Albo my - albo oni. Czyli: czy można "poświęcić" Polaków na Litwie w imię antyrosyjskiego sojuszu

Polityka zagraniczna RP, sformułowana po przemianach politycznych w 1989, określa ją polska racja stanu. Podstawowe cele polityki zagranicznej w latach 90. pozostawały niezmienne mimo zmian politycznych w parlamencie i rządzie. Są to: członkostwo w NATO oraz Unii Europejskiej, współtworzenie stabilnego systemu bezpieczeństwa europejskiego opartego na współdziałaniu NATO, UZE, OBWE oraz ONZ, utrzymywanie dobrosąsiedzkich stosunków z państwami regionu, działanie na rzecz współpracy regionalnej, zrównoważona polityka wobec Zachodu i Wschodu, popieranie procesów rozbrojeniowych, ochrona tożsamości narodowej i dziedzictwa kulturowego, rozwinięte kontakty z Polonią.
historia Polski
Posty: 110
https://www.artistsworkshop.eu/meble-kuchenne-na-wymiar-warszawa-gdzie-zamowic/
Rejestracja: 15 kwie 2014, 04:37

Albo my - albo oni. Czyli: czy można "poświęcić" Polaków na Litwie w imię antyrosyjskiego sojuszu

Post autor: historia Polski »

Albo my - albo oni. Czyli: czy można "poświęcić" Polaków na Litwie w imię antyrosyjskiego sojuszu
Poniższy tekst jest fragmentem dłuższego artykułu dotyczącego polityki wschodniej "O narodową politykę na Kresach, część II. Czyli - kiedy Rosja zagraża Polsce?", który ukaże się wkrótce na portalu Kresy.pl
Kolejnym elementem niezbędnym w antyrosyjskiej krucjacie na Wschodzie jest Litwa. To państwo to dość udany owoc wieloletniej pracy wrogów Polski, nie wyłączając Sowietów. Mające wpisane niemal w doktrynie usunięcie wszystkich wpływów polskich z opanowanego obszaru spełnia swoją rolę bezbłędnie. Oczywiście, nie jest ono traktowano jako podmiot polityki przez Niemcy i Rosję, państwo to może nawet przejawiać antyrosyjskie i antyniemieckie tendencje, nie zmienia to faktu, że prowadzić polityki zgodnej z polskim interesem, a już na pewno z Polską skoordynowanej, po prostu nie może. Gdyby takową prowadzić zaczęło, to Berlin lub Moskwa z pewnością zainterweniowałyby we właściwy sobie sposób, wywierając na Litwę określoną presję. Nie po to aktywnie podtrzymywano tożsamość nowolitewską u jej zarania i wspierano niemal wszystkie roszczenia terytorialne Nowolitwinów względem Polski, aby Litwa przestała spełniać swoją rolę osłabiania nas.

Nie ułatwia sprawy potencjalnego sojuszu Wilna i Warszawy stosunek tego pierwszego do polskiej mniejszości narodowej na Litwie. Narażona na wynarodowienie, które jest bezpośrednim celem polityki litewskiej, stanowi kość niezgody między Litwą a Polską.

Pojawiają się oczywiście głosy, iż wycofanie się ze wsparcia (którego przecież i tak nie ma – jest za to postulat zrealizowania odwiecznych celów polityki Niemiec i Rosji, aby wytępić polskie wpływy na Wileńszczyźnie rękami Nowolitwinów) dla polskiej mniejszości narodowej powinno być ceną, jaką trzeba zapłacić za antyrosyjskie sojusz dwóch państw o skrajnie nierównym przecież potencjale. Ich nieproporcjonalność na korzyść Polski świadczy o tym, że to nie my w tej relacji powinniśmy być petentem.

Wychodzi wobec tego na to, że to Warszawa powinna być bardziej zainteresowana w niepodległości Litwy niż sami Nowolitwini! To Polska ma iść na ustępstwa wobec Wilna, aby to łaskawie zgodziło się być niepodległe i aby zwróciło uwagę na zagrożenie rosyjskie. Wobec tego okazuje się, że Wilno jest bardziej zainteresowane w zwalczaniu mniejszości polskiej niż we własnej niepodległości!

