Czy Rzeczpospolita XVI w. w pełni zasługuje na miano potęgi

Dynastia Jagiellonów władała państwem polsko-litewskim przez następne dwieście lat, tworząc w pewnym momencie (II połowa XV wieku) jedno z największych imperiów europejskich - Jagiellonowie rządzili w Polsce, na Litwie, w Czechach i na Węgrzech.
Warka
Posty: 1570
https://www.artistsworkshop.eu/meble-kuchenne-na-wymiar-warszawa-gdzie-zamowic/
Rejestracja: 16 paź 2010, 03:38

Czy Rzeczpospolita XVI w. w pełni zasługuje na miano potęgi

Post autor: Warka »

Czy Rzeczpospolita XVI w. w pełni zasługuje na miano potęgi politycznej, gospodarczej i kulturalnej w Europie?
Szukając odpowiedzi na tak postawione pytanie zacznijmy nasze rozważania od zdefiniowania pojęć użytych w tym zdaniu. Słowo Rzeczypospolita jest dosłownym tłumaczeniem łacińskiego terminu republika i oznacza rzecz należącą do ogółu obywateli rzecz wspólną W odniesieniu do państwa oznacza to, więc ważne i postępowe (w stosunku do pojęć średniowiecznych) stwierdzenie, iż państwo jest wspólną własnością (i wartością) wszystkich obywateli. W czasach Średniowiecza, bowiem (jak i paradoksalnie w czasach tak czczonego przez nas Oświecenia) państwo uważane było za prywatną własność panującego, a co najwyżej rodziny panującej Pod słynnym powiedzeniem Ludwika XIV "Państwo to ja." podpisałaby się przecież oburącz carowa Rosji Katarzyna II, król "filozof", pruski Fryderyk Wielki, czy cesarz Austrii Józef II, a także cały szereg pomniejszych oświeceniowych czy średniowiecznych władców. Gwoli prawdy historycznej warto tylko dodać, iż w Polsce maksymę Ludwika XIV (nie formułując jej) wyznawali w praktyce tylko władcy piastowscy natomiast władcy XVIII wiecznej Polski, nawet, jeśli po cichu skłonni byli uznać to twierdzenie za własne to ze względu na elekcyjność tronu polskiego, a co za tym idzie katastrofalną wręcz słabość władzy królewskiej nie mogli nawet szeptem powtarzać takich mądrości w obawie przed utratą tronu, Osobną sprawą jest definicja obywateli czy narodu w XVI wiecznej Polsce. Otóż określenie Rzeczypospolita szlachecka jest jak najbardziej prawdziwe zwłaszcza w odniesieniu do drugiej połowy XVI w. Oznacza ono, bowiem, że państwo jest, co prawda własnością ogółu, ale ten ogół, czyli naród to tylko szlachta (początkowo zresztą tylko etnicznie polska, a dopiero w końcu XVI i w wieku XVII cała szlachta (P. Jasienica "Rzeczypospolitej Obojga Narodów"). Dowody na takie rozumienie narodu (naród = szlachta) znajdziemy u wielu publicystów (a gatunek ten przeżywał w wieku XVI swój prawdziwy rozkwit, choć go tak nie nazywano). Szczególnie wiele na ten temat znajdziemy u jednego z najwybitniejszych ówczesnych szermierzy pióra Stanisława Orzechowskiego. Co ciekawe tenże Orzechowski był z pochodzenia jak się wtedy mówiło "Rusinem", czyli Białorusinem lub Ukraińcem wg naszych dzisiejszych pojęć. Całe swoje "literackie" życie poświęcił jednak jednemu celowi: zasłużyć sobie na miano polskiego szlachcica. Przykład ten (zresztą jeden z tysięcy) jest świadectwem gwałtownego polonizowania się całej warstwy szlacheckiej (łącznie, a właściwie trzeba powiedzieć, że na czele z magnaterią litewską czy ruską). To z kolei tłumaczy rozciągnięcie początkowo zarezerwowanego dla szlachty etnicznie polskiej, również na szlachtę litewską czy ruską pojęcia naród polski (szlachecki). Mając zdefiniowane pojęcie Rzeczpospolita szlachecka spróbujmy ustalić, co rozumiemy pod pojęciem potęga polityczna, gospodarcza i kulturalna. Potęga polityczna to w powszechnym pojęciu kraj, który wpływa dyplomatycznie na to, co dzieje się w innych bliskich mu geograficznie (a często i bardziej odległych) państwach pilnując przede wszystkim, aby decyzje tam podejmowane nie godziły w jego interesy. Ponadto umiejący w razie potrzeby zbrojnie wymusić na sąsiadach zmianę niekorzystnych w jego mniemaniu decyzji. Wydaje się, iż na potrzeby tej pracy taka definicja tego pojęcia będzie wystarczająca. Potęgą gospodarczą zaś jest kraj, którego obywatele żyją na wysokim (w porównaniu z innymi krajami) poziomie. Co przejawia