Rozwiązanie problemu ukraińskiego w Polsce
Cisza
Zaraza na nas przyszła o świcie 1 lipca
Rozwiązanie problemu ukraińskiego w Polsce
W ciągu trzech miesięcy 1947 roku, poczynając od
28 kwietnia, na polecenie komunistycznych władz
Polski, siłami wojska, milicji i służb bezpieczeństwa
deportowano około 150 tysięcy Ukraińców z ich
ziem rodzinnych w południowo-wschodniej Polsce, i
osiedlono w rozproszeniu, wydatnie ograniczając
swobody obywatelskie, na zachodzie i północy
kraju. Wojskowej Grupie Operacyjnej "Wisła" (od
której wzięła potoczną nazwę ta próba "rozwiązania
problemu ukraińskiego w Polsce") rozkazano
zlikwidować Ukraińską Armię Powstańczą i
Organizację Nacjonalistów Ukraińskich; deportacje,
pozbawiając podziemie zaplecza, miały być
koniecznym środkiem prowadzącym do tego celu.
Znaczną część polskiej opinii publicznej przekonała
argumentacja i propaganda (choć były one podszyte
nacjonalizmem i ksenofobią) ówczesnych władz
Polski. Ci, którzy do dziś aprobują wysiedlenia,
sądzą, że akcji "Wisła" nie można oceniać w
oderwaniu od takich poprzedzających ją faktów, jak
np. sojusz części politycznych elit ukraińskich, w
nadziei na pomoc w uzyskaniu niepodległości, z III
Rzeszą, i krwawe czystki etniczne, dokonane na
Polakach i Żydach na Wołyniu i w Galicji.
Pragmatycznie dowodzi się, że deportacje były
najskuteczniejszą, przy czym najmniej krwawą
metodą walki ze zbrojnym podziemiem ukraińskim, a
masowe przesiedlenia były zaakceptowanym przez
zachodnich aliantów, zaś np. w odniesieniu do
ludności niemieckiej w Polsce i Czechosłowacji
wręcz przez nich narzuconym, sposobem załatwiania
powojennych problemów etnopolitycznych. W latach
1945 - 46, na mocy porozumienia PKWN ze
Stalinem, i bez sprzeciwu międzynarodowej opinii
publicznej, przesiedlono 800 tysięcy Polaków z
dawnych Kresów Wschodnich na powojenne
terytorium państwowe Polski, zaś z Polski do ZSRR
480 tysięcy Ukraińców.
Ci, którzy kwestionują fakty, przywoływane na
usprawiedliwienie akcji "Wisła", wskazują, że od
początku 1947 roku zmalał zbrojny opór UPA, zaś
liczba strat na domniemanym terenie jej działania
niewiele odbiegała w tym okresie od właściwej dla
powojennych czasów liczby ofiar rozboju i
przemocy w innych regionach kraju. Państwo polskie
nie było wówczas z nikim w stanie wojny, ale do
operacji wymierzonej przeciw ludności cywilnej
skierowała siły wojskowe i środki wojenne. Władze
zastosowały niehumanitarną zasadę
odpowiedzialności zbiorowej: wysiedleniem objęto
tereny, na których nie było wcześniej żadnych
przejawów wpływów UPA, i na których nie
prowadzono następnie żadnych działań zbrojnych,
oraz osoby poza podejrzeniem: starców, chorych i
dzieci. Mieszano kryterium etniczne i religijne,
wysiedlono np. Cyganów wyznania
grekokatolickiego. Bez sądu więziono ludzi w
obozie w Jaworznie. Nie rozpatrywano żadnych
indywidualnych odwołań, ani po ustaniu podanych
oficjalnie przyczyn deportacji nikomu nie pozwalano
na powrót.
Przeciwnie, dążeniem władz było utrwalenie
diaspory Ukraińców (27 lipca 1949 roku na
podstawie dekretu rządowego odebrano im prawo
do pozostawionej własności), a nawet ich
wynarodowienie, przez zakaz sprawowania kultu
religijnego w Kościele katolickim rytu wschodniego
(i konfiskatę cerkwi), zakaz nauczania języka
ojczystego, zakaz zrzeszania i odebranie swobody
poruszania się. Znacznego uszczerbku doznała
materialna i kulturalna spuścizna ukraińska na
wysiedlonych terenach, a na części - w Bieszczadach
- zupełnego i do dziś nieodwracalnego
unicestwienia.
Po 1957 roku cofnięto część ograniczeń.
Przywrócono wolność nauczania i publicznego
posługiwania się językiem ukraińskim, w niewielkim
zakresie swobody obywatelskie, kulturalne i
religijne. Około 20 tysiącom wysiedlonych
pozwolono na powrót w rodzinne strony i udzielono
częściowej rekompensaty za utracone mienie.
Wszystkie restrykcje natury administracyjnej i
politycznej zostały uchylone po 1989 roku.
Odtworzony został ustrój, diecezje i hierarchia
Kościoła bizantyjsko-ukraińskiego. 3 sierpnia 1990
roku Senat RP potępił w specjalnej uchwale
akcję"Wisła", "w której zastosowano - właściwą dla
systemów totalitarnych - zasadę odpowiedzialności
zbiorowej" i obiecał, że "dążyć będzie, by
naprawione zostały - na ile to możliwe - krzywdy
powstałe w wyniku tej akcji".
Organizacje i środowiska polskich Ukraińców wciąż
domagają się dokonania rehabilitacji
pokrzywdzonych i prawnego naprawienia skutków
akcji "Wisła". W 50. jej rocznicę Kongres
Ukraińców w Polsce ponowił te żądania.
Jednocześnie Kongres potępił krzywdy i zbrodnie
zadane Polakom przez Ukraińców i prosił o
wybaczenie. Obietnica Senatu z 1990 roku pozostała
nie spełniona. Nie podjęto nawet próby ustalenia, co
jest możliwe, i co Polacy byliby gotowi
zaakceptować. A.Ka
Czas robi swoje i nawet Osława, nie jest taka jak
dawniej
Cisza
Po wysiedleniach opustoszały cerkwie. Świątynie i
krzyże opuszczone, często dewastowane
niszczały. Dopiero w latach sześćdziesiątych
śmielej odradzały się wspólnoty, wielu unitów
przylgnęło wówczas do oficjalnie istniejącego
prawosławia. W greckokatolickiej - przed wojną -
wsi, po wysiedleniach sytuacja się skomplikowała.
Dziś w szkole w Mokrem uczą religii duchowni
prawosławni, uniccy i katoliccy. To też echo
następstw dramatycznego 1947 roku. FOT.
ZBIGNIEW LENTOWICZ
ZBIGNIEW LENTOWICZ
Wojny, kataklizmy, kapryśny los nie omijały
Mokrego, tych kilkudziesięciu ukraińskich chałup
wciśniętych w przesmyk, przy kolejowym szlaku
do łupkowskiej przełęczy wiodącej na drugą
stronę Karpat. Ludzie po każdej pożodze
podnosili się jednak, odbudowywali strzechy,
znów zieleniły się zagony na gliniastych
stromiznach. Tak było do siódmego maja
czterdziestego siódmego, kiedy na łące wylądował
kukuruźnik. Przybycie samolotu zapamiętał
czteroletni wówczas Orest Kochanowski: z
maszyny wysiadł polski oficer i powiedział do
spędzonej gromady, że Ukraińcy powinni się
zbierać. I nagle, w ciągu paru godzin, kilku
kolejnych dni, świat, który zapamiętała Maria
Kirylejza i kilkunastoletni wtedy Józef Żurat
zapadł się, potem zaś wszystko było już inne niż
dotąd.
