty, tworzonej w miejscowości Tockoje. Po ewakuacji polskiej armii na Bliski Wschód i rozformowaniu jednostki, jako sanacyjny oficer, który w trakcie przewrotu majowego opowiedział się za Piłsudskim, został przeniesiony do drugiej grupy oficerów bez przydziału w Londynie. Właśnie tam w kwietniu 1943 roku, gdy Niemcy podali informację o odkryciu masowych mogił polskich oficerów w Katyniu, dowiedział się o tragicznym losie poszukiwanych oficerów. Był jednym z dwóch generałów (drugi to Wacław Przeździecki), którzy nie podzielili losu 12 innych przetrzymywanych w obozach w ZSRR.
Po wojnie pozostał w Wielkiej Brytanii, gdzie zmarł w 1983 roku w wieku prawie 100 lat. Do końca swoich dni wraz z profesorem Stanisławem Swianiewiczem, jedynym naocznym świadkiem zbrodni katyńskiej, który w ostatniej chwili na stacji Gniezdowo został odsunięty od pozostałych oficerów i nie wsiadł do ambulansu jadącego wprost nad doły śmierci w Katyniu, świadczył o zbrodni popełnionej na polecenie Stalina. Najprawdopodobniej nigdy nie zrozumiał, dlaczego on i garstka pozostałych żołnierzy uniknęli losu współtowarzyszy. Nie czytał też powieści Nowikowa--Priboja, która ocaliła mu życie.
Jakub Nawrocki
ODPOWIEDZ

Wróć do „Biografie”