Ratajzer i żydowscy mściciele

Dział ten poświęcony jest imprezom, wystawom lub innym zdarzeniom nawiązującym do historii Polski. Zespół historiapolski.eu będzie starał się wyszukiwać, systematyzować i publikować wszelkie zagadnienia z historii Polski jakie pojawią się w internecie, telewizji, prasie. Głównym celem jest propagowanie naszej historii w jednym zbiorczym projekcie.
Warka
Posty: 1570
https://www.artistsworkshop.eu/meble-kuchenne-na-wymiar-warszawa-gdzie-zamowic/
Rejestracja: 16 paź 2010, 03:38

Ratajzer i żydowscy mściciele

Post autor: Warka »

"Kazik" Ratajzer, którego prezydent odznaczył w piątek Krzyżem Orderu Odrodzenia Polski, to nie tylko bohater powstań: w stołecznym getcie i warszawskiego. Tuż po zakończeniu II Wojny Światowej należał do tajnej organizacji, która chciała zabić nawet 6 milionów Niemców.
Ten pomysł kilkudziesięciu ocalałych z zagłady Żydów nie był na rękę nikomu. I to bynajmniej nie dlatego, że zemsta uchodzi za rzecz niemoralną. Wtedy rolę grała wyłącznie polityka. Dlatego pozostał tajemnicą. Jednak nie mieliśmy wątpliwości, że gdyby był z nimi Bóg, przyłączyłby się do zemsty - opowiadał Ratajzer.
Jest wiosna 1945 roku. Trwa jeszcze wojna… Kazik Ratajzer ma 21 lat, a życiorysem mógłby obdarzyć wielu.Urodził się na warszawskim Czerniakowie w rodzinie średniozamożnych żydowskich kupców. To charakterna dzielnica. Ceni się tu odwagę, honor, lojalność, ale i spryt.

We wrześniu 1939 roku Simcha – bo Kazikiem przyjaciele nazwą go dopiero później – cudem przeżywa niemieckie bombardowania. Pod gruzami giną jego ukochany dziadek, obie babcie, najmłodszy brat… Kiedy naziści tworzą getto, trafia tam razem z rodzicami. Ale że ze swoją blond czupryną i zawadiackim spojrzeniem wygląda na polskiego Szymka, to często przedziera się na aryjską stronę, by sprzedać co się da i kupić coś do jedzenia. W getcie widzi, jak Niemcy upokarzają jego rodaków. Ogląda śmierć.

Zaczyna pomagać konspiracji, zostaje członkiem jednej z grup Żydowskiej Organizacji Bojowej. Kiedy w kwietniu 1943 r. wybucha powstanie,jest w oddziale walczącym na Świętojerskiej i Bonifraterskiej. Komendantem tego rejonu jest niewiele od niego starszy Marek Edelman.

To właśnie tam, podczas jednego z nocnych patroli pośród płonących kamienic, natyka się na stertę nagich trupów. Nagle w głuchej ciszy słyszy płacz niemowlęcia. Przystaje… Na szczycie pryzmy do nagich zwłok młodej matki tuli się kilkumiesięczne dziecko. Żyje i płacze, wyciągając rączki do nieznanego mu człowieka. Ten chwilę na nie patrzy, po czym rusza dalej. Kiedy po latach Kazik wspomina tę scenę, patrzy rozmówcom prosto w oczy. I pyta: – Osądzacie mnie?
Niedługo potem komendanci chcą, by wydostał się jakoś z getta i spróbował zorganizować pomoc dla resztki ukrywających się jeszcze w ruinach towarzyszy.Praktycznie sam, bez żadnego organizacyjnego wsparcia kanałami wyprowadza około czterdziestu bojowców na aryjską stronę i w biały dzień wywozi ich do podwarszawskich lasów.