We władzy ślepego przypadku
Energiczna Maria Kirylejza w jasnobłękitnej bluzce
sztywnieje, kiedy pada pytanie i w ślad za nim
wracają wycierane z pamięci obrazy, strzępy
niechcianych wspomnień. - Po wysiedleniu połowy
Mokrego, z pozostawionymi w chałupach pozostał
strach. - Człowiek cienia swojego się bał -
pamiętają.
Wydarzyć się przecież mogło wszystko, o ludzkim
losie decydował głupi przypadek. - Ja w Mokrem
zostałam, bo wojskowi zawahali się przy polsko
brzmiącym nazwisku, a matce, Kochanowskiej z
domu, wpisano jakoś wcześniej w paszporcie, że
Polka - dziwi się Maria o włosach przyprószonych
siwizną, długo patrzy przed siebie nieruchomo, tylko
dłonie ani na chwilę nie spoczną spokojnie na stole.
- Inni zostawali, bo potrzebni byli robotnicy w lesie,
robotnicy kolejowi na strategicznym szlaku i ci
zwłaszcza, którzy "robili na tutejszej kopalni nafty
wiertaczem".
W sądnej godzinie, jak kto mógł chronił głowę. Czy
można się dziwić ludziom?
Kiedy wojskowi zaczęli plądrować chałupę
Kochanowskich, babcia siedziała akurat na łóżku.
Wojskowy już od progu uniósł karabin, wymierzył. -
Mama rzuciła się rozpaczliwie, zdążyła tylko złapać
za ręce sięgające do spustu.
Jana Kirylejzę na ziemie północne wywieźli z
sąsiedniej osady, wcześniej jednak na własnej
skórze doznał mocy przypadku. Kiedy raz wojsko
wpadło do wsi, schował się w ciasnej piwniczce.
Przy maszynie do szycia w izbie została siostra,
młoda, piękna dziewczyna, kaleka bez nóg, po
kolejowym wypadku. - Czego płaczesz durna,
zainteresował się jeden z wojskowych. - Brat się
schował przed wami w piwnicy, pewnie go
zabijecie. I wtedy żołnierz rzekł do towarzysza,
przestań tam szukać, idziemy.
Innym razem Jan stał w zagajniku, gdy Zawadkę
Morochowską pacyfikował polski oddział. Jeszcze
słyszy te strzały, krzyk ludzi, trzask palonych
chałup, jakieś wrzaski, ryk domowej zwierzyny. - Że
koń, co go poszedłem zabrać z pastwiska, który
wtedy stał ze mną w krzakach, nie zarżał, cud
prawdziwy!
- Czasem przecież, człowieku, śmierci przypadkiem
na głowę nadepniesz, a masz szczęście - nie stanie
się nic - Jan o tym zawsze może zaświadczyć. Wie
też, że z pamięci, z serca nie da się już wydrzeć
koszmarów. - Z Polakami człowiek jadł z jednej
miski, potem ramię przy ramieniu, w skwarze, kosili
na polach czy łące, a jakiś żal przecież utkwił
głęboko, jak zadra.
Komu bowiem zawinił dziadek, którego od Gierata z
podwórza wypatrzyli wojskowi, jak szedł miedzą,
serią dostał, nie dane mu było dożyć swego.
Zwalistemu Orestowi Kochanowskiemu staje przed
oczami wizerunek ojca, weterana czwartego
białoruskiego frontu, który po ranach odniesionych
pod Bielskiem, wrócił wreszcie do rodzinnej
chałupy. Wojennego, kombatanta przecież, nie
ochronił nawet mundur. Żołnierzom spodobał się
trofiejny, stary, angielski zegarek: odpinaj, kurwa
twoja mać banderowska - usłyszał i nie zdecydował
się ponad miarę przeciągać struny. Frontowe
inwalidztwo nie uchroniło przed wywózką Tkaczy,
bracia ledwie wrócili z wojny, już kazano im w
godzinę spakować się i wyjeżdżać na północ.
- O idzie mały banderowiec, chodźcie no tu
hajdamaki - Orest pamięta dobrze tamte słowa,
klimaty. Widzi też, Polaków, bogatych chłopów
dochodzących do kopalnianej roboty z Kulasznego,
jak oddawali ojcu swoje śniadanie. - Ty masz
jeszcze dwóch bajtli do wykarmienia, weź, nie
przelewa ci się przecież.
"Ni cerkwi, ni dwora"
Mokre już przed wojną było ukraińską wsią, liczącą
ponad sto dymów, z własną kooperatywą, stacją
kolejową, wodnym tartakiem, "ridną szkołą", z
kopalnią nafty, w której dobywano ropę z
kilkudziesięciu odwiertów. O beskidzkiej osadzie,
wciśniętej między wzgórza, odciętej od wielkiego
świata na bojkowsko-łemkowskiem pograniczu
mówiono też, zwłaszcza w sąsiednim zawistnym
Morochowie: "ni cerkwi, ni dwora". Polaków było
tu niewielu, żyli najczęściej w małżeństwach
mieszanych. Pięcioma żydowskimi rodzinami zajęli
się w okupację hitlerowcy. - Potem, kto miał tu broń,
stanowił prawo - pamięta sześćdziesięcioletni dziś
Józef Żurat, kiedyś, "jeszcze w Prusach" nauczyciel
ukraińskiego. Żurat siada na chwilę w swym nowym,
jasnym domu, pod wizerunkami narodowych
bohaterów i włącza w telewizji kijowski program.
Gdy w 32 roku ojciec, Michał, gospodarz na 11
morgach budował na wysokim brzegu Osławy
chałupę, na dachu kładł już czerwoną, tarnowską
dachówkę - odcinała się wyraźnie od tutejszych
strzech.
Wojna przyniosła do Mokrego spustoszenie. - Tu
władza, państwowy urzędnik się nie zapuszczał, o
zmierzchu i w biały dzień przychodził i rabował kto
chciał, mundury nie mówiły niczego, każdy mógł
podać się za kogo tylko mu przyszła ochota. Żurat: -
Wobec grabieży i bezkrólestwa, jedynym oparciem
stała się wkrótce UPA. Przed wywózką na roboty do
Rzeszy, przed mobilizacją do Czerwonej Armii,
przed bandyckim zagrożeniem, polskim podziemiem
i szykanami milicji młodzi z Mokrego i okolicznych
wsi uchodzili do lasu. Żurat nie pamięta, by
banderowcy siłą rekrutowali. - Była u nich surowa
dyscyplina - tak słyszał.
O wspieraniu "naszych partyzantów" niewiele się
dziś w Mokrem chce pamiętać. Przychodził czas,
ludzie dawali kontyngent, nie daj Boże, gdy się
wydało, że ktoś garść ziarna czy słoninę zataił w
jakimś schowku - kręci głową Żurat.
Legenda UPA
Anna Babiak, cudem ocalona z Zawadki
Morochowskiej - spalonej wpierw przez Niemców,
którzy szukali tam tropów radzieckich skoczków,
potem trzykrotnie jeszcze pacyfikowana przez
polskie wojsko - w styczniu, marcu i kwietniu 46 -
nie może się nadziwić nieszczęściu - w Zawadce
przecież ludzie tak strasznie byli grzeczni! Sędziwa
Anna, wsparta ciężko na lasce, przyniesie fotografię
brata, rocznik 1925: - Iwan, to znaczy Jan, który
zginął, dziś jego nazwisko brzmiałoby po polsku
Dobrzański, tak był do każdej roboty składny, taki
dobry, że dziś jeszcze Babiakowej z wielkiego żalu,
łzy się w oczach zakręcą.
