Podania ludowe

Wszelkie zagadnienia dotyczące historii Polski obejmujące szerszy zakres niż dany dział.
Artur Rogóż
Administrator
Posty: 4635
https://www.artistsworkshop.eu/meble-kuchenne-na-wymiar-warszawa-gdzie-zamowic/
Rejestracja: 24 maja 2010, 04:01
Kontakt:

Podania ludowe

Post autor: Artur Rogóż »

Podania ludowe
Każdy naród interesuje się własną przeszłością, również tą najdawniejszą. Nie zawsze jednak na podstawie zachowanych dokumentów można dowiedzieć się, jak ta przeszłość naprawdę wyglądała. W dawnych czasach powszechnie opowiadano sobie o różnych wydarzeniach. Niektóre z tych wydarzeń, rozgrywających się przed powstaniem naszego państwa. Zostały opisane przez kronikarzy. Do najbardziej znanych spośród dawnych kronikarzy należą; przebywający w Polsce prawie 900 lat temu (przełom XI i XII wieku), nie znany z imienia i narodowości zakonnik zwany Gallem Anonimem; biskup krakowski - Wincenty Kadłubek (około 1155 - 1223), oraz wybitny historyk - Jan Długosz (1415 - 1480). W napisanych przez nich kronikach znajdują się nie tylko fakty, których sami autorzy byli świadkami, lecz również tak zwane podania narodowe, czyli opowiadania o początkach naszych dziejów, powtórzone przez lud. I tak w kronice wielkopolskiej została historia o trzech braciach - Lechu, Czechu i Rusie - którzy, zdradzeni przez własna siostrę, nie potrafili stawić czoła rzymskim najeźdźcą. Zamordowali wiec zdrajczynie i rozeszli się po świcie. Oni to właśnie Mieli założyć państwo Polskie, Czeskie i Ruskie. Podania zawsze zawierały w sobie jakąś naukę. Ukazywały np. zwycięstwo szlachetnego rycerza czy wynagrodzenie gościnności, jak to właśnie ukazuje podanie o Piaście i Rzepisze. Nie wszystkie podania opowiadają jednak o wydarzeniach tak bardzo odległych w czasie. Niekiedy mówią one o faktach rozgrywających się około 300, 200 czy 100 lat temu. Przykładem takiego podania są opowieści o Janosiku i 12 zbójach. Swe nadzwyczajne męstwo i zręczność zawdzięczał Janosik spotkaniu z czarownicami, które obdarowały go ciupagą, paskiem i koszulą o cudownych właściwościach. Wraz ze swymi towarzyszami odbierał on pieniądze bogatym i rozdawał biednym. Przeskakiwał góry, wspinał się na mury zamków, zawsze pozostając niedoścignionym.
Podaniami ludowymi interesowali się pisarze, zamieszczając je w swoich utworach. Zmieniali jednak formę, to znaczy zapisywali je w języku literackim. Tak np. opowiadanie o panu Twardowskim, który oddał dusze diabłu, swą wielką popularność zyskał dzięki wierszowi Adama Mickiewicza.
Nie tylko poeci interesowali się podaniami, ale też muzycy. Wykorzystywali je w swojej twórczości. Wystarczy wspomnieć o znanym balecie Pan Twardowski, do którego muzykę skomponował Ludomir Różycki. Podania też pomagały niektórym historykom w ich badaniach nad przeszłością kraju. Największa wartością podań ludowych jest jednak ich narodowy charakter. W raz z pieśniami, tańcami, zwyczajami, obrzędami ludowymi, stanowią one cenną cześć kultury naszego narodu.
Artur Rogóż
Administrator
Posty: 4635
Rejestracja: 24 maja 2010, 04:01
Kontakt:

Re: Podania ludowe

Post autor: Artur Rogóż »

O założeniu Poznania
Działo się to w państwie Polan. Kraina była wprawdzie jeszcze niewielka, ale spichrza stały pełno, a lasy obfitowały w dobra wszelkie.
Ciepła i słoneczna jesień chyliła się ku końcowi, gdy zapasy kończyć się zaczęły. Wtedy to wojowie pod wodzą kniazia swego Lecha na polowanie ruszyli.

Droga przez knieje łatwa nie była, bowiem niegdyś drzewa, krzewy i trawy gęsto ziemie te porastały. I choć wojowie bory tutejsze znali, boć przecież od dawien dawna w nich polowali, uważać bardzo musieli, by w gęstwinie nie zbłądzić. Jechali tedy razem, a kiedy zmierzch zapadł, ognisko rozpalili i strawę przyrządzili. Gdy wszyscy syci już wokół ognia siedli, opowieści różne snuć zaczęli.