Poniższy tekst o pochodzi z kwietniowego "Newsweeka Historii". W miesięczniku znajdziecie m.in. wywiad z prof. Władysławem Bartoszewskim, o tym jak powstała Żegota czy tekst o archiwum, Ringelbluma - odnalezionych po wojnie dokumentach obrazujących traumę życia w getcie.

A potem zostaje najważniejszym łącznikiem między grupami żydowskich niedobitków nie tylko w Warszawie, ale i w innych miejscach Polski. Znowu przydaje się „dobry” wygląd, czarny, skórzany płaszcz i olbrzymia doza śmiałości. Przy okazji poznaje skalę żydowskiej tragedii.
Parę tygodnipo wejściu Rosjan do Warszawy Kazik Ratajzer opuszcza Polskę. Nielegalnie, przez zieloną granicę. Z grupą Żydów Kazik przedostaje się – przez Słowację i Węgry – do Rumunii. Po latach tłumaczy: – Było dla mnie jasne, że ten świat, który znałem w Warszawie... że tego świata nie ma. Nie było ludzi, miejsc. Niczego. Było dla mnie też oczywiste, że nie ma przyszłości dla Żydów w Polsce. Powiedziałem sobie: co tu będę robił? Tak, Marek uważał, że Żydzi wszędzie mogą sobie znaleźć miejsce do życia. Tyle że Polacy ich nie chcieli. W przeciwieństwie do większości nie zamierzałem jednak jechać prosto do Palestyny, Stanów Zjednoczonych czy Ameryki Południowej, by tam rozpocząć nowe życie. Miałem coś jeszcze do zrobienia.

Chodzi o akcję Zemsta, do dziś jeden z najbardziej tajemniczych epizodów II wojny światowej. Wprawdzie na Zachodzie pojawiło się kilka publikacji i filmów dokumentalnych na temat mścicieli (historycy i dziennikarze nazwali tak wykonawców tej operacji), ale oparte były głównie na domysłach i pytaniach.Sami bohaterowie nie byli bowiem skłonni do wylewnych wspomnień.

Pierwsze szczegóły zostają odsłonięte dopiero w 2007 roku w reportażu „Mściciele Holocaustu”w „Gazecie Wyborczej”.Marcin Masłowski i Tomasz Patora nie tylko dotarli do żyjących jeszcze w Izraelu uczestników Zemsty, ale namówili niektórych na rozmowę. Tylko Ratajzer uznał, że nie ma co wracać do starych spraw. Więcej zdradził dopiero w rozmowach mających służyć za jedno ze źródeł do jego biografii. Razem z ustaleniami reporterów pozwala to zrekonstruować przebieg wydarzeń. Na podstawie życiorysu Ratajzera powstał w Hollywood w 2001 r. film "Powstanie"
W Bukareszcie Kazik spotyka grupę Żydów z Wilna. Około 40 osób. Ich dowódca, 26-letni poeta Abe Kowner, uznał, że dla nich wojna się jeszcze nie skończyła. Szybko pada słowo: zemsta. Kowner wzywa do niej od dawna. Już w kwietniu 1943 roku pisał do rodaków odezwę: „Kto nie ma broni, niech łapie za siekierę. Kto nie ma siekiery, niech łapie za rurę, kij czy pałkę. Za naszych ojców! Za nasze zamordowane dzieci! Śmierć mordercom!”. Odzewu brak.

Wiosną 1945 r. w Bukareszcie Kowner zasiada ze swymi ludźmi do kolacji i ogłasza, że nadszedł czas, by Niemcy, którzy zabijali Żydów, zapłacili za to życiem. Choć jest niewierzący, recytuje Psalm 94 „Boże, mścicielu, ukaż się!”.

Zebrani słuchają modlitwy na stojąco. Jak opowie po latach dziennikarzom „Gazety Wyborczej” jeden ze świadków, nikt z uczestników spotkania nie miał wątpliwości, że gdyby był z nimi Bóg, przyłączyłby się do zemsty.
Kowner zdradza przyjaciołom marzenie: kiedy zabiją 6 milionów Niemców (tyle, ilu zginęło Żydów), postawią go przed sądem, a wtedy będzie mógł powiedzieć całemu światu o winnych Zagładzie. Dodaje, że Niemcy powinni zginąć w ten sam nieludzki, anonimowy i niejako przemysłowy sposób, w jaki zabijali Żydów.