W styczniowy, śnieżny dzień, w Zawadce wojsko
zabiło ponad sto osób, nie oszczędzano kobiet i
dzieci. Babiakowa opowie, jak to uciekinierzy pod
wieczór wrócili na pogorzelisko i pod ciałem zabitej
matki odnaleźli żywe jeszcze na wpół zamarznięte,
półroczne dziecko.
Kiedy wojsko przyszło potem zza góry do Mokrego i
matce kazali zrobić jajecznicę - białe, maskujące
kombinezony żołnierzy pełne były krwawych śladów
- pamięta jak dziś Maria Kirylejza. - Zawadka, to
był cichy zakątek, schowany wśród lasów i
banderowcy mogli tam szukać schronienia - Maria
zastanawia się głośno z wyraźnym wahaniem.
Czy oddział UPA stacjonował w samym Mokrem,
nie potrafi powiedzieć Józef Żurat: Wiem tylko, że
jeśli sotnia zjawiała się w okolicy, ustawały zaraz
napady, grabieże. To pod wpływem UPA, tak
niewielu Ukraińców z Mokrego wyjechało na
Ukrainę w czterdziestym piątym, w ramach
pierwszych przesiedleń i wielkiej wymiany
ludności. - UPA atakowała wówczas transporty,
płonęły mosty. Najskuteczniej podziałało jednak na
ludzi słowo pewnego kapitana, idącego z IV Frontem
Ukraińskim czerwonoarmisty, który w domu Żuratów
powtarzał, Michał, rób co tylko chcesz, tylko nie
jedź na Wschód.
Dziś młodszy Żurat, Ukrainiec i polski obywatel
spokojnie tłumaczy cele UPA, woli jednak mówić
bezosobowo: liczono na trzecią wojnę światową i
oczekiwano, że da się zorganizować ten niezależny
kraj na ukraińskich ziemiach etnicznych. O akcji
"Wisła": "tamta władza w tamtym ustroju
zdecydowała się nami zatkać puste poniemieckie
ziemie, by zamknąć usta propagandzie zachodniej". -
Przyjeżdżaliśmy - mówi Żurat - do wyszabrowanych
kompletnie domostw, a ci, którzy osiedlili się tam
wcześniej z lękiem wypatrywali krwawych
Ukraińców, strasznych jakichś hajdamaków,
bandytów z nożami. I nie mogli się potem nadziwić,
że spotykali wreszcie podobnych do nich,
normalnych ludzi, a najczęściej nieszczęśników
wyzutych z majątku, którym z litości trzeba było
czasem podać kubek wody.
Zwycięzcy i zwyciężeni
Po latach dopiero, gdy młodzi zaczęli już uciekać na
zachód, do Ameryki, Kanady, turyści przyjeżdżali na
Mazury i gadali: jeśli wy stąd wyjedziecie, to
Niemcy przyjdą. - Niektórzy nasi - ma dziś żal Żurat
- poszli na łatwiznę, udawali, że są Polakami,
myśleli, że w ten sposób będzie im lepiej, ale
przecież nikt nie ufa dwulicowym, prędzej się
człowiekowi wierzy takiemu, jaki on jest.
Przeszliśmy swoje, taki był ustrój, zwykli ludzie nie
liczyli się wtedy - zamyśla się Żurat. I dodaje z
westchnieniem: tyle, że myśmy z tego wszystkiego
się nacierpieli najwięcej.
Czas odmierzany w Mokrem, w którym znów pada
oblepiający śnieg, a błotnisty nurt Osławy niesie
roztopową falę, dziwnie zaciera cienie i szarości,
wyostrza krzywdy niczym jedyne widoczne i
jaskrawe kontury. Po półwieczu nakazanego
milczenia, instynktownego kamuflażu, ludzie jeszcze
odreagowują.
- Zadry utkwiły głęboko, zwłaszcza wśród
pokolenia, które bezpośrednio naznaczyła historia -
próbuje zrozumieć Danuta Łagódka, dyrektor
tutejszej szkoły, unikalnej w kraju, bowiem
nieprzerwanie od 1957 roku dzieci uczą się tu
również ukraińskiego. Zderzenie z rzeczywistością
wschodniego pogranicza było szokujące dla
Łagódki. Jeszcze do niedawna w pobliskim Zagórzu
czy Sanoku, choć wszyscy się domyślali, kto jest
kim, pochodzenie ukraińskie było tematem tabu.
Łagódka: tu w Mokrem odkąd pamiętam, było
inaczej, tu Ukraińcy zawsze stanowili większość,
mówiło się więc po ukraińsku na przystanku i w
sklepie.
Dystans przybysza z zewnątrz, spoza tego zaklętego
kręgu emocji okazał się jednak na dyrektorskiej
posadzie rzeczą bezcenną: - Bez tego chyba nie da
się tu działać skutecznie - sądzi dyrektorka. W szkole
lekcje religii prowadzi trzech księży: prawosławny,
unicki i katolicki. - Zajęcia celowo
zorganizowaliśmy jednocześnie, w tym samym
czasie, każdy duszpasterz zgarnia po dzwonku swoją
trzódkę i nikt nie ma czasu na pokazywanie palcem
"innego".
Podskórne konflikty, które przecież pulsują w
Mokrem i co jakiś czas znajdują swe ujście, jak ten
ostatni spór dotyczący udostępniania katolikom
nowo wybudowanej cerkwi unickiej, szczęśliwie,
jakby nie dotyczyły dzieci. - Wśród uczniów
pęknięcia nie ma, nie ma napięć na tle burzliwej
przeszłości. To, czego młodzi sami nie
doświadczyli, a o czym jedynie opowiadają rodzice,
pozostaje opowieścią, czymś w rodzaju mrocznej
legendy. - Z ostatniej wojny wszyscy wyszliśmy
okaleczeni i zwycięzcy, i zwyciężeni - myśli pani
dyrektor po tych kilkunastu latach doświadczeń na
południowo-wschodnich kresach Rzeczypospolitej.
Wojna i ją samą, kiedyś przecież musnęła: ojciec
Łagódki trafił do kacetu, lecz rodzina ocalała, dzięki
pomocy znajomej Niemki.
Podsumować i zamknąć
Na korytarzach piętrowej, szarościennej, szkoły w
Mokrem, harmider - dzieciarnia daje upust energii.
Ukraińskiego w dokazującej gromadzie jednak nie
słychać.
Mirosław Onyszkanycz, nauczyciel ojczystego
języka, twierdzi, że umiejętność posługiwania się
ukraińskim dzieci w Mokrem wynoszą z domu, a
pierwsze podręczniki wydane w kraju (wśród
ilustracji orzeł w koronie obok włodzimierzowego
tryzuba) wypierają importowane ze wschodu, w
których treść jak pięść do nosa przystawała do
polskiej rzeczywistości. Onyszkanycz, który
prowadzi również uczniowski zespół "Osławiany"
(Osławianie), ubolewa, że słabnie entuzjazm
młodych artystów odkąd obecność ukraińskiej pieśni
i obyczaju spowszedniała nie tylko w okolicy.