Tylko Lech z boku gdzieś przysiadł i zamyślił się tak jakoś, bowiem jedna z opowieści, ta o trzech braciach, całkiem inną historię na myśl mu przywiodła. Ileż to już lat minęło, gdy bracia jego kochani Czech i Rus, w dwie różne strony świata ruszyli? Co się z nimi dzieje? Czy żyją jeszcze? Czy ich kiedyś jeszcze zobaczy? A gdy tak rozmyślał, nie wiedzieć kiedy naszedł go sen, w którym z braćmi znów na polowanie wyruszyć miał. W tem dźwięk rogu na jawie usłyszał. Prysnął sen o braciach.

Dzień wstawał piękny, wojowie obozowisko zwijali, by ruszyć przed siebie. Na grubego zwierza mieli wszak dzisiaj polować. Lech szybko zapomniał o śnie, bo tyle dziać się zaczęło. Obława udała się znakomicie, trzy dorodne tury na wozach już leżały, a szczęśliwa drużyna miejsca na obozowisko nocne dogodnego szukać wcześniej niż zazwyczaj zaczęła.
- Znam ci ja jedno, niedaleko stąd. Wioska niewielka rozpościera się tuż za tym borem, gdzie mała rzeczka do drugiej wpada - rzekł jeden z wojów.

Lech dłonią skinął, drogę do wioski wskazywać kazał. Ruszyli więc wszyscy za nim, milczący, zmęczeni trudami polowania. A gdy już polana wśród drzew prześwitywać zaczęła, nagle dźwięk rogu zdał się słyszeć. Na znak kniazia stanęli wszyscy.
-Któż to na naszych ziemiach śmie na naszą zwierzynę polować?- zapytał groźnie Lech.
Ponieważ granie rogów słychać było coraz bliżej, na wszelki wypadek rozkazał drużynie ustawić się w szyk bojowy.

Wtem, gdy las się skończył, na przeciw drużyny Lecha wyjechała liczna grupa wojów przez dwóch wodzów prowadzona. Na swój widok zatrzymali się zdumieni jedni i drudzy.
- Skąd przybywacie i czego szukacie na mojej ziemi?! - zakrzyknął Lech.
- Nie twoja sprawa. Ziemia to niczyja - butnie odpowiedzieli dwaj wodzowie.

Jedni i drudzy ruszyli naprzeciw siebie chwytając za broń. Już pomknęły pierwsze strzały, gdy nagle Lech gwałtownie konia zatrzymał.
- Poznaję! Czech! Rus! Bracia moi kochani! Broń na ziemie rzucił, z konia zeskoczył i ramiona szeroko rozwarłszy do braci swych ruszył, a oni nie mniej zdumieni to samo uczynili. Już po chwili padli sobie w objęcia, a obie drużyny poszły za ich przykładem.

Radość zapanowała ogromna.
Aby uczcić spotkanie, bracia zarządzili biesiadę i zasiadłszy przy ognisku, dalej opowiadać, wspominać. Nagle, Lech porwał się na równe nogi, dłonią ciszę nakazał i tak rzekł:
- Zaiste wieczór to niezwykły. Otom dzisiejszego dnia spotkał braci, których przez lata nie widziałem. Mimo żeśmy się tyle lat nie widzieli poznaliśmy się.

Na pamiątkę tego radosnego poznania w miejscu tym gród warowny wznieść każę i od poznania braci moich nazwę go P O Z N A Ń . Po tych słowach wybuchła wielka radość, a okrzykom i wiwatom końca nie było.

Wiosną następnego roku, tam gdzie Cybina wpada do Warty, coraz donioślej dało się słychać stukot młotów i cięcie drewna. To Lech budował swój gród, a żeby był bezpieczny, wzniósł go na wyspie, którą dziś zwiemy Ostrowem Tumskim.
Z czasem miasto przekroczyło Wartę, by po obu jej stronach dziś rozkwitać...
Artur Rogóż
Administrator
Posty: 4635
Rejestracja: 24 maja 2010, 04:01
Kontakt:

Re: Podania ludowe

Post autor: Artur Rogóż »

O czym szumią rogalińskie dęby
Kiedy Lech, Czech i Ruś nacieszyli się już do woli spotkaniem i opowiedzieli sobie wszystkie przygody, które przydarzyły im się od czasu rozstania, postanowili udać się wspólnie na dalsze łowy. Podążyli wzdłuż Warty na południe, gdzie wedle-wieści miejscowych kmieci rozciągała się puszcza rozległa i zwierza wszelakiego huk był nieprzebrany.

