Gra wokół katastrofy smoleńskiej. O co chodzi rosyjskim władzom?

Polityka zagraniczna RP, sformułowana po przemianach politycznych w 1989, określa ją polska racja stanu. Podstawowe cele polityki zagranicznej w latach 90. pozostawały niezmienne mimo zmian politycznych w parlamencie i rządzie. Są to: członkostwo w NATO oraz Unii Europejskiej, współtworzenie stabilnego systemu bezpieczeństwa europejskiego opartego na współdziałaniu NATO, UZE, OBWE oraz ONZ, utrzymywanie dobrosąsiedzkich stosunków z państwami regionu, działanie na rzecz współpracy regionalnej, zrównoważona polityka wobec Zachodu i Wschodu, popieranie procesów rozbrojeniowych, ochrona tożsamości narodowej i dziedzictwa kulturowego, rozwinięte kontakty z Polonią.
Husarz
Posty: 803
https://www.artistsworkshop.eu/meble-kuchenne-na-wymiar-warszawa-gdzie-zamowic/
Rejestracja: 31 paź 2010, 04:37

Gra wokół katastrofy smoleńskiej. O co chodzi rosyjskim władzom?

Post autor: Husarz »

Kontrowersyjne zdarzenia dotyczące katastrofy smoleńskiej to w dużej części precyzyjnie zaplanowane działania będące narzędziem rosyjskiej polityki. - Wyciek zdjęć z ciałami ofiar katastrofy był oczywiście celowym zagraniem, to nie podlega dyskusji - mówi w rozmowie z WP.PL Piotr Maciążek, ekspert zajmujący się polityką wschodnią. Zagrania rosyjskich władz sprawdzają się m.in. dzięki silnej kontroli nad rosyjskimi mediami i dobremu PR-owi, co umożliwia manipulowanie nie tylko rosyjską, ale w pewnym stopniu również światową opinią publiczną. Skuteczność tej taktyki najlepiej opisuje tytuł artykułu belgijskiego dziennika "Le Soir", opisujący druzgocącą dla Polski konferencję MAK - "Druga śmierć Kaczyńskiego".

Niezależnie od oceny stopnia winy stron polskiej i rosyjskiej w katastrofie smoleńskiej, niemal wszyscy zgodnie przyznają, że rozgrywkę między Polską i Rosją, która rozpoczęła się 10 kwietnia 2010 roku, bezapelacyjnie wygrywają Rosjanie. - Polska to nie jest liga, w której gra Rosja - mówi Piotr Maciążek, komentator portalu Defence24.pl, ekspert zespołu analiz fundacji Prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego "Amicus Europae". - U nas popularne są odnoszące się do Polski stwierdzenia, jak "mocarstwo regionalne" lub "konsolidacja Europy Środkowej", jednak przepaść w PKB jest tak wielka, że nie ma o czym mówić. Rosjanie za równych sobie w Europie uważają Wielką Brytanię, Francję i Niemcy, a nie Polskę - twierdzi Maciążek.


Z Polską tylko po rosyjsku lub niemiecku

Rosyjskie elity chętnie wykorzystują kolejne okazje, aby zaznaczyć dysproporcje w relacjach z Polską. Gdy po objęciu władzy przez PiS, polska dyplomacja sondowała możliwość zorganizowania spotkania prezydenta lub premiera z Władimirem Putinem, strona rosyjska odpowiedziała, że spotkanie może się odbyć, ale potrwa 10 minut. Według Jarosława Kaczyńskiego, warunkiem Rosjan było, aby rozmowę przeprowadzono w języku rosyjskim lub niemieckim. Po 10 kwietnia, do podkreślania charakteru wzajemnych relacji, Moskwa szczególnie chętnie wykorzystywała temat Smoleńska.