"Osławian" proszą już wszędzie, bez wyjątku. na
festiwale ukraińskiej kultury i państwowe
uroczystości w Sanoku albo Zagórzu.
- Szczypta konspiracji, sięgania do narodowych
piosenek jak po zakazany owoc, dodawała
młodzieży zapału, dziś górę bierze normalność, a to
już zupełnie nie mobilizuje - narzeka nauczyciel.
Pytam, czy próbowali zapraszać polskie dzieci do
wspólnego śpiewania, w Mokrem niewiele jest
przecież możliwości interesującego spędzania czasu
po lekcjach. - Nie. Pewnie sam język, to znaczy
słowa piosenek, mogłyby być trudną do pokonania
barierą - nie ukrywa zakłopotania Onyszkanycz.
Stanisław Biłas, z czarnym sumiastym wąsem i
mocnymi dłońmi, miał cztery lata, gdy z ojcem
wracali do Mokrego na swoje. Dziś
akademicko-prasowymi dyskusjami wokół
ukraińskiej przeszłości jest już trochę znużony. Dla
człowieka, który urodził się na ziemiach
odzyskanych i tam się dorabiał, tam urządził sobie
życie, tak jak potrafił najlepiej, nie ma już tutaj, w
górach szczególnego magnesu. - Wziąć hektar zagonu
i kartofelki sadzić?
Co tu będzie robił przyjezdny, kiedy wokół pracy
brakuje, a we wsi już i tak stoi kilka chałup
opustoszałych po tych, którzy prysnęli przy
pierwszej okazji do wymarzonej Kanady.
Tak to już jest. Jeśli wśród obrazów pielęgnowanych
z dzieciństwa nie zobaczysz wiosennej Osławy, to
zastanawiać się trzeba, co właściwie znaczy dla
ciebie słowo - ojczyzna. Ona już dla wielu jest tam,
gdzie się urodziłeś, dorosłeś. - Ojca i innych z jego
pokolenia w góry gnała tęsknota, za każdym
drzewem, kamieniem. A nam, młodszym? Biłas,
który kiedyś pracował w kombinacie drzewnym w
Rzepedzi, a dziś siedzi na zasiłku, ma swoje zdanie:
Prawdę o akcji "Wisła" trzeba spokojnie, solidnie
zapisać i wreszcie sprawę zamknąć. To się należy
wszystkim - zamiast tego ciągłego szrajbowania w
gazetach, jątrzenia, wymysłów.
Odejście dawnego świata
Ludzie w Mokrym z losem pogodzeni: w majowe,
odpustowe święto sunie tylko procesja na cmentarz.
Te parę krzyży zamarłych w ciszy za ogrodzeniem to
jedyny ślad po Zawadce Morochowskiej. W
miejscu, gdzie stały niegdyś chałupy przyjezdny z
trudem znajdzie ślady po piecowiskach. Jeszcze
tylko tu i ówdzie wiosną, pośród lasu zakwitną
śliwy, o pniach i konarach skręconych wiekiem i
niepogodą jak dłonie starca.
Nawet Maria Kirylejza, która przecież w Mokrem
trwa przez te wszystkie lata, widzi jak
niepowstrzymany czas zaciera ślady. Pod lasem
najszybciej. Młode drzewa pną się w górę, tam gdzie
stały kiedyś domy pod strzechą, budowane z bali na
zrąb, malowane w pasy żółtawą glinką.
Maria: - Człowiekowi nawet skrawek ojcowizny,
dawno nie widziany, dziś pewnie wydałby się obcy.
Jednak Kirylejzowie, jak wielu tutejszych, dzielą
życie na dwie epoki, ta piękna liczy się do wojny czy
raczej do wysiedlenia: cudowny świat, kiedy się go
ogląda oczami młodości. Tamta wieś z żydowską
karczmą pod górką tętniła życiem. W czerwcowe
wieczory dziewczyny zbierały się razem, szło się
pośpiewać u kogoś na zachacie. W niedziele albo
przy święcie nikogo do zabawy nie trzeba było
specjalnie zachęcać, więc sklecona z desek podłoga
aż dudniła od tańców. To wtedy nawet las był
człowiekowi przyjazny, Maria zawsze najwcześniej
była w grzybowisku, do domu znosiła pełne kosze. -
Aż któregoś lata matka za wielki jutowy worek
suszonych prawdziwków, sprzedanych na sanockim
targu, zrobiła wielkie zakupy. Prezenty dostali
wszyscy - ja - jak dziś pamięta pani Maria -
dostałam piękne buciki.
A ryby, jakie wtedy były w Osławie, kto pamięta?
Matka Marii miała na nie sposób: przygotowane
wcześniej układała do blachy wyściełanej słomą i
suszyła w chlebowym piecu. Smakowały wspaniale,
zwłaszcza gdy wcześniej polatało się za krowami po
górkach.
I nagle któregoś majowego dnia skończyło się
chodzenie po kądzieli i darcie pierza z
przyjaciółkami w jesienne wieczorki. Martwa cisza
zapadła tam, gdzie kiedyś żyło Kamienne,
Przybyszów, Karlików, Płonne, Ratnawica.
- Nigdy już potem, po wojnie nie zaśpiewałam, nie
było z kim i nie było ochoty. To w roku wysiedlenia
i potem w naszą wigilię kolację jedliśmy tak
wcześnie, w biały dzień, przed zachodem słońca -
wspomina Orest Kochanowski. Maria Kirylejza
także widzi, jak matka owija chustą lampę nad
świątecznym stołem, by światło nie zdradzało
ukraińskiego wyznania. Cerkiew wtedy milczała
zamknięta na głucho, po kilku latach dopiero
wprowadzili się pod jej łatany dach prawosławni.
W opuszczonych chałupach zamieszkali osadnicy,
niewielu ich w Mokrem zagościło dłużej - nawet
tacy porządni jak na przykład Rajchlowie czuli się
widocznie nieszczególnie na cudzym.
Po pięćdziesiątym szóstym zaczęły się pierwsze
powroty. Żuratów o tym, że opuszcza ich zagrodę,
zawiadomił listem polski gospodarz. - Z Zagórza w
kwietniu 57. musieliśmy zawrócić raz jeszcze do
Żabinki pod Węgorzewem. Czekając na
przyzwolenie władzy raz ostatni "w Prusach"
przesiedzieli lato. We wrześniu udało się wreszcie;
byli znów na ojcowiźnie, jednak Józefa, mimo że
odsłużył wojsko i budował Nową Hutę, przez dwa
lata jeszcze odsyłano z kwitkiem z biura
meldunkowego. Żurat zapamiętał, że kiedy wrócili,
wieś wydawała się skurczona jakaś, opustoszała,
dziwnie było, pługi wykroiły nowe miedze, a między
podwórkami zniknęły płoty. - Ludzi pamiętam
zastraszonych, posępnych, nikt nie dowierzał
nikomu. Coś z tej atmosfery nieufności zostało do
dzisiaj - podziały na tych, którzy zostali i tych, którzy
wrócili z wygnania, odzywają się czasem z głębi zza
drugiego dna. Zaledwie kilka lat wcześniej nową
cerkiew z Zawadki rozebrano i złożono z niej
pegeerowską owczarnię w Wysoczanach. Wieść
niesie, że któregoś dnia wezbrane wody zmyły
obejście, a fala porwała i uniosła szczątki razem ze
zwierzętami.