Minąwszy rzeczkę Kopię, która od wschodu wpadała do Warty, wjechali w ogromną dąbrowę, tak gęstą, że trzeba było nieraz toporem torować drogę dla jezdnych i wozów. Pod rozłożystymi konarami dębów odwiecznych, buków i grabów półmrok panował i cisza jakby w świętym chramie.

Naraz załomotały łamane gałęzie, zadudniła głucho ziemia mchami zielonymi ustrojona i z puszczańskiego ostępu wypadło wielkie stado łosi. Na czele pomykał byk ogromny, złożywszy na barku potężne rogi, szerokie jak łopaty. Zajazgotały psy, jęknęły cięciwy łuków, zafurkotały strzały i cała puszcza rozbrzmiała naraz wrzawą myśliwską.

Hej, łowy, łowy wspaniałe! Puszczańskie gody dzielnych wojów słowiańskich!

Trzej bracia kneziowie wysforowali się naprzód.

- Ale rogal! Niechybnie piętnastolatek! ? zakrzyknął z uznaniem Lech.

Takiegom jeszcze w życiu swym nie widział ? dorzucił Ruś, pomykając cwałem za zwierzyną.

Co chwila jakiś rogacz lub klępa ugodzone śmiertelnie strzałą wspinały się dęba i waliły z żałosnym jękiem na leśne poszycie. Reszta stada z rogaczem-przywódcą pomykała dalej.

Naraz puszcza urwała się, mrok ustąpił słońcu. Wpadli na rozległą, kolistą polanę, na środku której rosła niewielka kępa drzew. Tu kneziowie, jako że na śmigle j szych jechali rumakach dopadli wreszcie rogacza. Zwierz widząc, iż nie ujdzie pogoni wsparł się zadem o pień staro dębu i pochylił łeb uzbrojony w potężną koronę rogów, gotując się do walki śmiertelnej.

Trzej knieziowie zdarli gwałtownie cugle rumaków i trzy oszczepy wzniosły się ku górze, mierząc wprost w pochylony kark łosia. Nagle Lech krzyknął ku braciom:

- Stać! Nie zabijać! Gaj to święty!

Opadły wzniesione prawice i trzej jeźdźcy cofnęli się z lękiem. Za potężnym rogaczem wyglądało spośród dębiny kamienne oblicze posągu. Lech zeskoczył z konia, zdjął kołpak zdobny w białe orle pióra:

- Bądź pozdrowiony, Światowidzie, boże ojców naszych! ? zawołał bijąc potrójne pokłony.

Czech i Ruś poszli za jego przykładem:

- Chwała ci. Światowidzie!

Nadciągnęli z puszczy wojowie obu drużyn, a każdy spojrzawszy przed siebie, czynił to samo, co wodzowie.

- Chwała ci, Światowidzie, boże ojców naszych! ? rozlega się raz po raz.

A potężny rogacz widząc, że nic mu tu nie zagraża, podniósł wspaniały swój łeb, popatrzył uważnie na stojących przed nim napastników i długim, wolnym kłusem pomknął ku przeciwległym krańcom polany. Zielona puszcza zamknęła się za nim bezszelestnie.

Zebrani stali przez chwilę w milczeniu, jakby oczarowani. Pierwszy ocknął się z zadumy kneź Lech i postąpił kilka kroków naprzód. Uroczysko otoczone było wokół kręgiem wielkich polnych głazów. Wewnątrz tego kręgu stał potężny, stary dąb i tróje młodych dębczaków, a wśród nich czworogranny, rzeźbiony słoń kamienny. Cztery granitowe twarze Światowida, nakryte kamiennym kołpakiem, spoglądały uważnie na wschód, zachód, północ i południe.

Wtem ze skraju puszczy, kędy znikł rogacz potężny, wyszła jakaś postać i szybko zbliżyła się do kneziowego orszaku. Był to wysoki, chudy starzec, przybrany w białą lnianą szatę przepasaną czerwoną krajką. Siwy włos okrył mu głowę i spadał aż na ramiona, a podobnie siwa broda osłaniała piersi. W prawej ręce trzymał wysoką, zakrzywioną laskę, a w lewej pęk świeżo zebranych ziół.

