Dramat sprzed 40 lat. To była pierwsza polska powojenna wyprawa w Himalaje

Dział ten poświęcony jest imprezom, wystawom lub innym zdarzeniom nawiązującym do historii Polski. Zespół historiapolski.eu będzie starał się wyszukiwać, systematyzować i publikować wszelkie zagadnienia z historii Polski jakie pojawią się w internecie, telewizji, prasie. Głównym celem jest propagowanie naszej historii w jednym zbiorczym projekcie.
historyk
Posty: 331
https://www.artistsworkshop.eu/meble-kuchenne-na-wymiar-warszawa-gdzie-zamowic/
Rejestracja: 19 lis 2010, 20:35

Dramat sprzed 40 lat. To była pierwsza polska powojenna wyprawa w Himalaje

Post autor: historyk »

- Nie wolno było wchodzić na ten lodospad. Nie wolno tam było brać chłopaka, który nigdy w życiu nie widział lodowców - mówił Zdzisław Czarnecki, uczestnik pierwszej powojennej wyprawy Polaków w Himalaje.
8 lipca 1973 r. o dziewiątej rano uczestnicy lubelskiej wyprawy w Himalaje zbierają się pod Wojewódzkim Ośrodkiem Sportu, Turystyki i Wypoczynku przy al. Zygmuntowskich (pod dzisiejszym MOSiR-em), skąd autokar przewiezie ich na pociąg do Terespola.

Uczestnicy wyprawy to: Zbigniew Stepek, Teresa Rubinowska, Zdzisław Jerzy Czarnecki, Tadeusz Śmieciuszewski, Andrzej Klimowicz, Andrzej Grzązek, Andrzej Kucyper, Jan Kubit, Zygmunt Nasalski, Józef Płonka, Andrzej Rządkowski, Edward Zawadzki.

To pierwsza powojenna polska wyprawa w Himalaje Zachodnie. Dwa lata wcześniej Polacy odnoszą sukces, zdobywając 22. szczyt świata - Kunyang Chhish (7852 m, pasmo Karakorum uważane przez niektórych za część Himalajów).

W przeddzień wyjazdu uczestników wyprawy uroczyście żegna w ratuszu prezydent miasta Stanisław Bora. Przekazuje proporzec Lublina i poprosi, by wetknąć go na szczycie zdobytej góry.

W Himalaje wyrusza dwanaście osób, a z nimi aż dwie tony bagażu zapakowanego w czerwone pojemniki. Są w nich namioty, sprzęt wspinaczkowy, buty do chodzenia w wysokich górach i zapas jedzenia na trzy miesiące. Żywność udało zebrać się w masarniach, piekarniach i chłodniach całego województwa. Zakłady drobiarskie dały konserwy, jedna ze spółdzielni pszczelarskich podarowała miód. Ale w słoikach. A ponieważ słoiki na taką wyprawę są za ciężkie, Zakłady Mięsne przepakowały go w metalowe puszki. Jadą też jaja w proszku używane w przemyśle - to szczególne cenna, bo kaloryczna zdobycz, z której Teresa Rubinowska - jedyna kobieta biorąca udział w tej wyprawie (matka czworga dzieci, tłumaczka języka niemieckiego) - będzie smażyła nawet racuchy

Cel wyprawy to Himalaje na terenie Indii. Ale samo dotarcie do górskiej bazy, z której będą zdobywać dziewicze sześciotysięczniki, jest już wyczynem. Dziś zajęłoby to kilka dni, w latach 70. trwało cztery tygodnie.

Pociąg z Terespola zawiózł uczestników jedynie do Brześcia na terenie dzisiejszej Białorusi. Tam trzeba było przesiąść się na pociąg do Moskwy i ręcznie przeładować bagaż. Tę czynność uczestnicy będą powtarzać wielokrotnie zanim dotrą do celu. Podróż koleją przez ZSRR do granicznego Termezu zajmuje z przerwami osiem dni. Dalej przez Afganistan, Pakistan i Indie wyprawa wraz z bagażem korzysta z przygodnie zatrzymanych ciężarówek, pociągów, kolei wąskotorowych i autobusów z wielkimi bagażnikami na dachu. W Kabulu zamach stanu i obalenie króla Zahir Szaha zatrzymuje lubelskich himalaistów na kilka dni.

Czasy na worek bieszczadzki

Doświadczenie w górach? Wszyscy uczestnicy wyprawy byli członkami Klubu Wysokogórskiego, mieli uprawnienia wspinaczkowe. Trzon wyprawy stanowili wspinacze mający za sobą wiele bardzo trudnych dróg, przejść letnich i zimowych w Tatrach, wspinaczki w Alpach i w górach wysokich takich jak Ałtaj Mongolski i Hindukusz. Niemal każdy z nich zaczynał przygodę z górami od przejść turystycznych letnich i zimowych na nartach.