Owszem, tak właśnie jest – to paradoks myślenia giedroycistów, ale Nowolitwini rzeczywiście wyżej od własnego bytu państwowego stawiają możliwość depolonizacji władanym przez nich terytorium. Gdyby ustępstwa wobec Polaków na Litwie były kosztem ułożenia się z Polską choćby we własnym interesie, to Nowolitwini i tak wybraliby to pierwsze. Tak po prostu jest od wieku XIX i tak było zawsze. Czy to był carat, bolszewicy w 1920, bolszewicy w 1939, Niemcy kaiserowskie, Niemcy nazistowskie czy powojenny ZSRR okupujący Litwę – Litwini ZAWSZE stali po stronie przeciwnej niż Polacy na Litwie. Dość dodać, że to przecież nie Rosjanie – utożsamiani w Polsce wprost z Sowietami – niszczyli polskość w Litewskiej SRR, robili to najprawdziwsi etniczni Litwini. Doszło wręcz do tego, że Moskwa niechętnie patrząca na rozwój litewskiego nacjonalizmu, musiała udzielać koncesji na rzecz polskiej mniejszości w Litewskiej SRR, aby zrównoważyć wpływy tego pierwszego. To, czym dzisiaj dysponują Polacy na Litwie, to pozostałość właśnie tej polityki Moskwy z czasów ZSRR. Republice Litewskiej Polacy na Litwie niczego nie zawdzięczają poza uszczuplaniem stanu posiadania. W swojej samobójczej w gruncie rzeczy dla własnego istnienia postawie Nowolitwini doprowadzili do tego, że Moskwa zaingerowała w konflikt polsko-litewski i to z niekorzyścią dla nich samych.

Dziś politykę szukania jedynej pomocy w Moskwie, szczególnie u Gorbaczowa, politycy III RP nazywają zdradą Litwy i zdradą jej niepodległości. Nawet gdyby tak było – to dlaczego Polacy na Litwie mieliby zdradzać polskość w imię niepodległości państwa, które zawsze dążyło do ich wytępienia? Bo tak sobie wymyślił pan Giedroyc w Paryżu?

Zadając ostateczny kłam teoriom oskarżającym Polaków na Litwie o pro moskiewskość, podsumujmy fakty. To Nowolitwini stanowili bowiem najbardziej skomunizowaną i upartyjnioną narodowość w Litewskiej SRR. I jakoś nie brzydzili się oni korzystać z narzędzi sowieckiego okupanta, by niszczyć polskość na Litwie – a raczej to, co po niej pozostało m.in. dzięki litewskiej działalności w trakcie ludobójstwa w Ponarach. Cel uświęcił tutaj środki. Druga sprawa – Polacy na Litwie poparli niepodległość Litwy, chcąc jedynie autonomii terytorialnej, słusznie obawiając się litewskiego szowinizmu. Tzw. autonomia Wysockiego o rzeczywistej orientacji pro moskiewskiej nie była w żadnym wypadku miarodajna dla polskiej mniejszości. Bo jeśli mówimy o uczestnictwie różnych narodowości w LSRR w aparacie partyjnym, to najmniej skomunizowaną narodowością spośród wszystkich byli właśnie Polacy. I to nie Polacy wysługiwali się komunizmowi na szkodę Litwinów, a odwrotnie.

Wobec tego mamy do czynienia z sytuacją, w której niepodległość Litwy nie jest dla Polski żadną wartością. Jest wręcz przeciwnie. I należy się zgodzić z wnioskiem płynącym chyba niechcący tylko z myśli giedroycistów – dla Nowolitwinów niepodległość też nie jest wartością, przynajmniej nie najwyższą. Tą jest wyniszczenie polskości na terenach im podległych.

Naród, który nie chce niepodległości, po prostu na nią nie zasługuje. A jeśli swoimi samobójczymi dążeniami szkodzi sąsiadom, to ci nie powinni pozostać obojętni na taką politykę. Antypolskość Litwinów to w gruncie rzeczy także polityka antylitewska, bo samym Nowolitwinom przysłania wartość niepodległości. Co bowiem wtedy, gdy Litwin zrobi swoje, tj. zniszczy wpływy polskie na Litwie? Wówczas nieuchronnie nadejdzie kolej na niego. Nie ma bowiem niepodległej Litwy bez niepodległej Polski. W drugą stronę to już nie działa.