- Ktoś ty, starcze? ? spytał go Lech.

- Jestem Zorian, wieszcz Światowida. Dzięki ci, kneziu, żeś uszanował święte uroczysko i nie splamił go krwią.

- Niewiele do tego brakowało, gdyż ja i dwaj bracia moi, Czech i Ruś, w ostatniej dopiero chwili spostrzegliśmy posąg Światowida. Ale gdzież jest chram twój?

Zorian podszedł do starego dębu, wspiął się na płaski głaz leżący u jego podnóża otworzył wąskie drzwi wycięte w pniu.

- Oto cały chram Światowida i mieszkanie moje.

Lech, Czech i Ruś zajrzeli ciekawie do środka. W głębi wypróchniałego dębu znajdowała się niewielka kolista izba o średnicy około ośmiu łokci, a w niej mały sto sosnowy i szeroka ława okryta skórą niedźwiedzia. U góry, przez otwór w dziupli sączyła się smuga jesiennego słońca.

- Drzewiej, za życia rodzica mego ? prawił starzec ? wkoło Światowida rósł cztery ogromne dęby, a w nich były cztery takie oto świetlice dla kapłanów. Ale pewnego lecia rozgniewany na ludzi bóg Pochwist zesłał na ziemię burzę wielką i wicher straszliwy w kształcie ogromnej trąby. Padły wówczas na ziemię trzy najstarsze, wypróchniale już dęby, a na ich miejsce rodzic mój zasadził trzy nowe latorośle. Pamiętam dobrze te czasy, bom pomagał mu jako mały otrok przy sadzeniu tych młodych dębów. A potem przyszła wielka zaraza i zostałem sam jeden na świecie. Odtąd żyję samotnie w tym dębie i jak rodzic mój służę Światowidowi.

- Więc sam tu mieszkasz, Zorianie, w tej puszczy ogromnej?

- Sam jeden, kneziu, jeno o pół mili stąd, nad rozlewiskami Warty, znajduje się siedliszcze bobrowników twoich, którzy mi czasem ryby przynoszą.

- Powiedz mi jeszcze, Zorianie, czy często widujesz tego ogromnego rogala który dziś schronił się tutaj pod opiekę Światowida?

Starzec uśmiechnął się pogodnie.

- Trzy lecia temu, w czasie lutej zimy, uratowałem go płonącą żagwią od zgrai wilków, które go tu wedle dębu osaczyły. Od tej pory zagląda często na uroczysko, a bobrownicy, którzy go widują nad brzegiem Warty u wodopoju, zwą go nie inaczej, jeno rogalem Światowida.

Zadumał się Lech przez chwilę nad słowami starca, a pogładziwszy sumiastego wąsa, zwrócił się do jednego z młodszych wojów, którzy stali w pobok niego:

- Ściborze, druhu mój luby! Prosiłeś mnie kilkakroć o dziedzinę dla rodu swego. Nadaję więc tobie i potomkom twoim całą tę rozległą puszczę aż po brzegi Warty. Wybierz sobie z drużyny mojej dziesięciu wojów, a z włości moich otrzymasz dwudziestu niewolnych i wszystko, co potrzebne do zagospodarowania się. A na pamiątkę łowów dzisiejszych i spotkanego tu rogala, którego strzec odtąd będziesz jak źrenicy oka, nazwiesz grodek swój Rogalinem.

- Niech żyje kneź Lech i jego wierny druh Ścibor!?wykrzyknęli chórem wojowie.

A Ścibor klęknął przed kneziem i wyciągnąwszy miecz przed siebie ozwał się z powagą:

- Dziękuję ci, kneziu, za hojną darowiznę. Będę ci służył wiernie z całym rodem swoim i strzegł tej ziemi przed wrogiem, póki tchu stanie w mych piersiach, a miecza w tej oto dłoni.

Lech podał dłoń Sciborowi i uściskawszy go serdecznie, zwrócił się następnie do starca:

- A tobie, Zorianie, oddaję całą tę polanę, na której wpodle dębu każę jeszcze tej jesieni zbudować gontynę, byś mógł w niej godnie służyć Światowidowi i nowym mieszkańcom tej puszczy.

Starzec pochylił się głęboko przed mówiącym:

- Oby Bóg odpłacił ci, kneziu, za hojność twego serca.

Tu zamilkł, a wstąpiwszy do wnętrza dębu, wrócił po chwili z omszałym gąsiorem w dłoni.