Zbigniew Lentowicz
Józef Żurat twierdzi, że "w
Prusach", na zesłaniu, cywilizacja wyprzedzała
Mokre o pół wieku. I cóż z tego, skoro oni chcieli
być u siebie, choćby w ciasnej, ojcowskiej
chałupie.
Zaraza na nas przyszła o świcie 1 lipca
U nas tu, u nas tam
ANDRZEJ KACZYŃSKI
Jeśli ojczyzna to pamięć i groby, to ta tutaj, nowa
"mała ojczyzna", jest przepołowiona. Pamięć
wciąż biegnie do Łemkowszczyzny, w
Bieszczady, w okolice Sanoka, Przemyśla,
Jarosławia, Lubaczowa. Tamte ukraińskie groby
zniszczyli ludzie, pochłonęła ziemia, porosła
trawa. I tu przepadły stare, pojawiły się nowe
- W ciągu pięćdziesięciu lat historia zatoczyła
pełne koło. Wtedy też była Pascha: Poniedziałek
Wielkanocny - rzekł ksiądz Marek Sośnicki.
"Wtedy", czyli 28 kwietnia 1947 roku, był
pierwszy dzień akcji "Wisła". "Pascha" to
dosłownie "przejście" Żydów z niewoli egipskiej
do Ziemi Obiecanej. U chrześcijan pamiątka
"przejścia", czyli Zmartwychwstania, Chrystusa.
W kontekście 50. rocznicy przymusowego
przesiedlenia Ukraińców z "małej ojczyzny" w
południowo-wschodniej Polsce na ziemie
odzyskane, słowo nabiera ironicznego i gorzkiego
sensu.
Jest 26 kwietnia, sobota Wielkiego Tygodnia według
kalendarza liturgicznego obrządku wschodniego.
Parafia grekokatolicka w Modle w województwie
legnickim. Na chwilę rozmowy ksiądz Marek
Sośnicki ma czas po niespiesznym rozejściu się
wiernych, z których prawie każdy ma coś
świątecznego do powiedzenia proboszczowi, po
sprzątnięciu kościoła, który wypożycza od parafii
rzymskokatolickiej, po rozmontowaniu i wyniesieniu
do zakrystii prowizorycznego ikonostasu. - Musimy
po sobie posprzątać, żeby nie został po nas żaden
ślad - mówi z goryczą duszpasterz Ukraińców. -
Mam trzy parafie, ale żadnego własnego kościoła.
Nazajutrz, u świętego Jacka w Legnicy, przeciętna
wieku parafian księdza Marka dużo niższa, a głosy
znacznie silniejsze; piękne śpiewy liturgiczne brzmią
czyściej i donośniej. Ale tu tak samo po skończonym
nabożeństwie ikonostas składany jak parawan
wynosi się z prezbiterium, i w gotyckim, i
rzymskokatolickim kościele nie zostaje żaden
bizantyjsko-ukraiński ślad. Wierni wsiadają do
samochodów i odjeżdżają. Rezurekcja
grekokatolików wygląda jak msza dla
automobilistów. - Parafia personalno-terytorialna -
mówi ksiądz Sośnicki - czyli, można powiedzieć,
parafia w drodze. W pokoleniu dzieci i wnuków
przesiedleńców wystąpiła olbrzymia migracja ze
wsi do miast, ale także ponadprzeciętna emigracja. -
Dlaczego aż tylu Ukraińców wyjeżdża za granicę, do
Kanady lub Stanów Zjednoczonych? Mój brat też
wyemigrował, więc potrafię odpowiedzieć - mówi
ksiądz Marek. - Bo tutaj jest im źle. To większość
uważa, że jest w Polsce tolerancja. Mniejszość - nie.
Ksiądz Marek Sośnicki, rocznik 1963, urodził się już
na wygnaniu. Rodzina pochodzi z Ulucza koło
Sanoka. W Uluczu - mówi z dumą - jest najstarsza w
Polsce cerkiew z 1510 roku. Po sąsiedzku - mówi ze
smutkiem - leżała wieś Borownica, gdzie
zamordowano 38 bezbronnych Ukraińców. Ta
śmierć przyszła z zewnątrz. Naokoło były same
wioski ukraińskie, a więc nie było w tej okolicy
żadnych konfliktów etnicznych czy waśni
sąsiedzkich, ani wojny domowej. Ksiądz zresztą nie
zaprzecza, że gdzie indziej taka wojna się toczyła,
nie pierwszy raz zresztą w dziejach Polski:
przypomnijmy sobie choćby rabację Jakuba Szeli,
przeczytajmy na nowo "Rozdzióbią nas kruki,
wrony...". Konflikt jest nieodłączny od
społeczeństwa. Tego jednak nie chciano
rozwiązywać, a tylko unicestwić jedną z jego stron. -
Została popełniona zbrodnia na narodzie ukraińskim
- mówi ksiądz Marek Sośnicki o akcji "Wisła".
Moja wieś
Moja wieś to Nowa Wieś - mówi Piotr Hojniak ze
zrośniętej z Modłą wsi Patoka. - Nowa Wieś w
byłym powiecie nowosądeckim. 12 kilometrów od
Krynicy, 22 od Nowego Sącza. Rozciągała się na
sześć kilometrów wzdłuż Kamienicy. Dużo lasów,
mało ziemi ornej. Każdy sam sobie gospodarzem, kto
potrzebował pieniędzy - wycechował drzewo, ściął,
ale tak, żeby nie niszczyć lasu, głównego naszego
bogactwa. We wsi były cztery tartaki, to świadczy,
że było co ciąć. W pobliżu miał też las hrabia
Stadnicki. Dobrze płacił, drzewo z lasów hrabiego
nasi ludzie wozili konnymi furmankami do jego
tartaku w Nawojowej. Tak sobie dorabiali i było
jako tako.
W Nowej Wsi mieszkali sami Łemkowie. Tylko
dróżnik, zapomniałem jak się nazywał, i dwaj
gajowi, Słabek i Szatkowski, to byli Polacy. Była u
nas szkoła czteroklasowa; siedem klas ukończyłem
już tutaj. I była u nas parafia grekokatolicka z filią w
Łosiu, ale obsługiwał ją jeden ksiądz. Ja skończyłem
kurs dla diaków we Florynce, przy klasztorze ojców
studytów. Diak to tyle co organista w kościele
łacińskim. Trzy lata posługiwałem w naszej cerkwi -
mówi pan Piotr, co chwila zerkając na zegarek, żeby
nie przegapić pory nabożeństwa. W Modle, jak
pięćdziesiąt lat temu w Nowej Wsi, pełni obowiązki
diaka. Trzeba za każdym razem baczyć, co to znaczy
"u nas". Raz "u nas" odnosi się do Nowej Wsi, ale
kiedy indziej "u nas" to znaczy w Patoce. U nas tu, u
nas tam.
Zaświadczenie: "6 IV 1945. Grekokatolicki urząd
parafialny w Nowej Wsi poświadcza, że Piotr
Hojniak jest diakiem w tutejszej cerkwi". Podpisał
proboszcz, ks. Stefan Dziubina (obecnie mitrat, czyli
infułat w łacińskiej terminologii; zanim można było
odtworzyć hierarchię i diecezje obrządku
wschodniego, ksiądz mitrat Stefan Dziubina był
wikariuszem generalnym prymasa Wyszyńskiego dla
wiernych rytu grekokatolickiego).