O odwecie od dawna myśli też Ratajzer. Nic dziwnego, że teraz znajduje wspólny język z Kownerem. Poznaje kolejnych z jego ludzi, w tym dziewczynę (później żonę) Abe, Witkę Kempner. Ona też ma doświadczenie bojowe: w lipcu 1942 roku wyszła z getta i wysadziła pod Wilnem pociąg wiozący żołnierzy na front wschodni, a potem walczyła w partyzantce.

Kazik wspomina: – W Warszawie o Kownerze nigdy nie słyszałem. Podczas wojny getta były izolowane, kontakty sporadyczne. Nie miałem pojęcia, że taki człowiek istnieje i że stał na czele oporu w Wilnie . Zapoznaliśmy się, zaczęliśmy rozmawiać: co robili oni, co my. W czasie wojny często się kłóciliśmy o to, co będzie po wojnie: Antek Cukierman i Cywia Lubetkin uważali, że o ile przeżyjemy, najważniejsze będzie zbudowanie żydowskiego państwa. Może słusznie. Też byłem za tym, ale sądziłem, że można zrobić coś jeszcze. Chyba wszyscy z nas myśleli wtedy o jakiejś zemście…
Teraz wspólnie z Abe podczas wielogodzinnych spacerów po Bukareszcie zaczynają przygotowywać akt zemsty. To ma być przecież olbrzymia operacja. Pierwszy plan odpowiada marzeniom Kownera – zamierzają zatruć wodociągi w największych miastach Niemiec: Monachium, Norymberdze, Weimarze, Hamburgu i Berlinie. W sumie może w nich żyć właśnie 6 mln Niemców – tylu, ilu Żydów ich rodacy zabili w ramach „ostatecznego rozwiązania”. Akcja ma być przeprowadzona w tym samym dniu, by efekt – symboliczny i propagandowy – był jak największy. Jest i wariant drugi, zakładający zemstę jedynie na przetrzymywanych w obozach jenieckich SS-manach.

Latem jadą po pomoc do Pontebie na granicy austriacko-włoskiej, gdzie stacjonuje Brygada Żydowska: 3,5 tys. Żydów z Palestyny, którzy dobrowolnie zaciągnęli się do armii brytyjskiej. Werbują tam kilku ochotników do swojej akcji i, co najważniejsze, dostają brytyjskie mundury, które ułatwiają poruszanie się na terenach administrowanych przez aliantów. Kazik wyjaśnia: – Człowiek ubierał takie niby-wojskowe ubranie i jechał w zasadzie gdzie chciał…

W Monachium Kazik ma ustalić, jak zatruć wodę w miejskim wodociągu. Takie samo zadanie mają emisariusze wysłani do pozostałych miast. Trzeba też znaleźć sposób na przerzucenie trucizny – najprawdopodobniej przez Paryż, gdzie bazę akcji zakładają Kempner i Pasza Rajchman.
Warka
Posty: 1570
Rejestracja: 16 paź 2010, 03:38

Re: Ratajzer i żydowscy mściciele

Post autor: Warka »

miast oznaczałoby zabicie cywilów, a więc sięgnięcie po barbarzyńską regułę odpowiedzialności zbiorowej. Z kolei atak na SS-manów w obozach jenieckich podważyłby wiarygodność zawiadujących więźniami aliantów. Wsparcie deklarują tylko dwie osoby.

Pierwszą jest Szimon Avidan, szef Hagany, nielegalnej wtedy żydowskiej struktury paramilitarnej, która od lat działa w Palestynie – założona w celu obrony osiedli żydowskich przed atakami Arabów, z czasem zaczęła walczyć o samodzielne państwo żydowskie. Z Hagany później rozwinie się izraelska armia.