Litwinom nie można na tego typu ruchy pozwolić. Polityka polska powinna dążyć do maksymalnego zawężenia politycznej suwerenności Litwy, z zachowaniem praw do kulturalnego rozwoju. Niepodległość tego państwa nie jest Polsce do niczego potrzebna, a rozszerzenie w nim wpływów to same korzyści. Jest to oczywiście zwiększenie możliwości prowadzenia własnej polityki w rejonie Bałtyku, izolacja Kaliningradu i konieczność rozmów Moskwy na temat jego statusu wyłącznie z Warszawą, na którą Kreml stanie się chcąc nie chcąc skazany – co może być z kolei kartą przetargową w rozmowach na inne tematy. Wreszcie – jest to skrócenie antypolskiego frontu od wschodu. Skoro Nowolitiwni mówią nam – albo my, albo wy - to podejmijmy rękawicę i kierujmy się tą samą co oni logiką. W obecnej sytuacji Polski możliwa jest do zrobienia jedna stosunkowo prosta rzecz wobec Litwy.

Obala to skądinąd teorię o tym, że wydłużenie granicy z Rosją osłabia Polskę. Nawet gdyby Litwa była wprost inkorporowana do państwowości polskiej, to skutek uboczny w postaci wydłużenia granicy z Rosją wcale nie świadczyłby o osłabieniu Polski, a wręcz przeciwnie.

Rozwiązanie, o którym mowa była wcześniej, nie jest na tyle nieoczywiste, by wcześniej nie wpadł na nie ktoś inny. Na Litwie trzeba po prostu bronić swojej historii i nie dać jej zawłaszczyć innym, poczynając od samej nazwy państwowości. We wcześniejszych częściach tekstu przewijało się określenie „Nowolitwini” i ta nazwa oddawałaby właściwy stan rzeczy. Litwa bowiem po prostu ukradła nazwę dawnej polskiej prowincji, ojczystej dla naszych wieszczów, wojskowych czy polityków. Dzisiejsza tożsamość litewska to owoc XIX wieku, bez żadnej ciągłości z Wielkim Księstwem Litewskim, które było kulturowym obszarem polskim, w końcu także obszarem polskim również pod względem politycznym. Polskość Wileńszczyzny, serca tego organizmu, właśnie tego dowodzi.

To dlatego właśnie Nowolitwini dążą do depolonizacji Wileńszczyzny. Tutaj nie może być miejsca na autochtoniczną ludność polską, o ile państwo to ma mieć monopol na tradycję WKL i o ile chce mieć deklarowaną historię starszą niż wiek dziewiętnasty. Rzecz jasna, w dalszej kolejności są głęboko ukryte obawy przed polonizacją i gdyby Polska rzeczywiście prowadziła narodową polityką obliczoną na własny interes, to Polacy na Litwie byliby ekspozyturą i przyszłym narzędziem ekspansji polskości na pozostałą część Litwy, a nie upośledzoną ekonomicznie i dyskryminowaną mniejszością. Oswojenie się z Polakami jako prawowitymi mieszkańcami Litwy to praktycznie koniec tożsamości nowolitewskiej, która rozbija się o mur autochtonicznej polskości. Na Litwie wszystko ma być litewskie wyłącznie we współczesnym rozumieniu tego słowa po to, aby można było też zmonopolizować przeszłość Litwy i szczycić się historycznymi korzeniami. Naród Litwy potrzebuje tej narracji jak powietrza, dlatego też do niczego nie umie się zmobilizować tak jak do walki z miejscowymi Polakami. Tutaj nie ma trzeciego wyjścia, jest albo my, albo oni.

Litwini – czy też Nowolitwini – tłumaczą sobie istnienie Polaków na Litwie, odbierając im prawo do samoidentyfikacji narodowej, swoją drogą to samo czynią białoruscy opozycjoniści walczący (często wirtualnie, lecz za polskie pieniądze, vide Franciszak Viachorka) z Łukaszenką. I tak, jedni mówią o „Litwinach języka polskiego”, drudzy o „spolonizowanych Białorusinach”, ewentualnie „spolonizowanych Litwinach”. Białoruska opozycja, rekrutująca się często z antypolskich nacjonalistów odmawiających prawa do samookreślenia narodowego Polakom na Białorusi, również uważa WKL za swoje państwo, za państwo protobiałoruskie, stąd Pogoń na ich emblematach. Tymczasem przez długi czas Litwin oznaczał właśnie tyle, co osoba języka polskiego wywodząca się z Litwy, był to podtyp Polaka, z naszym narodowym wieszczem Mickiewiczem na czele. Litwa to polskie dziedzictwo, skąd by się inaczej wzięli na dawnym terytorium WKL Polacy jako ludność autochtoniczna, a więc dzisiejsze polskie mniejszości narodowe na Litwie i Białorusi?