- W 1945 roku trochę ludzi z zachodniej
Łemkowszczyzny skusiło się na wyjazd do ZSRR. W
1947 roku najpierw tylko słuchy chodziły, że będą
nas wysiedlać. Szeptanka z ust do ust, nieoficjalna. Z
początku wszyscy sobie lekceważyli: a może do nas
to nie dojdzie? Złe szło od strony Gorlic. Było coraz
bliżej. Po trochu trzeba było się przygotowywać.
Zaczęliśmy zbijać paki. Jak to zobaczył pewien
porucznik z wojska, obrugał nas, że ulegamy panice.
Ale nasz ksiądz ostrzegał, że trzeba się
przygotowywać. Rodzice proboszcza mieszkali w
Gładyszowie, w Gorlickiem. Otrzymał wiadomość,
że ich deportują. Odprawił ostatnią mszę, ludzie się
popłakali. Powiedział: pójdę albo z nimi pojadę,
albo się przynajmniej pożegnam. Poszedł szukać na
stacji w Gorlicach. Zauważyli go wojacy, że nie jest
z tego transportu. Spytali, kim jest. Księdzem. Jakim
księdzem? Grekokatolickim. - To nam wystarczy -
orzekli. Tak proboszcz znalazł się w obozie w
Jaworznie. Za "sprzyjanie UPA". A do nas UPA w
ogóle nie dotarło. W naszych stronach był spokój.
Bandytyzm? Zetknąłem się z takim jednym
przypadkiem. Nocą przyszli zamaskowani ludzie,
kazali położyć się twarzami do ziemi - i do szabru.
Brali buty, ubrania, sprzęty, kury, świnie. Mój brat
był sklepowym: dawaj. To była hołota z sąsiednich
wiosek.
- No i zaraza przyszła na nas pierwszego lipca. Bez
uprzedzenia. O świcie wojsko obstawiło kordonem
całą wieś, żeby nikt nie mógł uciec. Do każdej
zagrody przyszło po dwóch żołnierzy. "Na
podstawie zarządzenia takiego, a takiego...". Dali
dwie godziny na spakowanie rzeczy. Nie
powiedzieli, dokąd nas zabierają. Co można było
wziąć? Przede wszystkim żywność. Chleb na drogę.
Kobiety posuszyły już przedtem trochę sucharów.
Narobiły konserw mięsnych. Oprócz tego pościel,
ubrania, statki kuchenne. Sprzęt. Początek lipca, na
polu zboże dojrzewa, siano nie zwiezione.
Musieliśmy zostawić. Miało później wojsko
sprzątnąć. Załadowaliśmy się na wóz. Kto nie miał,
tak jak my, konia, przyprzęgał krowę. Kto nie miał
furmanki, ładował się na nieduże ciężarówki
wojskowe, ale już nie mógł zabrać bydła. Z cerkwi
nic nie wzięliśmy. Ustawili nas wszystkich w
kolumnę. Pognali najpierw do siedziby gminy w
Łabowej. Tam dali papiery przesiedleńcze.
"Państwowy Urząd Repatriacyjny, Nowy Sącz. Karta
przesiedlenia nr 27. Nowa Wieś, 1 VII 1947 r.
Hojniak Wasyl, ur. 1890; Tekla, lat 56, matka; Piotr,
lat 23, syn; Julian, lat 21, syn; Olga, lat 15, córka.
Zostawia: 5 ha, w tym użytków rolnych 4, dom kryty
blachą 1, stodoła 1, szopa 1. Zabiera ze sobą krów
3, jeden wóz kompletny". - Naprawdę rodzinne
gospodarstwo było dwa razy większe - objaśnia
Piotr Hojniak - ale starszy brat, choć mieszkał razem
z nami, założył już swoją rodzinę, nie było wiadomo,
czy nas nie rozłączą, więc ojciec podzielił ziemię na
dwie części. Adnotacje: "Przyjazd 7 VII 1947, godz.
7.00, Chojnów, woj. wrocławskie. Osiedlono:
Pawlinki, gmina Krzyżowa, powiat złotoryjski.
Zapomoga 23 IX 1000 zł, 21 XI 500 zł".
- Z Łabowej skierowali całą gromadę na stację
kolejową w Nowym Sączu. Tam przepołowili wieś.
Jedni pojechali, jak się później dowiedzieliśmy, do
Stobna w Pilskiem. Wozy załadowano na osobne
wagony. Do oddzielnych wagonów zapędzili po
dwie rodziny i należący do nich inwentarz żywy. W
składzie było pięć wagonów krytych i siedem
węglarek. My trafiliśmy do węglarki. Nie było
daszku czy choćby plandeki. Tylko niebo i gwiazdy
nad głowami. Na jeden koniec wagonu daliśmy
bydło. Na drugi paczki i ludzi. Ruszyliśmy, dalej nie
wiedząc, dokąd nas wiozą. Na postojach do
wagonów z dobytkiem wskakiwali złodzieje, bez
przeszkód brali, co im się podobało. Dopiero po
jakimś czasie postawili na straży uzbrojonego
konwojenta. Na stacjach ludzie lżyli nas:
"banderowcy", "bandyci". Obrzucali kamieniami.
Jechaliśmy siedem dni. Nie było dożywiania. Trudno
było o wodę. Zabrakło pokarmu dla bydła.
- Stanęliśmy na stacji w Chojnowie. Kazali się
wyładować. Od Chojnowa wojsko nas opuściło,
komendę przejęli ormowcy. Kilka rodzin
skierowano do Jaroszówki, a reszta powlokła się
dalej w kierunku kolonii Zamienice (wtenczas
jeszcze nazywała się Samice). Dotarliśmy zmęczeni,
kto gdzie mógł, tam stanął. Rozpaliliśmy ognisko.
Czekaliśmy noc i dzień. W końcu cztery rodziny z
wozami plus dwóch ormowców wyruszyło do
dzisiejszej Patoki, która wtedy nosiła nazwę
Pawlinek. Poszedłem z nimi. Szosą do Rokitek, a
potem jeszcze 7 kilometrów lasem. Ludzie padali,
krowy ustały. Jeden ormowiec został z nimi, ja z
drugim poszedłem do sołtysa prosić o pomoc.
Wołami pomagali dociągnąć dobytek.
Kategoria "U"
- W Pawlinkach na nasz widok jakaś kobieta
wybiegła z chaty z krzykiem. - "To myśmy ledwie
spod noża uszli, a tu już znowu banderowcy!".
Później wyszło na jaw, że była Ukrainką. Słyszę,
jeden mówi do drugiego: "Wiesz, przyjechali
Ukraińcy, jacy brudni, jacy czarni". Byliśmy po
tygodniu jazdy węglarką, bez dostępu do wody.
Dowiedzieliśmy się potem od sąsiadów, że nie spali
cztery noce przed naszym przyjazdem. Ze strachu.
Ale później zostaliśmy dobrymi sąsiadami.
- Sołtys przydzielił domy i gospodarki. Wróciłem po
rodzinę i resztę ludzi. Tak osiedliliśmy się w Patoce.
Budynki zrujnowane, bez okien, wyrwane podłogi,
piece rozwalone. Ziemia niskiej klasy, podmokła
albo piasek. Już w sąsiedniej wsi Stary Łom grunt
urodzajny, tu nienadzwyczajna. Tak się trafiło.
Osadnictwo rozpoczęło się tu dwa lata wcześniej.