- To były czasy zdobywania zimą tzw. worka bieszczadzkiego [terenu między pasmem polskich Bieszczadów Wysokich a granicą z Ukrainą - red.], co wcale nie należało do łatwych przedsięwzięć. Po pierwsze było to nielegalne, więc robiło się to na ogół w księżycowe noce, klucząc między patrolami sowieckimi i Wojsk Ochrony Pogranicza. Nie było schronisk, kurtek puchowych, karimat i namiotów. Spanie na śniegu przy ogniu odstraszającym niedźwiedzie. Zmęczenie nieludzkie, ale potem świetna kondycja - wspomina jeden z uczestników himalajskiej wyprawy Zygmunt Nasalski, dziś dyrektor Muzeum Lubelskiego (w 1973 r. miał 30 lat, pracował w muzeum).

Wyprawą dowodzi 41-letni Zbigiew Stepek, absolwent polonistyki na KUL i szef redakcji literackiej w lubelskiej rozgłośni Polskiego Radia. W Polsce zostawia żonę i kilkunastoletnią córkę. W Himalaje jadą z nim m.in. lekarze i inżynierowie lotniczy zatrudnieni w WSK Świdnik.

Pożyczki na góry

Wyprawa w Himalaje była ogromnym wysiłkiem organizacyjnym i finansowym. Jej uczestnicy - jak wszyscy obywatele PRL za czasów Gierka - mogą mieć ze sobą po 150 dolarów na zasadach tzw. promesy. To musi wystarczyć na jakieś trzy miesiące trwania wyprawy i na wszystkie opłaty. Oszczędzają więc na wszystkim - tragarze górscy wynoszą do tzw. bazy wysuniętej (założonej powyżej bazy głównej) tylko część ładunków, resztę transportują sami uczestnicy.

Wyprawa niemal w całości opłacana jest przez uczestników. Niejeden z nich się zapożycza. Sam paszport kosztuje 7 tys. zł (przy średnich zarobkach 2-3 tys. zł), do tego dochodzą jeszcze koszty transportu, rzeczy osobiste...

Z własnej kieszeni nie trzeba kupować jedynie sprzętu wspinaczkowego, butów wysokościowych, śpiworów, kurtek puchowych, namiotów, bo te zafundował Wojewódzki Komitet Kultury Fizycznej i Turystyki. Raki i śruby lodowe wykonała dla wyprawy Wytwórnia Sprzętu Komunikacyjnego w Świdniku. Za gogle służyły niekiedy okulary do spawania.

Leki dała Centrala Farmaceutyczna Cefarm (te, które się nie przydały, zostały potem przekazane małej lecznicy misyjnej dla tybetańskich uchodźców w Manali). Aby zmniejszyć koszty wyprawy, po jej zakończeniu lubelscy himalaiści posprzedawali też część swoich rzeczy. To powszechny zwyczaj na wyprawach.

Lawina seraków



W Delhi lubelska grupa musiała dostać jeszcze pozwolenie na działalność w górach. Władze indyjskie zgodziły się na rejon Lahul - lodowiec Batal z otaczającymi go niezdobytymi wówczas szczytami oznaczonymi jako CB11, CB12 i CB13, CB13A i CB14.

Po założeniu bazy na wysokości 4709 m, 14 sierpnia trzyosobowy zespół pod kierownictwem 39-letniego Zdzisława Czarneckiego, wtedy docenta zakładu filozofii wydziału farmacji, rozpoczął wspinaczkę na dziewiczy CB13A (6180 m). Druga grupa - prowadzona przez radiowca Zbigniewa Stepka - usiłowała wejść na inny dziewiczy szczyt - CB12. Wybrali jednak znacznie trudniejszą drogę, bo po lodospadzie.

Udało się tylko to pierwsze przedsięwzięcie. 17 sierpnia, podczas próby rozpoznania drogi przez lodospad, Stepka i świeżo upieczonego absolwenta medycyny Andrzeja Grzązka (rocznik 1942, kawaler; po studiach na lubelskiej Akademii Medycznej odbywał służbę w wojsku) zaskoczyła lawina seraków - wielotonowych brył lodu tworzących się w wyniku pękania lodowca.

Działo się to na oczach obserwujących ich z dołu Teresy Rubinowskiej i Edwarda Zawadzkiego. Ciał Stepka i Grzązka do dziś nie znaleziono. Podczas akcji poszukiwawczej odnalazł się jedynie czekan Grzązka.

Nie wolno im było tam wchodzić!



Zdzisław Czarnecki: - Wypadek był skutkiem elementarnych błędów. Nie wolno było wchodzić na ten lodospad. Po prostu. Nie wolno tam było brać chłopaka, który nigdy w życiu nie widział lodowców, który być może pierwszy raz miał raki na nogach [chodzi o Grzązka - red].

Czarnecki mówił o tym, stojąc na szczycie CB13A, skąd obserwował lodospad. - Mieliśmy łączność radiową. Powiedziałem: nie wolno tam wchodzić! Ale niestety, wróciliśmy następnego dnia do bazy i dowiedzieliśmy się, że jednak poszli. I zginęli - opowiada.