Już od dnia katastrofy, prezydent Władimir Putin chciał, co naturalne, aby Federacja Rosyjska wypadła jak najlepiej w oczach świata, które tego dnia zwrócone były na Smoleńsk. - Wtedy ujawniła się przewaga Rosji nad Polską, także przewaga w działaniu zgodnie z państwowym instynktem. Dla Putina Lech Kaczyński, odkąd nie żył, nie był już przeciwnikiem politycznym. Był prezydentem innego kraju i dopilnowanie ceremoniału okazania czci prezydentowi innego kraju było dla Putina także pilnowaniem własnej pozycji przywódcy - wyjaśnia Paweł Kowal w książce "Między Majdanem a Smoleńskiem".

Kowal był jednym z nielicznych polskich polityków, którzy 10 kwietnia 2010 roku spotkali się z Putinem. Wspomina, że Rosjanom w ciągu kilku godzi udało się zebrać ekspertów i odpowiednio przygotować. - Było naturalne, że Putin, jadąc na miejsce katastrofy, bierze z sobą byłego zastępcę ambasadora w Polsce, byłego ministra, wszystkich, którzy znają Polskę, ponieważ ich wiedza może się przydać. Po naszej stronie nie można było nawet ustalić szczegółów uroczystości żałobnych - twierdzi Paweł Kowal.


Donald Tusk i Jarosław Kaczyński zgodnie przyznają, że 10 kwietnia Rosjanie celowo opóźniali przejazd szefa PiS, aby do Smoleńska pierwszy dotarł premier. - Byliśmy świadomi, że Rosjanie robią wszystko, żeby ta oficjalna delegacja z moim udziałem była pierwsza. Nawet jadący ze mną minister Graś zwracał uwagę obsłudze, kierowcy, rosyjskiemu oficerowi ochrony, który siedział w naszym samochodzie, żeby zwolnili, żebyśmy razem dojechali z tą grupą Jarosława Kaczyńskiego. Ale Rosjanie nie reagowali - mówił premier Tusk w telewizji TVN24. Jarosława Kaczyńskiego do wspólnego spotkania z Putinem i Tuskiem zaproszono nieco później. Prezes PiS odmówił.

W precyzyjnie kreowanej polityce wizerunkowej niczego nie zostawiono przypadkowi. Jednak mimo starań, Putin nie był zadowolony z efektów. - Warto rzucić okiem na film z tego pożegnania. Żeby zobaczyć tę defilującą grupę żołnierzy - niezbyt równo maszerowali i widziałem po mimice Putina, że to nie przypadło mu do gustu. Dla niego było kłopotem, że Rosja nie mogła się pokazać w tej sytuacji z całą pompą i majestatem władzy - twierdzi Paweł Kowal. Kolejne posunięcia Rosjan z nawiązką nadrobiły braki z pierwszych dni po katastrofie.

"Druga śmierć Kaczyńskiego"

Organizacją konferencji komisji MAK, badającej przyczyny katastrofy, zajął się jeden z najlepszych rosyjskich ekspertów od marketingu politycznego, były doradca Borysa Jelcyna Igor Mintusow. Dwa lata po konferencji przyznał w rozmowie z "Gazetą Oława", że wskazywanie na informację o alkoholu, który miał zostać wykryty we krwi gen. Andrzeja Błasika, miało odwrócić uwagę od błędów Rosjan. Mintusow zaznaczał, że była to decyzja polityka, a nie jego doradcy (czytaj więcej). W rozmowie z WP.PL Mintusow nie chciał potwierdzić tych informacji (zobacz wywiad z Igorem Mintusowem).

Mimo polskiej odpowiedzi, którą było ujawnienie nagrań z wieży kontroli lotów, zwracających uwagę na przynajmniej częściową winę Rosjan, w mediach na całym świecie większy oddźwięk zyskała rosyjska wersja przyczyn katastrofy, wskazująca na naciski prezydenta i gen. Błasika, które miały przyczynić się do błędu pilotów. Belgijski dziennik "Le Soir" artykułowi opisującemu konferencję MAK nadał znamienny tytuł: "Druga śmierć Kaczyńskiego".