W przypadku nowo-litewskim (białoruskiemu wystarczy odciąć gotówkę i problem sam się rozwiąże, dotyczy to także telewizji Belsat finansowanej z naszego abonamentu) na myśl nasuwa się rozwiązanie greckie. To Grecja bowiem aktywnie walczy z zawłaszczaniem starożytnej helleńskiej historii przez słowiańską Macedonię, która obrała sobie nawet nazwę od państwa Aleksandra Wielkiego, stawia greckiemu wodzowi pomniki jak własnemu bohaterowi itd. Grecja wymogła na społeczności międzynarodowej, aby Macedonia funkcjonowała w stosunkach międzynarodowych jako „Była Jugosłowiańska Republika Macedonii” (ang. FYROM), co z pewnością musi być dla tej ostatniej uciążliwe. Jak pokazał jednak ten przykład – da się. Niekoniecznie trzeba to postulować na forum międzynarodowym w przypadku litewskim, ale „Była Socjalistyczna Sowiecka Republika Litewska” w ustach polskich polityków nie brzmiałoby nieprawdziwie, za to przypominałoby naszym sąsiadom, żeby swoich korzeni szukali gdzie indziej. Nie ma bowiem zgody na aneksję polskiej historii i jednoczesne tępienie Polaków na własnym terytorium, którzy są tejże historii żywym nośnikiem.

Gdy Radosław Sikorski rzucił kiedyś na antenie TVN24 opinię, iż Litwa uważa Wilno za okupowane w międzywojniu przez Polskę, „ale my tak nie uważamy”, wywołało to poważny rezonans u sąsiadów. Oskarżono ministra o fałszowanie historii, chociaż jedynym obok Litwy państwem uznającym w międzywojniu Wilno za okupowane był Związek Sowiecki (który przekazał je – niczym swoją własność – Litwinom, gdy Rosja bolszewicka stała pod Warszawą, właśnie na traktat z bolszewią powoływali się Nowolitwini przez cały ten okres) i to właśnie on przekazał je Litwie w 1939. Było to miasto, gdzie nie występowała praktycznie ludność litewska – kto więc miał kogo okupować? Polacy samych siebie? Stanowili tam oni w 1939 roku 66% ludności.

To są fakty, o których trzeba mówić, co więcej – trzeba pociągnąć Litwinów za język, bo wreszcie będą musieli powiedzieć głośno, iż chcą nam ukraść historię i wynarodowić rodaków. Z faktami nie wygrają, a przyciśnięci do muru będą musieli wreszcie to przyznać. Ten moment będzie wówczas najlepszy, by zrewidować oficjalnie stosunek do litewskiej doktryny państwowej i jej nazwy. Im szybciej to nastąpi, tym lepiej.

W „twardej” polityce również trzeba doprowadzić do momentu, w którym dojdzie do takiego przewartościowania. Leży to w najgłębszym interesie polskim. Nie leży to w żadnym wypadku w interesie definiowanym obecnie przez Litwinów. Albo my, albo oni.

Docelowo Litwini – o ile to możliwe - powinni być wciągnięci w polskie życie narodowe przy zachowaniu odrębności językowej i kulturowej, które same w sobie stanowią wartość nie tylko dla nich czy dla nas. Jednak ich samodzielny rozwój polityczny nie ma dla Polski żadnej wartości i powoduje tylko ubytki w żywej substancji polskiej. Ten stan musi być jak najszybciej zakończony wszelkimi cywilizowanymi metodami. Nowolitewskiemu nacjonalizmowi trzeba przetrącić kręgosłup raz na zawsze – innego wyjścia po prostu nie ma. Alternatywą jest wynarodowienie polskiej Wileńszczyzny. Skoro Litwini nie kryją się z zamiarem przeprowadzenia tego ostatniego, to my nie kryjmy się ze swoimi zamiarami.

Wagę samej tylko wojny o panowanie nad historią, której uwieńczeniem było i jest symboliczne i polityczne (w takiej właśnie kolejności) władanie Wilnem, dostrzegali nawet sami Nowolitwini w okresie międzywojennym:

Bez Wilna nie ma Litwy, nie ma litewskości, nie ma korzeni: my bez niego uschniemy. Albo my wyzwolimy Wilno, i to w najbliższych latach, albo zginiemy z całą naszą kulturą.

Juozas Tumas-Vaižgantas

Albo my – albo oni, mówili już wtedy Litwini o Polakach. Przyjęcie tej ich optyki to najlepsze, co możemy zrobić.



Marcin Skalski
ODPOWIEDZ

Wróć do „Polska polityka zagraniczna”