Mieszkało już bodaj siedemnaście rodzin. Nas
przybyło szesnaście rodzin łemkowskich. Teraz na
37 numerów w Patoce osiem jest polskich, reszta to
Łemki. Ja założyłem rodzinę już tutaj, pobraliśmy się
22 października 1949 roku; ponieważ byłem jego
organistą, ksiądz Dziubina przyjechał dać nam ślub.
(Pani Maria, z domu Hryceniak, pochodzi ze
Szczawnika, z sąsiadującej z Nową Wsią gminy
Muszyna, i tak samo została przesiedlona w ramach
akcji w te strony). W Modle są ludzie z Beresta. W
Gromadce część pochodzi z Krzywej, część z
gorlickiego, i są ludzie od Jarosławia.
- Nie było między sąsiadami jakichś drastycznych
konfliktów typu Polak - Ukrainiec. Sołtys Mroczek
był dobry człowiek, sam nie ukrzywdził i nie dał
krzywdzić. Ale byliśmy obywatelami drugiej
kategorii. Z początku nie było nam wolno poruszać
się poza gminą. Rozmawiać po ukraińsku można było
tylko w domu. Nauka w szkole była tylko po polsku.
Przez dziesięć lat nie mieliśmy żadnego naszego
nabożeństwa. Dopiero w 1957 roku ksiądz
Włodzimierz Hajdukiewicz odprawił mszę w
grekokatolickim obrządku w kościele (obecnie
katedralnym diecezji rzymskokatolickiej) św. Piotra
i Pawła w Legnicy. Straszna masa ludzi się zeszła.
Jak ta pierwsza msza się rozpoczęła, nie było w
kościele nikogo, kto by nie płakał. Służba Boża
odprawiała się najpierw raz na miesiąc w Legnicy.
Z czasem bywała coraz bliżej i coraz częściej.
- Jak było? Smutno było. Nam w żaden sposób nie
było wolno działać jako Ukraińcom. Grywałem
trochę na skrzypcach, mandolinie, banjo. Założyłem
małą kapelę; 35 lat przygrywaliśmy na weselach,
zabawach. W Gromadce było Koło Gospodyń
Wiejskich. Założyły chór, w którym było trochę
Polek, trochę imigrantów z Jugosławii, i były też
nasze kobiety. Zaproponowały, żebyśmy im
przygrywali. Trudno było zabronić tym z Jugosławii
śpiewać własne piosenki, to i ukraińskie się przy
tym czasem przemyciło. Od 1957 roku zaczęło się
stopniowo poprawiać. Zaczęto w szkołach nauczać
języka ukraińskiego. Ale zwłaszcza odkąd były nasze
nabożeństwa. Zdarzały się jeszcze prześladowania.
Po tej pierwszej mszy w Legnicy wzywali ludzi na
przesłuchania, straszyli. Innym razem
przyjechaliśmy, a rzymokatolicy zamknęli przed
nami kościół. Tu w Modle też proboszcz potrafił
zamknąć nam drzwi.
Nie ma dokąd wracać
- Byliśmy biedniejsi niż przeciętnie Polacy. Im
przypadły większe, lepsze gospodarstwa. Dostawali
więcej pomocy od państwa. Chodziliśmy do nich na
zarobek. Ale wtedy było nas dużo młodych. Wzięli
się za hodowlę bydła. Mleka było tyle, że wozak nie
mógł zabrać wszystkich konwi na wóz. Ja 45 lat
przepracowałem w lesie, na początku jako drwal,
potem jako gajowy. Były w pobliżu trzy odlewnie
żeliwa, teraz są pozamykane. Dużo młodych poszło
pracować do miedzi. Dużo mieszka w Lubiniu, w
Legnicy. Wyjechali ze wsi.
Z trojga dzieci państwa Hojniaków też żadne nie
zostało w domu. Jeden syn najpierw dojeżdżał na
kopalnię do Rudnej: zima, lato, śnieg czy plucha,
motorkiem do Gromadki, dalej autobusem; potem
wyemigrował do Ameryki. Drugi syn został
księdzem grekokatolickim, pracuje na parafii w
Zielonogórskiem. Córka jest najbliżej, mieszka w
Gromadce.
- Powroty? Nie mieliśmy dokąd wracać. Nowa Wieś
nie przestała istnieć. Nas wywieźli, ale majętność
została. Osadnicy z przeludnionych wsi koło
Nowego Sącza tylko czekali.
"Akt nadania. Powiatowa Komisja Ziemska w
Złotoryi, 26 VII 1958 roku. Ziemi 4 ha, dom, obora,
stodoła, szopa, studnia".
- Nasi ludzie długo się opierali, nie chcieli brać
nadań, traktowali to jako wyrażenie zgody na to, co z
nami zrobiono, jako zdradę ojcowizny. Ciągle
liczyliśmy na to, że będzie można powrócić do
siebie. Władza zresztą, jak widać, nie śpieszyła się
specjalnie z aktami własności. Przez jedenaście lat
jakby traktowała nasze osiedlenie równie
tymczasowo, jak my.
Sięgamy z kolei do fotografii. W Nowej Wsi: dom,
widać po architekturze, stary, ale stoi prosty,
zadbany, odnowiony, oszalowany drewnem, świeżo
pokryty blachą. - Jeździliśmy tam w ubiegłym roku.
Doznaliśmy przyjęcia, jakby powiedzieć
najdelikatniej, chłodnego. Ale przynajmniej
pozwolono nam zrobić zdjęcia.
Na następnej fotografii dom rodzinny pani Marii w
Szczawniku. Ocalała też piękna, trójwieżowa
cerkiew. Należy do parafii rzymskokatolickiej.
Cerkiew w Nowej Wsi spaliła się doszczętnie. W
jakich okolicznościach? Kiedy? Nie otrzymałem
odpowiedzi. Uwagę pana Piotra jakby zaprzątnęło
nagle coś innego, zmienił temat, zresztą już
najwyższy czas zbierać się do kościoła.
Patoka, Modła, Gromadka. Największe, zwarte
skupisko przesiedleńców z akcji "Wisła" w
województwie legnickim. Widać, że nie
przestrzegano tu przepisów "repatriacyjnych" o
rozproszeniu Ukraińców najwyżej po dwie, trzy
rodziny w jednej miejscowości. Najwyraźniej
władze zdawały sobie dobrze sprawę, że ci
deportowani nie należą do niebezpiecznej kategorii
"A", zwolenników OUN czy stronników zbrojnego
podziemia. Z czasem zaś niereglamentowane już
administracyjnie, żywiołowe procesy migracyjne i
demograficzne sprawiły, że populacja ukraińska
przewyższyła tu polską, ale te procesy trwają dalej i
trudno przewidzieć, jaki będzie ich wynik.
Budynki prawie wyłącznie poniemieckie. Tych wsi
nie ogarnął budowlany boom. Zabudowania,
przynajmniej z zewnątrz, sprawiają wrażenie mocno
zaniedbanych, jakby od czasów niemieckich nigdy
nie remontowanych. Za to na cmentarzu wokół
kościoła nie ma prawie wcale niemieckich grobów;
jedna zrujnowana kaplica tutejszych posesjonatów.
Jeśli ojczyzna to pamięć i groby, to ta tutaj, nowa
"mała ojczyzna", jest przepołowiona. Pamięć wciąż
biegnie do Łemkowszczyzny, w Bieszczady, w
okolice Sanoka, Przemyśla, Jarosławia, Lubaczowa.
