Gazy bojowe na dnie Bałtyku: zagrożenie poważne czy wydumane?

Dział ten poświęcony jest imprezom, wystawom lub innym zdarzeniom nawiązującym do historii Polski. Zespół historiapolski.eu będzie starał się wyszukiwać, systematyzować i publikować wszelkie zagadnienia z historii Polski jakie pojawią się w internecie, telewizji, prasie. Głównym celem jest propagowanie naszej historii w jednym zbiorczym projekcie.
MaciekWielki
Posty: 171
https://www.artistsworkshop.eu/meble-kuchenne-na-wymiar-warszawa-gdzie-zamowic/
Rejestracja: 18 mar 2011, 17:39

Gazy bojowe na dnie Bałtyku: zagrożenie poważne czy wydumane?

Post autor: MaciekWielki »

Na każdym kilometrze kwadratowym dna Morza Bałtyckiego leży minimum 1,5 tony starych bomb i broni, także chemicznej - paraliżującej, parzącej i duszącej. Nikt nie wie dokładnie ile, gdzie i kiedy zacznie wydostawać się z zardzewiałych beczek. Ale są dowody, że już dzieje się to m.in. na terenie Głębi Gdańskiej, niedaleko Trójmiasta. Jest się czego bać?

Na dnie Morza Bałtyckiego jest 250 tys. ton amunicji, z czego ok. 65 tys. ton zawiera trujące gazy bojowe - głównie iperyt. To oficjalne szacunki i wszyscy przyznają, że najprawdopodobniej mocno zaniżone. Jeśli jednak optymistycznie - i mało realistycznie - założymy, że więcej broni na dnie Bałtyku nie ma, to i tak okaże się, że średnio co 100 metrów możemy natrafić na 100-kg bombę.

- To głównie pozostałości po II wojnie światowej. Ale nie tylko po działaniach wojennych, bo po ich zakończeniu amunicję topili tu wszyscy: Niemcy, alianci i Rosjanie - mówi kmdr Andrzej Walor, szef Inżynierii Morskiej Dowództwa Marynarki Wojennej.

Czytaj także: polowanie na miny z II wojny światowej.

Znalezisko na plaży, które oślepia

To właśnie Marynarka Wojenna zajmuje się neutralizacją takich znalezisk. Najpierw pod wodę schodzą nurkowie-minerzy, którzy sprawdzają z czym mają do czynienia. Potem wszystko zależy od ich decyzji - albo detonują bombę na miejscu, albo jest ona wyciągana, przewożona na poligon i tam detonowana.

Czasem jednak bombę lub pordzewiałą beczkę wyciągają w sieciach rybacy. Bywa też, że trafia ona na brzeg, jak na przełomie lat 50 i 60, gdy na naszym wybrzeżu gaz bojowy na plaży znalazły dzieci. Kilkoro z nich całkowicie straciło wzrok, inne miały mniejsze obrażenia.

Naukowcy od lat próbują oszacować dokładną ilość spoczywających na dnie Morza Bałtyckiego trucizn, a przede wszystkim ustalić ich lokalizację. Nie jest to jednak łatwe, bo działają nieco po omacku. Obecnie znane są trzy rejony zatapiania: Głębia Bornholmska - na wschód od Bornholmu, Mały Bełt i południowo-zachodnia część Głębi Gotlandzkiej. Akweny są oznakowane na mapach nawigacyjnych. A reszta?

- Rosjanie, którzy także topili w wodach Bałtyku gazy bojowe, twierdzą, że dokumentacja z tego okresu po prostu zaginęła. Wiemy więc tyle, ile odtajnili w 1994 roku na potrzeby Komisji Helsinskiej. Problem jednak w tym, że to co jest w dokumentach dotyczących miejsca zrzutu, nie pokrywa się w całości ze stanem faktycznym - mówi dr Jacek Bełdowski, kierownik Pracowni Biogeochemii Morza Instytutu Oceanologii PAN w Sopocie.

Rosjanie mówią o amunicji konwencjonalnej, rybacy znajdują gaz bojowy

Jak to możliwe? Część beczek była po prostu wyrzucana po drodze. Nikt nie czekał, aż statek odpłynie na odpowiednią odległość od brzegu, ani będzie wystarczająca głębokość, by gazy zatopić.

- Były też kłopoty z nawigacją. Nie było wtedy GPS-ów. Poza tym topiona w Głębi Gdańskiej amunicja miała być tylko konwencjonalna, a kolejne odkrycia w sieciach łowiących tam rybaków temu przeczą - zauważa dr Bełdowski.

Do naszego morza trafiły bowiem przeróżne substancje: parzące (jak iperyt czy luizyt), paralityczno-drgawkowe (sarin, V-gazy, tabun, soman), ogólnotrujące (cyjanowodór, chlorocyjan, arsenowodór), duszące (fosgen) i drażniące (sternity, lakrymatory). Tyle wiadomo na dziś.

W ubiegłym roku Głębię Gdańską - oddalony od brzegu Gdańska o ok. 33 mile w kierunku północno-wschodnim rejon, gdzie głębokość sięga 118 metrów - spenetrował więc statek badawczy Oceania. Naukowcy PAN oraz Akademii Marynarki Wojennej sprawdzili ok. 200 podejrzanych obiektów, które wcześniej wykryły sonary. Wyniki badań laboratoryjnych powinny być znane za ok. miesiąc.

Czy ta wiedza coś zmieni? Niekoniecznie. Wprawdzie w ramach finansowanego przez Unię Europejską projektu Chemsea, w którym oprócz Polski biorą udział także Szwecja, Finlandia, Niemcy oraz Łotwa, lokalizowana jest zatopiona w Morzu Bałtyckim broń chemiczna, ale naukowcy nie są pewni co z nią zrobić i jakie jest rzeczywiste zagrożenie.

Nowy Czarnobyl?

Z jednej strony szacuje się, że gdyby z beczek i kontenerów wydostała się nawet jedna szósta całości zgromadzonej na dnie morza broni chemicznej, mielibyśmy katastrofę porównywalną z wybuchem w elektrowni atomowej w Czarnobylu. Z drugiej strony, część środków jest oleistymi cieczami, które nie tylko trudno rozpuszczają się w wodzie, ale ze względu na temperaturę Morza Bałtyckiego (5-7 stopni) całkowicie twardnieją i nie przedostają się do środowiska.

- Są różne modele naukowe, które ostatecznie tego problemu nie rozwiązały. W niektórych przypadkach efekt jest lokalny i wydostające się np. z zardzewiałej beczki chemikalia potrafią skazić tylko najbliższe dno w okolicy. Jednak były przypadki, że skażenie było tak rozległe, iż nie można nawet było zlokalizować obiektu, który je spowodował - przyznaje dr Bełdowski.

Najczęściej chemikalia są na głębokości, na której nie ma życia, bo stężenie tlenu jest za niskie. Ale wpływająca do nas z Morza Północnego woda jest na tyle silnym prądem, że może transportować skażony osad z dna na duże odległości. Trudno jednak zakładać, że wszystkie beczki i kontenery zardzewieją w tym samym czasie, co nie oznacza, że problemu nie ma. Póki co, morze sobie z nim jednak jeszcze radzi.


Michał Sielski
ODPOWIEDZ

Wróć do „Aktualności historyczne”