- Oto jest, kneziowie, miód sycony z barci, która mieści się na tym dębie ponad świetlicą moją. Nie pogardzicie nim, bo składam go co dnia na obiatę Światowidowi.

To rzekłszy napełnił gliniany kubek złocistym napojeni, a uroniwszy zeń krztynę przed posągiem bożyszcza i u stóp trzech młodych dębów, wzniósł dłoń ku górze:

- Za zdrowie knezia Lecha, dziedzica tej ziemi, i braci jego, Czecha i Rusa! Niech wielki Światowid strzeże was od nieszczęść, a ludowi całemu ześle wieczny pokój i zgodę. Żyjcie długo i szczęśliwie jako te oto trzy młode dęby, które odtąd zwać będę co dnia imieniem waszym.

- Hura! ? krzyknęli wojowie wyrzucając z uciechy kołpaki swe w górę. Hura! Niech żyją kneziowie nasi jako te trzy dęby Światowida!

Wychyliwszy kubek do dna, Zorian napełnił go ponownie miodem i wręczył Lechowi. Ten wzniósł w górę glinianą czarę:

- Za szczęście i pokój tej ziemi i jej ludu!

- Hura! Hura! Hura!... ? krzyknęli po trzykroć wojowie.

I tak gliniana czara z Zorianowym miodem obiegła wśród radosnej wrzawy trzech braci kneziów i wszystkich wojów.

Słońce chyliło się już ku zachodowi, gdy obie drużyny, załadowawszy na woź? upolowaną zwierzynę, zawróciły ku Gniezdnu. Stary Zorian żegnał ich podniesień: ku górze laską, póki nie skryli się w dąbrowie.

Nim pierwsze śniegi okryły ziemię, na polanie leśnej obok świętych dębów Światowida stała już strzelista gontyna, a z głębi dąbrowy dochodził huk krzemiennych młotów i siekier. To drużyna i poddani Ścibora kończyli pospiesznie obronny grodek.

Od owych czasów minęło sto lat z okładem i prochy kneziowskie Lecha, Czecha Rusa spoczywały już od dawna w urnach na mogilnych żalnikach. Nie stało też wieszczka Światowidowego, Zoriana, a stary dąb z pasieką, w którym miał on niegdyś swoją świetlicę, runął pod naporem wichrów jesiennych.

Nad kamiennym Światowidem wznosiły się już tylko trzy dęby a w gontynie zbudowanej przez Lecha nie było już żadnego kapłana, bo wśród mieszkańców Rogalina krążyły głuche wieści, iż kneź Mieszko porzucił dawnych bogów i przyjął nową wiarę.

Pewnego ranka, dnia 7 marca, do rogalińskiego dziedzica, który jako i jego pradziad zwał się Ścibor, przybyli specjalni wysłannicy z Gniezdna. Rycerz Ścibor zwołał natychmiast wszystkich mieszkańców Rogalina i obwieścił im, iż z rozkazu knezia Mieszka mają dziś zniszczyć posąg Światowida. Milczący tłum udał się na śródleśną polanę. Przybyły z Gniezdna kapłan chrześcijański poświęcił dawną gontynę pogańską i rozkazał przybić na jej szczycie dębowy krzyż, znak nowej wiary Potem obalono kamienny posąg Światowida, a dwudziestu chłopów, wziąwszy go na żerdzie, niosło w kierunku pobliskiego bagna. Podążający za nimi tłum zawodził żałobną pieśń:

Śmierć się wije po płotu, szukając chłopotu...

Za chwilę rozległ się żałośliwy okrzyk:

- O, o, o! ? i kamienny słup przepadł w trzęsawisku.

Nowy kapłan rozkazał też ściąć dęby Światowida, ale rycerz Ścibor i lud cały oparli się temu wyjaśniając posłańcom, iż drzewa te noszą imiona Lecha, Czecha i Rusa, założycieli państw słowiańskich. Imiona te ocaliły żywot trzech dębów. Mogły więc one nadal szumieć ponad chrześcijańskim kościołem jako dawniej nad pogańską gontyną.

Mijały wieki, przez Ziemię Wielkopolską los i historia przetaczały dolę i niedolę lata pokoju i wojny. I szumiały dęby rogalińskie chwałę Bolesława Chrobrego, gdy przyjmował w Poznaniu i Gnieźnie cesarza Ottona III, zagrzewały do boju hufce Bolesława Krzywoustego spieszącego na Pomorców, szumiały hymn bojowy rycerstwu wielkopolskiemu za czasów Łokietka, gdy zagony krzyżackie docierały aż pod Zamyśl, i płakały szumem liści wraz z całym narodem, gdy zmarł ostatni Piastów, "król chłopków".