Osobą drugą jest Chaim Weizmann, syjonista i jeden z ojców założycieli państwa izraelskiego (za kilkanaście miesięcy zostanie jego pierwszym prezydentem). Oraz, co istotne, profesor chemii z wieloma kontaktami w swojej branży. Ma już 71 lat, więc zapewnia tylko Abe, że gdyby był w jego wieku, chciałby przeprowadzić taką akcję. Kieruje Kownera do swoich kolegów, którzy bez wahań spreparują zabójczą substancję. Rekomenduje go też przedsiębiorcom mogącym sfinansować jej produkcję.

W grudniu 1945 roku Kowner rusza z powrotem do Europy. Z fałszywymi papierami żołnierza Brygady Żydowskiej wsiada na statek z Aleksandrii do Tulonu. Truciznę przemyca w puszkach z etykietą „Mleko”. Prócz tego wiezie złote monety na pokrycie dalszych kosztów akcji.
Kiedy statek jest blisko brzegów Francji, pasażer o nazwisku, jakie widnieje w paszporcie Kownera, zostaje wezwany przez megafony na mostek kapitański. Abe, nim wykona polecenie,wyrzuca do morza puszki z trucizną. Jednego z żydowskich żołnierzy prosi o odnalezienie w Paryżu Witki i przekazanie jej złota i kartki z wiadomością: „Przechodzimy do planu B”.

Na mostku czekają już brytyjscy żandarmi. Zakładają Kownerowi kajdanki i zabierają na statek płynący do Kairu. W tamtejszym więzieniu, a potem w więzieniu w Jerozolimie, Kowner spędzi kilkanaście miesięcy. Do końca życia (a umrze w 1987 roku) będzie się zastanawiał, kto wydał go Brytyjczykom.

Najprawdopodobniej to sam David Ben Gurion, lider syjonistycznej Agencji Żydowskiej i kolejny – obok Weizmanna – ojciec izraelskiej państwowości (po powstaniu Izraela pierwszy premier), nakazał swoim ludziom, by poufnie poprosili Londyn o zatrzymanie człowieka posługującego się paszportem na określone nazwisko. Anglicy wykonali prośbę, nie pytając ponoć nawet o powody takiego życzenia.
Po wpadce Abe do akcji mają być użyte tylko dwie ekipy – Harmatza w Norymberdze i Ratajzera w Monachium. Teraz celem Kazika staje się podmonachijskie Dachau. W budynkach po byłym hitlerowskim obozie koncentracyjnym alianci przetrzymują 30 tysięcy jeńców. Tym razem zatruty ma być chleb pieczony specjalnie dla nich w obozowej piekarni. Kazikzaciąga się do polskiej jednostki pomagającej Amerykanom pilnować jeńców. Ma fałszywe dokumenty na polskie nazwisko. Nikt nie wie, że jest Żydem.

Po latach Kazik (po osiedleniu się w Izraelu przyjął nazwisko Simha Rotem, ale wszyscy znajomi nie mówią nań dalej Kazik) nie ma wątpliwości: – Abe popełnił dwa błędy. Po pierwsze, nie było powodu informować o operacji polityków. Był rok 1945: ludzie z naszej grupa przeżyli wojnę i podjęli decyzję o zemście. Nikt nas do tego nie namawiał i nikt nie miał prawa nam tego zabronić. Zwłaszcza żydowscy politycy, którym za czas wojny nie byliśmy nic dłużni.

Po drugie, Abe jako dowódca nie powinien osobiście zajmować się zdobywaniem trucizny i przemytem. Jego podróż do Izraela była karygodna. Przez nią wszystko się spieprzyło. Nie przechodziłem żadnych ćwiczeń, ale dwa lata podziemia nauczyło mnie, że człowiek, który dowodzi operacją na taką skalę, nie może samemu angażować się w takie wyprawy. Najpierw powinien się poradzić, pogadać. Mógł wysłać kogoś innego.