Tamte ukraińskie groby zniszczyli ludzie, pochłonęła
ziemia, porosła trawa. I tu przepadły stare, pojawiły
się nowe, tych z pierwszego pokolenia osadników,
ale nie wiadomo, gdzie wyrosną następne. - Nie
dostrzegam - mówi ksiądz Marek Sośnicki - żeby
jeszcze ktoś widział sens w byciu sobą, chciał
wiedzieć, kim jest i do kogo należy.
Historia o perypetiach łemków podczas "Akcji Wisła"
Za początek Polski Ludowej uznaje się ogłoszenie manifestu PKWN 22 lipca 1944 roku. Od tego czasu rozpoczyna się budowa ustroju opartego na przyjaźni z ZSRR i szybkie przechwytywanie władzy na rzecz działaczy komunistycznych. W roku 1952 państwo zmienia nazwę na Polską Rzeczpospolitą Ludową.
-
- Posty: 338
- https://www.artistsworkshop.eu/meble-kuchenne-na-wymiar-warszawa-gdzie-zamowic/
- Rejestracja: 22 lut 2011, 06:05
Wróć do „Wprowadzenie demokracji ludowej 1945-1956”
Przejdź do
- Historia Polski
- ↳ Regulamin oraz ogłoszenia
- ↳ Czasy przed powstaniem państwa polskiego
- ↳ Ziemie polskie przed przybyciem Słowian
- ↳ Plemiona słowiańskie na ziemiach polskich
- ↳ Kultura i wierzenia Słowian
- ↳ Czasy przed powstaniem państwa polskiego ogólnie
- ↳ Ciekawe tematy dot. historii Polski na innych forach
- ↳ Polska Piastów
- ↳ Państwo pierwszych Piastów
- ↳ Polska dzielnicowa
- ↳ Zjednoczone Królestwo
- ↳ Gospodarka, kultura i społeczeństwo
- ↳ Wojsko, technika i uzbrojenie
- ↳ Polska Piastów ogólnie
- ↳ Biografie
- ↳ Ciekawe tematy dot. historii Polski na innych forach
- ↳ Polska Jagiellonów
- ↳ Rządy Andegawenów w Polsce
- ↳ Polityka wewnętrzna i przemiany ustrojowe
- ↳ Gospodarka, kultura i społeczeństwo
- ↳ Stosunki polsko-litewskie
- ↳ Konflikt polsko-krzyżacki
- ↳ Wojsko, technika i uzbrojenie
- ↳ Polska Jagiellonów ogólnie
- ↳ Biografie
- ↳ Ciekawe tematy dot. historii Polski na innych forach
- ↳ Polska króli elekcyjnych
- ↳ Pierwsi władcy elekcyjni
- ↳ Wazowie na tronie polskim
- ↳ Wiśniowecki i Sobieski
- ↳ Sasi na tronie polskim
- ↳ Stanisław August Poniatowski
- ↳ Gospodarka, kultura i społeczeństwo
- ↳ Bitwy, wojny i kampanie
- ↳ Polska króli elekcyjnych ogólnie
- ↳ Biografie
- ↳ Ciekawe tematy dot. historii Polski na innych forach
- ↳ Ziemie polskie pod zaborami
- ↳ Epoka napoleońska
- ↳ Powstania
- ↳ I Wojna Światowa
- ↳ Gospodarka, kultura i społeczeństwo
- ↳ Życie polityczne na emigracji
- ↳ Ziemie polskie pod zaborami ogólnie
- ↳ Biografie
- ↳ Ciekawe tematy dot. historii Polski na innych forach
- ↳ Dzieje II Rzeczypospolitej
- ↳ Bitwy, wojny i kampanie
- ↳ Gospodarka, kultura i społeczeństwo
- ↳ Ustrój, polityka zagraniczna
- ↳ Wojsko, technika i uzbrojenie
- ↳ Dzieje II Rzeczypospolitej ogólnie
- ↳ Biografie
- ↳ Ciekawe tematy dot. historii Polski na innych forach
- ↳ II Wojna Światowa (1939-1945)
- ↳ Kampania wrześniowa
- ↳ Polacy na wojennych frontach
- ↳ Państwo podziemne i okupacja
- ↳ Powstanie Warszawskie
- ↳ Polityka, dyplomacja
- ↳ Wojsko, technika i uzbrojenie
- ↳ II Wojna Światowa ogólnie
- ↳ Biografie
- ↳ Ciekawe tematy dot. historii Polski na innych forach
- ↳ Historia PRL
- ↳ Wprowadzenie demokracji ludowej 1945-1956
- ↳ Gospodarka, kultura i społeczeństwo
- ↳ Opozycja i protesty w PRL
- ↳ Polityka, ustrój i dyplomacja
- ↳ Wojsko, technika i uzbrojenie
- ↳ Historia PRL ogólnie
- ↳ Biografie
- ↳ Ciekawe tematy dot. historii Polski na innych forach
- ↳ Historia III Rzeczypospolitej
- ↳ Życie polityczne III RP
- ↳ Gospodarka, kultura i społeczeństwo
- ↳ Polska polityka zagraniczna
- ↳ Wojsko, technika i uzbrojenie
- ↳ Historia III RP ogólnie
- ↳ Biografie
- ↳ Ciekawe tematy dot. historii Polski na innych forach
- ↳ Historia Polski ogólnie
- ↳ Inne zagadnienia dotyczące historii Polski
- ↳ Alternatywna historia Polski
- ↳ Teksty źródłowe
- ↳ Zamki i pałace
- ↳ Tablice historyczne
- ↳ Słownik historyczny
- ↳ Drzewa genealogiczne
- ↳ Artykuły historyczne
- ↳ Historia lokalna
- ↳ Historia Polski na YouTube
- ↳ Ciekawostki historyczne na HistoriaPolski.eu
- ↳ Aktualności historyczne
- Działy specjalne powiązane z historią Polski
- ↳ Numizmatyka
- ↳ Heraldyka
- ↳ Archeologia Polski
- ↳ HistoriaPolski.eu for english users
- Recenzje
- ↳ Książki historyczne
- ↳ Filmy historyczne
- ↳ Gry komputerowe
- ↳ Strony internetowe o historii Polski
- ↳ Wolna Polska - prawdziwe informacje
- Pozostałe sekcje
- ↳ Hyde Park
- ↳ Pomoc dla użytkowników
- ↳ KONKURSY, PLEBISCYTY, QUIZY
- ↳ Humor
- Zaprzyjaźnione strony
- ↳ Artur Rogóż - Złote Finanse
- ↳ Serwis www.kliniska.com
- ↳ Wydawnictwo Bellona
- ↳ Polskie Dzieje - Historia Polski w Internecie
- ↳ Godło.pl
- ↳ II WOJNA ŚWIATOWA - największa baza danych dotyczących światowego konfliktu
- ↳ Nieznana historia
- ↳ Archiwa historyczne Videofact po polsku
- ↳ DENARY Władców Polski. Najstarsze polskie monety
- ↳ Historyczne bitwy
- ↳ historia-news.pl
- ↳ Ale Historia
- ↳ Forum Historyczne - historyk.eu
- ↳ Temida i Klio - historia prawa
- ↳ Wlochy.edu.pl: Włochy - Portal edukacyjno informacyjny
- ↳ Porty lotnicze i informacje o portach lotniczych
- ↳ historiami.pl Historia, tajemnice, opowieści, zagadki, fakty