Gdy zniknęły złudzenia, że może dojść do przełomu w stosunkach polsko-rosyjskich, stało się jasne, że problemy z przekazywaniem materiałów dowodowych ze śledztwa nie są przypadkowe. Rosyjskie władze wróciły do strategii stosowanej wcześniej w sprawie dokumentów dotyczących mordu w Katyniu. Rosyjscy śledczy i dyplomaci w coraz mniejszym stopniu zachowują pozory, że najważniejsze dowody w najbliższych latach trafią do Polski. - Rosja nie chce oddać wraku tupolewa z prostej przyczyny - prawdopodobnie doszło do zaniedbań po stronie rosyjskiej i wszelkie ich nagłośnienie godziłoby w prestiż Federacji Rosyjskiej. Zresztą już samo pokazanie światu lotniska Siewiernyj czy słynnej wieży kontroli lotów, godzi w ten prestiż. Rosja szczególnie dba o wizerunek swoich sił zbrojnych, a przypomnijmy, że jest to lotnisko wojskowe, które było w fatalnym stanie. Władze rosyjskie zdecydowanie wolą, kiedy lotniska wojskowe pokazuje się w taki sposób, jak zrobiło to National Geographic w swoim filmie o katastrofie smoleńskiej. Kluczową zasadą dyplomacji rosyjskiej jest dbałość o to, aby negatywne informacje w światowych agencjach prasowych w żaden sposób nie odbiły się na prowadzonej polityce czy wizerunku państwa - mówi Piotr Maciążek.

O ile intencje konferencji MAK lub zatrzymanie kluczowych dowodów można odczytać bez trudu, to cel pozostałych zagrań nie jest już tak oczywisty. Szczególnie nieprzyjemny dla Polaków był wyciek fotografii przedstawiających zmasakrowane zwłoki ofiar katastrofy, m.in. prezydenta Lecha Kaczyńskiego. - Wyciek zdjęć był oczywiście celowym zagraniem, to nie podlega dyskusji. Dość niechętnie przyznał to w audycji RMF FM były minister spraw wewnętrznych Jacek Cichocki. Co do tego konsensus panuje, jak widać również w Platformie, nie tylko w opozycji. Trudno ocenić, co miał spowodować ten przeciek. Reakcje, jakie wywołały w Polsce te zdjęcia wskazują na to, że mógł być to element nacisku na polski rząd - wyjaśnia Piotr Maciążek.

Gdyby przy władzy był inny rząd, być może wynegocjowano by lepszą wstępną umowę dotyczącą postępowania po katastrofie, natomiast ostateczny efekt mógłby być ten sam
Piotr Maciążek
Na liście zagrań strony rosyjskiej, przed trzecią rocznicą katastrofy, pojawiają się kolejne pozycje. 4 kwietnia 2013 roku rosyjska gazeta "Izwiestia" opublikowała artykuł informujący o polskich żądaniach dotyczących przekazania 10 hektarów ziemi w Smoleńsku pod budowę pomnika ofiar katastrofy (czytaj więcej). Rosyjscy dziennikarze zaznaczali, że to teren większy niż Plac Czerwony w Moskwie. Według informacji podawanych 5 kwietnia przez "Rzeczpospolitą", istnieniu takich żądań zaprzeczają polskie i rosyjskie ministerstwo kultury oraz władze Smoleńska. Odpowiedź udzielono jednak tylko polskiemu dziennikowi. Do rosyjskiej opinii publicznej informacja ta nie dotarła.

Domniemane żądanie Polski wywołało oburzenie mieszkańców Smoleńska. Protest przeciw budowie pomnika wystosowali m.in. rosyjscy weterani II wojny światowej, argumentując, że na tym terenie nadal znajdują się niezidentyfikowane szczątki żołnierzy, a budowa pomnika może zakłócić dalsze poszukiwania. W takich sprawach władze Rosji słuchają własnych obywateli, bo jak można uczcić pamięć "obcych" ofiar katastrofy, kosztem własnych bohaterów? Mimo że rosyjskie władze zaprzeczyły nieprawdziwym informacjom, mają argument, aby opóźnić budowę pomnika. To jedno z bardziej subtelnych zagrań wpisujących się w nową koncepcję rosyjskiej polityki, wykorzystującą znane od lat metody.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Polska polityka zagraniczna”