Tak naprawdę pomysł, żeby wytruć całe miasta, sami dość szybko odrzuciliśmy. Wystarczyło dwa razy się zastanowić, by dojść do wniosku, że to musi się skończyć śmiercią nie tylko niemieckich dzieci, kobiet, starców, ale wszystkich, którzy tam się znajdą: Anglików, Amerykanów, Polaków, Rosjan, Żydów. Gdyby była absolutna pewność, że zginą tylko Niemcy i nikt inny, to sam bym się zgodził na taką akcję. Mnie do zemsty nie trzeba było przekonywać.
Ale nie dopuszczaliśmy narażania niewinnych ludzi. Wiedzieliśmy, że Niemcy i tu nie mieliby skrupułów. Ale czuliśmy, że nie możemy zachowywać się tak jak oni. Nikt nie byłby w stanie – jak oni – wziąć dziecka na ręce, by za chwilę trzasnąć nim o mur. Nikt, nawet ci, którzy najbardziej chcieli się mścić.

Dlatego jako cel wybraliśmy obozy jenieckie – i to na dodatek nie te ze zwykłymi żołnierzami, a z SS-manami. Przecież te skurwysyny po wojnie, nawet w tych obozach, mieli jak u Pana Boga za piecem. Gdyby nie ci strażnicy, to nie wiem, co bym im zrobił.

Kazik powoli zaprzyjaźnia się z różnymi ludźmi z obsługi obozu. W końcu dociera do kierownika obozowej piekarni. Kilka dni i już ma kopię kluczy. A piekarnia nie pracuje 24 godziny na dobę, więc jest szansa, aby wejść tam pod nieobecność personelu.

W ten sposób ma już wszystko przygotowane. Chce wymieszać mąkę z trucizną, którą ma dostarczyć łącznik. Ale w samym Dachau działa sam, bo zna starą zasadę konspiracji: im mniej, tym pewniej. Podczas służby przygląda się jeńcom. Jest wściekły, bo wyższych szarżą SS-manów zakwaterowano w wygodnych drewnianych barakach.

Człowiek przybyły z zewnątrz może się nawet nie zorientować, gdzie jest. A w środku, nawet niezbyt ukryte, stoją piece do spalania zwłok…

SS-mani mają tu święty spokój i wszystko, czego im trzeba. Nikt im nie dokucza. Wiedzą, że nikt ich nie ruszy bez rozkazu… Polskim wartownikom w zasadzie nie wolno wchodzić na teren obozu – mają pilnować z zewnątrz. Kazik zgłasza się jednak za każdym razem jako przewodnik, gdy przyjeżdżają oficjalne polskie delegacje. – I miałem tę jedyną satysfakcję, że kiedy wchodziłem do pokoju SS-mańskiego oficera, to on stawał na baczność i strzelał przed nami obcasami.

W końcu przychodzi polecenie, że chleb ma być zatruty równocześnie – w Norymberdze i Dachau – w nocy z soboty na niedzielę z 12 na 13 kwietnia 1946 roku. Parę dni wcześniej do Norymbergi kurier przywozi z Paryża 20 kg arszeniku kupionego od grabarzy. Czy trucizna dociera też do Dachau, Kazik nie pamięta.

11 kwietnia dostaje przez wysłannika Paszy Rajchmana rozkaz wstrzymania akcji. Jest wściekły. Musi uciekać, bo alianci wpadli ponoć na ślad grupy. Nie ma czasu sprawdzać, czy to prawda, czy tylko strach paryskiej centrali. Konspiracja nauczyła go, że podstawą jest zaufanie do współtowarzyszy. W parę minut pakuje najpotrzebniejsze rzeczy i opuszcza Dachau. Razem z łącznikiem próbują dostać się do Francji.