Po wypadku to on dowodzi grupą. - Zdecydowałem, że kończymy wyprawę, bo z tej grupy nikogo na śmierć nie poprowadzę - zaznacza.

Zapomniana wyprawa



W 2008 r. w Himalaje z Lublina wyruszyła kolejna wyprawa. Drogą Czarneckiego na szczyt CB13A próbowali wejść członkowie Medycznego Klubu Turystycznego (udało się to jednej osobie z tej grupy). Od czasów lubelskiej wyprawy przeszła nią prawdopodobnie tylko jedna grupa - z Austrii. Tak przynajmniej wynika z dokumentów przechowywanych w Instytucie Himalajskim w Manali w Indiach. Wśród uczestników drugiej lubelskiej wyprawy był lekarz pulmunolog Paweł Krawczyk.

Czy próba zdobycia lodospadu w 1973 r. była błędem? - Nie wiem. Trudno mi to oceniać, bo mnie tam nie było. Ale takie lodospady są do zdobycia. Jeśli już mówimy o błędach, to błędem było być może to, że Stepek i Grzązek nie biwakowali na lodowcu, a wracali w deszczu. Gdyby poczekali do rana, schodziliby w mrozie, kiedy jest mniejsze prawdopodobieństwo lawiny. Chociaż ryzyko jest zawsze, bo serak równie dobrze może urwać się w każdej chwili - twierdzi Krawczyk.

I chociaż to pierwsza powojenna polska wyprawa w Himalaje (dopiero cztery lata po niej Polacy po raz pierwszy stanęli na ośmiotysięczniku), nie ma jej na liście osiągnięć polskiego himalaizmu z lat 70. - Późniejsze sukcesy Polaków w Himalajach przyćmiły dokonania grupy Czarneckiego. Poza tym lubelska wyprawa nie miała statusu wyprawy narodowej - dodaje Krawczyk.

Zarząd Główny Klubu Wysokogórskiego nie chciał się na nią zgodzić, m.in. ze względu zbyt krótki termin, który nie pozwalał na właściwe przygotowanie. W końcu - po wymianie korespondencji - nie wydał zgody lubelskim himalaistom, a jedynie tę wyprawę "przyjął do wiadomości".

Kronika dramatu

Fragmenty oficjalnego sprawozdania z wyprawy Klubu Wysokogórskiego do Lahulu 1973)

17 VIII

O 6 rano wychodzą pod lodospad Stepek, Grzązek, Rubinowska i Zawadzki. Pochmurno, lekki mróz, około 5 stopni C. W lodospad wchodzą Stepek i Grzązek, Zawadzki zaś i Rubinowska zostają pod lodospadem jako obserwatorzy. Do godziny 17 Stepek i Grzązek wychodzą na lodowiec powyżej lodospadu, poręczując trudniejsze odcinki drogi. O 17.45 zaczynają schodzić na dół. Kiedy znajdują się około 100 m od górnej krawędzi lodospadu, obrywa się o godz. 19.45 bariera seraków znajdująca się około 40 m nad nimi. Stepek i Grzązek nikną w lawinie. Po jej przejściu próby nawiązania kontaktu głosowego nie dają rezultatu. Po 15 minutach robi się ciemno, Rubinowska i Zawadzki schodzą do bazy wysuniętej, informując o wypadku Śmieciuszewskiego i Rządkowskiego. O godz. 22 do bazy wysuniętej przychodzi zespół Czarnecki, Kubit, Kucyper po zejściu z CB 13A.

18 VII

O 6 rano do bazy głównej przyszli Kucyper i Zawadzki, informując o wypadku. Klimowicz, Nasalski i oficer łącznikowy wychodzą natychmiast do bazy wysuniętej, transportując leki i sprzęt medyczny. W tym czasie Rubinowska, Czarnecki, Kubit i Rządkowski idą pod lodospad i penetrują dolne części lawiniska. Wejście w górną część lodospadu jest niemożliwe ze względu na dalsze lawiny spowodowane opadem deszczu, który rozpoczął się o godz. 9. W godzinach przedpołudniowych dochodzą pod lodospad Klimowicz, Nasalski, Śmieciuszewski z kontuzjowaną nogą i oficer łącznikowy mjr Mehta. Poszukiwania nie dały rezultatu.

19 VIII

Ocieplenie powoduje dalsze lawiny w lodospadzie. Kontynuacja poszukiwań.

Do Batal schodzi Nasalski celem wysłania depesz zawiadamiających o wypadku Zarząd Główny Klubu Wysokogórskiego, Indian Mountaineering Foundation, Ambasadę PRL w Delhi, Polskie Radio w Lublinie oraz rodziny.

20 VIII

Ze względu na warunki atmosferyczne i sytuację w lodospadzie uniemożliwiającą poszukiwania w jego górnej części, podjęto decyzję o zakończeniu akcji. Wizja lokalna funkcjonariuszy posterunku policji w Batal. W związku ze śmiercią kierownika wyprawy postanowiono zakończyć działalność górską.

Cały tekst: gazeta wyborcza
ODPOWIEDZ

Wróć do „Aktualności historyczne”