Liceum dla Polaków ze Wschodu grozi zamknięcie
: 07 wrz 2014, 16:38
Liceum, które kształci setki młodych Polaków ze Wschodu, walczy o przetrwanie.
To jedyna szkoła w Polsce, która kształci tak dużą grupę Polaków ze Wschodu. Do liceum na warszawskim Mokotowie pod koniec sierpnia po raz kolejny zjechała ponad setka uczniów mających korzenie na Kresach Wschodnich i na terenach, na które ich przodków rzuciła historia, m.in. Mołdawii, Kazachstanu czy Uzbekistanu.
Potomkowie Polaków zesłanych lub osiedlonych na terenach byłego ZSRR przyjeżdżają do Kolegium św. Stanisława Kostki co roku na dziesięć miesięcy, by uczyć się historii, kultury i języka. Jak przekonują władze szkoły, jej działalność opiera się na wartościach chrześcijańskich i patriotycznych, które mają pomoc uczniom polonijnego liceum odbudować związki z ojczyzną.
Nauka w Kolegium ma być etapem w odzyskiwaniu dla ojczyzny kolejnego pokolenia Polaków ze Wschodu. Zdaniem Michała Osieja z Fundacji dla Polonii, która powstała, by finansowo wspierać placówkę, działalność szkoły to swoista spłata zobowiązania, jakie ma naród wobec zesłańców oraz rodaków pozostałych na wschodnich terenach II RP. – Chcemy przywrócić te osoby Polsce – mówi „Rz" dyrektorka Kolegium Ewa Pietrykiewicz.
To w jej głowie zrodził się pomysł stworzenia szkoły dla polonijnej młodzieży. – Sama mam kresowe korzenie, więc traktowałam tę sprawę osobiście. Miałam też liczne kontakty na Wschodzie wynikające z mojej wcześniejszej działalności – opowiada.
Jak dodaje, nie bez znaczenia były też problemy demograficzne Polski. – Tyle osób wyjeżdża z kraju, że aby choć w części uzupełnić te braki, musimy być otwarci na Polaków ze Wschodu. To utalentowani młodzi ludzie – wyjaśnia.
Szkołę prowadzi warszawski oddział Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży, a nauczyciele dbają nie tylko o wpajanie uczniom wartości patriotycznych, ale także o jak najlepsze przygotowanie ich do dalszej edukacji, a w konsekwencji pracy w kraju przodków.
– Ok. 90 proc. uczniów zostaje w Polsce – szacuje Petrykiewicz. – Jeśli już tu przyjeżdżają, to nie po to, żeby wracać, ale, jak deklarują, po lepszą przyszłość. Wielu z nich zrobiło tu już doktoraty, założyło własne firmy i rodziny.
Podobne plany ma Julia, która do Warszawy przyjechała z Kiszyniowa. W polonijnym liceum uczy się już drugi rok. Zna polski, bo uczyła się go już w szkole podstawowej w Mołdawii. Rodowitą Polką jest też jej matka, ojciec pochodzi z Ukrainy. Julia planuje zostać w Polsce dziennikarką.
Za niektórymi z uczniów do kraju ściągają ich rodzice. – Do Polski przyjechało kilka rodzin właśnie dlatego, że ich dzieci uczyły się w naszej szkole – chwali się Pietrykiewicz. – Nawet ze statusem repatrianta nie udałoby im się wrócić tak szybko – podkreśla.
Szkoła od 2012 r. boryka się z problemami finansowymi. – Zaczęły się, gdy finansowanie placówek polonijnych od Senatu przejął MSZ – twierdzi Osiej. Wtedy dotacje dla szkoły znacznie zmalały.
– W tym roku w ramach konkursu (ogłaszanego przez MSZ dla starających się o dotacje – red.) zdobyliśmy środki, które zapewniają tylko 10 proc. potrzeb – mówi Pietrykiewicz.
To jedyna szkoła w Polsce, która kształci tak dużą grupę Polaków ze Wschodu. Do liceum na warszawskim Mokotowie pod koniec sierpnia po raz kolejny zjechała ponad setka uczniów mających korzenie na Kresach Wschodnich i na terenach, na które ich przodków rzuciła historia, m.in. Mołdawii, Kazachstanu czy Uzbekistanu.
Potomkowie Polaków zesłanych lub osiedlonych na terenach byłego ZSRR przyjeżdżają do Kolegium św. Stanisława Kostki co roku na dziesięć miesięcy, by uczyć się historii, kultury i języka. Jak przekonują władze szkoły, jej działalność opiera się na wartościach chrześcijańskich i patriotycznych, które mają pomoc uczniom polonijnego liceum odbudować związki z ojczyzną.
Nauka w Kolegium ma być etapem w odzyskiwaniu dla ojczyzny kolejnego pokolenia Polaków ze Wschodu. Zdaniem Michała Osieja z Fundacji dla Polonii, która powstała, by finansowo wspierać placówkę, działalność szkoły to swoista spłata zobowiązania, jakie ma naród wobec zesłańców oraz rodaków pozostałych na wschodnich terenach II RP. – Chcemy przywrócić te osoby Polsce – mówi „Rz" dyrektorka Kolegium Ewa Pietrykiewicz.
To w jej głowie zrodził się pomysł stworzenia szkoły dla polonijnej młodzieży. – Sama mam kresowe korzenie, więc traktowałam tę sprawę osobiście. Miałam też liczne kontakty na Wschodzie wynikające z mojej wcześniejszej działalności – opowiada.
Jak dodaje, nie bez znaczenia były też problemy demograficzne Polski. – Tyle osób wyjeżdża z kraju, że aby choć w części uzupełnić te braki, musimy być otwarci na Polaków ze Wschodu. To utalentowani młodzi ludzie – wyjaśnia.
Szkołę prowadzi warszawski oddział Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży, a nauczyciele dbają nie tylko o wpajanie uczniom wartości patriotycznych, ale także o jak najlepsze przygotowanie ich do dalszej edukacji, a w konsekwencji pracy w kraju przodków.
– Ok. 90 proc. uczniów zostaje w Polsce – szacuje Petrykiewicz. – Jeśli już tu przyjeżdżają, to nie po to, żeby wracać, ale, jak deklarują, po lepszą przyszłość. Wielu z nich zrobiło tu już doktoraty, założyło własne firmy i rodziny.
Podobne plany ma Julia, która do Warszawy przyjechała z Kiszyniowa. W polonijnym liceum uczy się już drugi rok. Zna polski, bo uczyła się go już w szkole podstawowej w Mołdawii. Rodowitą Polką jest też jej matka, ojciec pochodzi z Ukrainy. Julia planuje zostać w Polsce dziennikarką.
Za niektórymi z uczniów do kraju ściągają ich rodzice. – Do Polski przyjechało kilka rodzin właśnie dlatego, że ich dzieci uczyły się w naszej szkole – chwali się Pietrykiewicz. – Nawet ze statusem repatrianta nie udałoby im się wrócić tak szybko – podkreśla.
Szkoła od 2012 r. boryka się z problemami finansowymi. – Zaczęły się, gdy finansowanie placówek polonijnych od Senatu przejął MSZ – twierdzi Osiej. Wtedy dotacje dla szkoły znacznie zmalały.
– W tym roku w ramach konkursu (ogłaszanego przez MSZ dla starających się o dotacje – red.) zdobyliśmy środki, które zapewniają tylko 10 proc. potrzeb – mówi Pietrykiewicz.