Tymczasem w Norymberdze akcja zostaje przeprowadzona. Prócz Józefa Harmatza działają tam: Lebke Distel, także bojowiec z getta wileńskiego, Jasiek Benslowicz oraz dwóch Żydów z Krakowa: inż. Wilek Schwerzreich, ps. Wasserman, i Maniek, b. więzień obozu w Auschwitz. Na lewych papierach udają Polaków czekających na zgodę na wyjazd do Stanów Zjednoczonych. Mieszkają pod miastem, we wsi Fuerth. Przez pięć miesięcy przygotowywali się do zatrucia miejskich wodociągów. Kiedy Paryż nakazuje odstąpić od tej wersji planu, muszą zacząć od nowa.

Lebke najmuje się do pracy w największej miejskiej piekarni przy Schleifwegstrasse. To ona dostarcza chleb dla 15 tys. SS-manów trzymanych w stalagu nr XIII. Obawia się, że dodanie trucizny do mąki lub ciasta może być nieskuteczne, bo temperatura wypieku osłabi jej działanie. Decyduje się na inny wariant: trzeba posmarować arszenikiem spody gotowych bochenków. Przemyca do piekarni flaszki ze śmiercionośnym środkiem, ale że sam nie da rady nasączyć całej dostawy chleba dla stalagu, więc w sobotę 12 kwietnia ukradkiem wprowadza do piekarni Mańka i Jaśka, potem dołącza do nich Lebke.
W trójkę biorą się do roboty: Maniek miesza arszenik z wodą i mąką, Lebke podaje bochenki, Jasiek maże trującą zawiesiną ich spody. Pracują non stop. Zdradza ich otwarta okiennica – gdy co chwila uderza na wietrze o framugę, decydują się na ucieczkę. Maniek i Wilek zsuwają się po rynnie, a Lebke zostaje, by schować pod podłogą puste już butelki po truciźnie i upozorować próbę kradzieży: pod feralne okno rzuca worek z kilkoma czystymi bochenkami. Wtedy nadbiega patrol. Lebke wskakuje do skrytki pod podłogą. I czeka. W końcu strażnicy uznają, że to kolejne nieudane włamanie. Gdy odchodzą, Lebke opuszcza kryjówkę i dołącza do towarzyszy czekających w samochodzie parę uliczek dalej.

Liczą, że zatruli jakieś 3 tys. chlebów. Powinno to zabić ok. 12 tys. Niemców, bo dzienna racja to ćwiartka bochenka. Zadowoleni jadą w kierunku Czechosłowacji. Stamtąd mają dostać się do Francji.
A w Norymberdze o świcie ciężarówki przywożą chleb z piekarni przy Schleifwegstrasse do stalagu.

Tuż po tym, jak jeńcy dostają swe racje, jeden z nich zaczyna się skarżyć na potworne bóle. Potem z godziny na godzinę do lazaretu zgłaszają się kolejni. W końcu po trzech dniach władze obozu apelują do Niemców, by oddali, a przynajmniej nie jedli chleba, który dostali w niedzielę.

Nigdy nie zostanie ujawnione, czy i ile jest śmiertelnych ofiar tego zamachu. Nie wiadomo nawet dokładnie o przypadkach zatruć. Amerykańska administracja momentalnie wprowadza blokadę informacyjną, a kontrwywiad wojskowy rozpoczyna śledztwo.





Agencja Associated Press dopiero pięć dni po akcji rozsyła depeszę, wedle której w alianckim obozie jenieckim pod Norymbergą doszło do „masowego zatrucia”. Wedle AP, „nikt nie zginął”, ale „zatruty chleb powalił 1900 niemieckich więźniów”. Agencja cytuje rzecznika prasowego armii, który sugeruje, że arszenik dostał się do chleba przypadkiem: w piekarni wcześniej rozłożono truciznę na karaluchy, a później w tym samym miejscu składowany był chleb.