Były potem dęby rogalińskie świadkami wiktorii grunwaldzkiej i wiekopomnej czynu Unii Lubelskiej. I żaliły się nad niedolą ludu wielkopolskiego, gdy Szwedszi, niby potop, zalali kraj cały, i rozbrzmiewały pochwałą żołnierzy Czarneckiego, którzy w tych właśnie okolicach odpoczywali po wyprawie duńskiej.

Jeszcze raz rozbrzmiewały dęby triumfem oręża polskiego i szumem skrzydeł husarii spod Wiednia, a potem już coraz częściej musiały być świadkami klęsk i żałoby, by wreszcie na długo stać się jedynie pomnikiem chwały na grobie wolności.

Rogalin w ciągu tych wieków wielokrotnie zmieniał swych dziedziców, aż w końcu u schyłku rzeczypospolitej szlacheckiej stał się własnością możnego rodu Raczyńskich. Wówczas stare dęby Lech, Czech i Ruś znalazły się w obrębie parku pałacowego pod troskliwą opieką ogrodników. Tytaj dotrwały do czasów Wiosny Ludów i były niemymi obserwatorami bohaterskiej walki powstańców wielkopolskich broniących Rogalina. Tutaj wreszcie doczekały się wyzwolenia w 1918 roku, gdy lud wielkopolski porwał za broń i przepędził precz zaborców.

W czasie ostatniej okupacji wojennej pałac rogaliński stał się siedzibą Hitlerjugend.

Obecnie w pałacu rogalińskim jest muzeum kultury polskiej, a prastare dęby należą do żywych pomników tysiąclecia państwa polskiego.

Znają więc dęby rogalińskie całe dzieje narodu swego i jego tysiącletnią baśń ludową, a kto by chciał ją żywą usłyszeć, niech spocznie w pogodną noc świętojańską u stóp Lecha, Czecha i Rusa i wsłucha się pilnie w szum ich konarów i liści.
Artur Rogóż
Administrator
Posty: 4635
Rejestracja: 24 maja 2010, 04:01
Kontakt:

Re: Podania ludowe

Post autor: Artur Rogóż »

Książe Popiel
Niedaleko Gniezna, nad jeziorem Gopło wznosił się gród Kruszwica. Władał nim i ludem wokół zamieszkałym książę Popiel - jeden z następców Lecha. Rządził ludem bardzo surowo i niesprawiedliwie. Okoliczni ludzie mówili, że w jego groźnych rządach pomagała mu żona, okrutna księżna. Ona to namawiała Popiela do coraz to zuchwalszych poczynań, doprowadzając również do gniewów i sporów rodzinnych. Szczególną nienawiścią oboje z Popielem darzyli jego stryjów, którzy często krytykowali bezwzględnie rządy Popiela. Stryjom nie podobało się również to, że Popiel nie przestrzegał starych praw i obyczajów. Był od czasów Lecha stary obyczaj, że książę w ważnych sprawach zwoływał na naradę starszych gospodarzy, właścicieli ziem, czyli kmieci. Taka rada złożona z kmieci nazywała się wiecem. Popiel nie chciał zwoływać wiecy, chciał rządzić sam, bez niczyjej pomocy. Kmiecie rozgniewani o to nie chcieli pomagać Popielowi w prowadzonych wojnach, ani słuchać jego rozkazów. Popiel bał się, że to niezadowolenie kmieci wykorzystują jego stryjowie, aby odebrać mu władzę. Dlatego za namową żony uknuł niegodziwy plan. Podstępnie zaprosił swoich stryjów na ucztę do zamku, aby pozornie pogodzić się z nimi i posłuchać ich mądrych rad. Zadowoleni stryjowie, przekonani o dobrych chęciach Popiela przybyli do Kruszwicy. Tam zastali przygotowaną ucztę. Stoły zastawione były wyśmienitym jadłem, a do pucharów nalewano wyborne wino. taka uczta spodobała się gościom, tym bardziej, że z ust Popiela usłyszeli przeprosiny za dotychczasowe rządy oraz obietnice postępowania zgodnie ze starym prawem. Stryjowie ochoczo spełniali toasty za zdrowie i pomyślność rządów Popiela. Tylko Popiel i jego żona wiedzieli, że wino jest zatrute. To okrutna księżna własnoręcznie dodała trucizny do wina. Wkrótce trucizna zaczęła działać i wszyscy stryjowie zmarli w okropnych męczarniach. Ciała ich zostały ukryte w przybrzeżnych wodach jeziora Gopło. Z ciał potopionych w jeziorze stryjów zaczęły wylęgać się myszy, było ich coraz więcej i więcej. Ogromne ich stado skierowało się w stronę zamku Popiela, i wkrótce zamek został przez nie całkowicie opanowany. Niszczyły wszystko, co tylko napotkały na swojej drodze. Okrutny los spotkał księcia Popiela i jego rodzinę, próbujących ratować się ucieczką. Schronili się w wysokiej wieży, sądząc że tam myszy nie zdołają ich dogonić. Stało się jednak inaczej, do wieży dotarło wielkie stado myszy, które zagryzło okrutnego Popiela, jego żonę i dwóch synów. Do dzisiaj w Kruszwicy, nad jeziorem Gopło wznosi się wieża, z której roztacza się przepiękny widok na jezioro i jego okolice. Wieża ta nazywa się Mysią Wieżą i chociaż zbudowano później, nie pamięta czasów Popiela, turystom przypomina o legendarnych czasach i rządach okrutngo księcia Popiela i jego żony.
Artur Rogóż
Administrator
Posty: 4635
Rejestracja: 24 maja 2010, 04:01
Kontakt:

Re: Podania ludowe

Post autor: Artur Rogóż »

Strumień i Topola
Dawno, dawno temu... w ogromnym lesie w północnej Rosji, mieszkał sobie młody drwal imieniem Iwan. Własnymi rękami zbudował sobie z drewnianych bali solidny dom, a kiedy już był gotowy, pomyślał, że warto byłoby rozejrzeć się za żoną. W snach jawiła mu się piękna smukła dziewczyna, jasnowłosa, błękitnooka, z cerą jak brzoskwinia. Co niedziela Iwan objeżdżał bliższe i dalsze wsie, szukając dziewczyny swoich marzeń. Tak się złożyło, że przy dróżce, którą szedł codziennie do pracy, stał ładny mały domek z zielonymi okiennicami. Często gdy tamtędy przechodził, rąbek firanki uchylał się i zza niej przyglądała mu się miła dziewczyna. Iwan, nic o tym nie wiedząc, rozpalił w niej płomień uczucia. Dziewczyna nazywała się Natasza i była bardzo nieśmiała, ale jej miłość do drwala była tak wielka, że wreszcie któregoś dnia zebrała się na odwagę i zaczepiła go na dróżce. - Zebrałam dla ciebie koszyczek poziomek - powiedziała. "Nie jest znów taka brzydka" - pomyślał Iwan. - Nie lubię poziomek - powiedział jednak bez ogródek. Łzy napłynęły do oczy Nataszy, kiedy patrzyła za nim. Parę dni później dziewczyna znów zatrzymała Iwana i wyciągając ku niemu wełniany kubrak, powiedziała: - Wieczorem, kiedy wracasz z pracy, jest tak zimno. W kubraku będzie ci ciepło, sama go uszyłam. - Mi nigdy nie jest zimno! - Odparł niechętnie Iwan. Tym razem odmowa Iwana spowodowała, że dwie łzy spłynęły po różowych policzkach Nataszy. Następnym razem chciała mu wręczyć butelkę: - Nie odmówisz mi nalewki, którą sama przyrządziłam z leśnych owoców! Ona ci... zaczęła. - Nie lubię nalewek - przerwał jej Iwan i odszedł. Tym razem jednak zdał sobie sprawe, że zachował się bardzo niegrzecznie, więc obejrzał się, ale Nataszy już nie było. - Ma takie poczciwe oczy... musi mieć bardzo dobre serce... - rozmyślał. - może powinienem był wziąć chociaż jeden z tych prezentów, ale... Tu obraz wyśnionej dziewczyny stanął mu przed oczyma. - Jestem taki nieszczęśliwy - westchnął. Dokładnie w tym momencie na złotym obłoku ukazała się piękna dziewczyna. - Czy zaśpiewasz dla mnie - zapytała. Iwan stanął jak wryty. - Mógł bym śpiewać dla ciebie do końca życia! - zawołał. - Śpiewaj więc, śpiewaj! Tylko twój głos może mnie uśpić! - wołała. Iwan śpiewał wszystkie stare kołysanki i pieśni miłosne. - Śpiewaj, śpiewaj jeszcze! Zmarznięty i zmęczony drwal śpiewał do wieczora, aż ochrypł. Gdy noc zapadła, rusałka dalej domagała się: - Jeśli mnie kochasz, śpiewaj, śpiewaj dalej! Drwal śpiewał słabnącym głosem i tak rozmyślał: - Ach, przydałby się kubrak! Było by mi ciepło! Jakiż ze mnie głupiec - rzekł sam do siebie. - To ją powinienem wybrać za żonę, a nie taką, która tylko żąda, a nic w zamian nie daje! Iwan poczuł, że jedynie łagodna Natasza mogłaby zająć miejsce w jego pustym sercu i uciekł w ciemny las. - ... Nigdy już jej nie zobaczysz! Wszystkie łzy, jakie wypłakała z wielkiej miłości, zamieniły się w strumień! Nigdy już jej nie zobaczysz! - usłyszał za sobą okrutny głos. O świcie Iwan zakołatał do drzwi Nataszy. Ale nikt nie odpowiedział. Przerażony drwal zauważył, że tuż obok płynie mały wartki strumyczek, którego nigdy dotąd nie zauważył. Żałośnie szlochając zanurzył twarz w wodzie. - O Nataszo! jak mogłem być taki ślepy! Teraz cię kocham! Uniósłszy wzrok w górę, modlił się cicho: - Bobry Boże, pozwól mi zostać przy niej na zawsze! I wtedy w mgnieniu oka Iwan zamienił się w młodą topole, której korzenie obmywał strumyk. Nareszcie Natasza miała swego ukochanego przy sobie, już na zawsze.
cincin
Posty: 29
Rejestracja: 08 lut 2011, 05:06