22 kwietnia ton doniesień AP jest już inny: śledczy znaleźli w piekarni skrytkę pod podłogą, a w niej „cztery butelki arszeniku i dwie puste”. Agencja (a za nią „New York Times”) podaje też znacznie wyższą liczbę zatruć – miało się na nie skarżyć aż 2283 jeńców, z których „207 jest w szpitalach bardzo poważnie zatrutych”. Mowa jest też już o „tajemniczej akcji zorganizowanej przeciwko 15 tysiącom nazistów”.

Tymczasem Józef Harmatz po latach powie reporterom „Gazety Wyborczej”: „Z naszych źródeł wiedzieliśmy, że wielu Niemców umarło, wielu innych przeszło płukanie żołądka. Ilu zginęło – nie wiem”. Z kolei Michael Elkins, wieloletni korespondent BBC w Jerozolimie, twierdzi w publikacji „Forged in Fury”, że było 700 ofiar śmiertelnych. Ale Jim G. Tobias, norymberski dziennikarz, przekonuje, że nikt nie zginął. Powołuje się na rozmowę z „esesmanem, który był w stalagu” i „zapewniał, że ofiar nie było”.

Kazik komentuje: – Dziś, po ponad półwieku, nikt nie pojmie, dlaczego mógł nam przyjść do głów ten pomysł. Tyle że w czasie wojny nie było szans odwetu na Niemcach. Każdy drżał, jak ich widział. Nie tylko Żydzi. Kiedy Niemiec szedł chodnikiem, Żyd musiał zejść na jezdnię i zdjąć czapkę. Ale polskie podziemie też niewiele mogło zrobić. Zabili Niemca tu, zabili tam – no i co? To nie miało żadnego znaczenia dla armii.
Dopiero po wojnie można było coś zrobić. I to tylko w pierwszych tygodniach czy miesiącach po jej zakończeniu, bo później nastroje już opadały. Świat by nie zrozumiał takiej odpłaty. Tak, pomysł, by wytruć całe miasta, był nie do zrealizowania. Dlatego fiaska planu zatrucia całych niemieckich miast nie żałuję.

Ale do dziś nie wiem i nie rozumiem, dlaczego kazali mi uciekać z Dachau. Zwłaszcza że w Norymberdze akcja doszła do skutku. Bo do wytrucia SS-manów byłem gotowy. Tylko ktoś z naszych spieprzył sprawę.
W efekcie udało się tylko częściowo. A można było zrobić więcej. Więc do dziś mówię: szkoda, że nie udało się nam zatruć tych SS-manów. Im się należało. Zwłaszcza że powojenne rozliczenia z nazistami ograniczyły się do dowódców – i to też nielicznych i nie wszystkich. Były niby procesy międzynarodowe, potem niemieckie. Ale dotknęły niewielu z nich.

Witka Kowner po wojnie zamieszka w kibucu Ein Hahoresz. Józef Harmatz – w luksusowej dzielnicy Tel Awiwu (a jego imię nosi aula uniwersytetu w tym mieście). Jedna z łączniczek jest w Izraelu. Lebke Distel umiera w kibucu w 2000 roku.

Ale kiedy Kazik spotyka się z Witką czy Józkiem, wracają do dwóch pytań. Pierwsze brzmi: czy wtedy mieli prawo zemścić się na wszystkich Niemcach – nie tylko tych z SS? Drugie: kto zdradził?





Artykuł pochodzi z kwietniowego "Newsweeka Historii". Majowy numer misecznika trafi do kiosków 24 kwietnia. W nim m.in. : Bogusław Wołoszański pisze o skarbach rabowanych przez nazistów, dr Marcin Zaremba przypomina o konflikcie władze PRL- Kościół Katolicki, podczas obchodów tysiąclecia Państwa Polskiego, a prof. Przemysław Urbańczyk opowiada o zagadce chrztu Polski. Polecamy

Krzysztof Burnetko - autor (razem z Witoldem Beresiem) dwóch książek poświęconych bojowcom powstania w getcie warszawskim: „Marek Edelman. Życie. Po prostu” oraz „Bohater z cienia. Kazik Ratajzer”.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Aktualności historyczne”