Re: Podania ludowe

Post autor: cincin »

Podania ludowe zawsze mają w sobie trochę prawdy. Kiedyś czytałem książkę "Baśnie i podania polskie", ale nie pamiętam autora.
Marshal
Posty: 268
Rejestracja: 11 gru 2010, 04:54

Re: Podania ludowe

Post autor: Marshal »

Moim zdaniem, z racji specjalizacji/wątłej wiedzy historycznej (niepotrzebne skreślić :mrgreen: ), szczególne miejsce zajmują tu legendy piastowskie, lecz także ogromnie interesujące są te z okresu zaborów i powstań.

Zachęcam do wypowiadania się
karateka
Posty: 161
Rejestracja: 13 mar 2011, 05:42

Re: Podania ludowe

Post autor: karateka »

Musze kupic pozycje:
Podania legendy i baśnie polskie
Wydawnictwo: GREG
Rok wydania: 2010
Bohaterowie baśni i legend
Streszczenia
K. Przerwa Tetmajer O Panu Jezusie i zbójnikach
K. Przerwa-Tetmajer O Zwyrtale Muzykancie
W L. Anczyc Wiano świętej Kingi
W Orkan Legenda o Podhalu
A. Oppman Złota kaczka
A. Oppman Bazyliszek
A. Oppman Syrena
J. I. Kraszewski O Kraku, smoku wawelskim i o królewnie Wandzie
K. W. Wójcicki Stopka królowej Jadwigi
K. W. Wójcicki Twardowski
J. Kasprowicz O śpiących rycerzach w Tatrach
J. Kasprowicz O królu wężów i o walecznym a czystym młodzieńcu Perłowicu
J. Kasprowicz Morskie Oko
R. Zmorski Przeklęte jezioro
R. Zmorski Sobotnia Góra
R. Zmorski Jaś Grajek i królowa Bona
L. Siemieński Królowa Bałtyku
K. W. Wójcicki Boruta
K. W. Wójcicki Diabeł Rokita
K. W. Wójcicki Rycerze śpiący pod Wawelem
A. Oppman O chciwym Macieju, kusym Niemczyku i zaklętych skarbach na zaklętej górze
B. Prus O uśpionej pannie i zaklętych skarbach na dnie potoku
K. W. Wójcicki Madej
K. W. Wójcicki Szklana góra
K. W. Wójcicki Waligóra i Wyrwidąb
J. I. Kraszewski Kwiat paproci
J. I. Kraszewski Z chłopa król
E. Orzeszkowa O rycerzu miłującym
E. Orzeszkowa Czego po świecie szukał Smutek
H. Sienkiewicz Bajka
ODPOWIEDZ

Wróć do „Historia Polski ogólnie”