się m.in. w sposobie odżywiania się (np. ilość spożywanego mięsa), ubierania (jakość używanych materiałów) czy ilości eksportowanych i importowanych towarów. Ważne jest też na pewno w tym przypadku jak duże zasoby (głównie w postaci pieniądza) jest w stanie zmobilizować państwo w celach militarnych. Wreszcie miarą potęgi kulturalnej danego państwa jest zarówno poziom tworzonej kultury (na tle innych państw) jak też wkład danego państwa w tzw. kulturę światową czy w końcu zasięg oddziaływania tej kultury. Skoro już sprecyzowaliśmy pojęcia możemy przystąpić do właściwej odpowiedzi na tytułowe pytanie. Zacznijmy od ustalenia czy państwo polsko-litewskie było potęgą polityczną. Zgodnie z podaną przez nas definicją musimy się zastanowić czy nasi przodkowie (głównie mając jednak na myśli królów polskich) wpływali dyplomatycznie (a czasem też zbrojnie) na inne kraje i jak daleko te wpływy, (jeśli w ogóle były) sięgały. Odpowiadając najpierw na drugą część powyższego pytania możemy stwierdzić, iż państwa, które przynajmniej w niektórych momentach podlegały naszym wyraźnym wpływom to państwo krzyżackie (później Prusy Książęce), Inflanty, Mołdawia i Wołoszczyzna, Węgry, Czechy i Szwecja. Można powiedzieć, że to sporo, ale też nie sposób nie zauważyć, że są to w zasadzie nasi najbliżsi sąsiedzi. Z powyższego stwierdzenia wynika pierwszy wniosek będący częścią odpowiedzi na tytułowe pytanie. Otóż nasze wpływy (pomijając zupełnie ich wagę i długotrwałość) ograniczyły się jednak tylko do naszej części kontynentu, czyli do Europy środkowej i wschodniej. Zupełnie nie mieliśmy wpływu na to, co działo się w Europie zachodniej o innych kontynentach już nie wspominając. Przyglądając się dokładniej jakości wpływów politycznych, jakie uzyskiwaliśmy (w różnych latach omawianego okresu) możemy stwierdzić, iż wpływy na Węgrzech w Czechach i Szwecji były raczej wpływami dynastii (w przypadku Węgier i Czech - jagiellońskiej, a w przypadku Szwecji - wazów) niż wpływami państwa polskiego. W praktyce politycznej wyglądało to w ten sposób, że choć był taki czas (w początkach) wieku, iż w Czechach i na Węgrzech rządzili rodzeni bracia królów Polski to Jagiellonowie ci dbali wyłącznie o interesy państw, którymi rządzili, a nie polskie. Jeśli chodzi o Szwecję to z faktu, iż król Zygmunt III Waza będąc królem Polski został też (jako spadkobierca i następca swojego ojca) królem Szwecji wynikły właściwie dla naszego państwa tylko kłopoty ciągnące się zresztą aż do połowy XVII wieku. Wpływy na Mołdawii i Wołoszczyźnie były bardzo powierzchowne. Ograniczały się głównie do wprowadzenia na tamtejsze (bardzo zresztą chwiejne trony hospodarów przyjaznych nam (a raczej należałoby powiedzieć zależnych od naszej pomocy) władców. Jednak po kilkunastu latach panowania na tamtejszym tronie kandydat popierany przez Polskę stracił władzę na rzecz kandydata popieranego przez Turcję, której sułtan uważał te kraje za swoje lenna. Stosunkowo największe wpływy mieliśmy (a jeszcze większe mogliśmy mieć) w państwie krzyżackim. Po wojnie z ostatnim wielkim mistrzem zakonu krzyżackiego Albrechtem Hohenzolernem przegranej przez tego ostatniego (w pewnym momencie został mu z całego państwa tylko Królewiec, resztę myśmy zajęli) stało się ono lennem króla polskiego (1525 hołd pruski). Niestety duża konsekwencja w działaniu i spore umiejętności polityczne przedstawicieli rodu Hohenzolernów z jednej strony i brak konsekwencji oraz wikłanie się w walki na innych kierunkach (uważanych za ważniejsze) z naszej strony doprowadzić miały w przyszłości do sytuacji, że państwo, które mieliśmy szanse zlikwidować całkowicie w początkach XVI wieku prawie 300 lat później zlikwidowało nas. Wreszcie wyraźne też były polskie wpływy w Inflantach. Sprawę jednak komplikował fakt, że na te same tereny miała też chęć Szwecja, a dla Rosji sprawa zdobycia portów na Morzu Bałtyckim była niezmiennym priorytetem nie tylko w wieku XVI, ale i przez najbliższe prawie 500 lat. Sytuacja, więc w tym regionie zmieniała się jak w kalejdoskopie, polskie wpływy raz się rozszerzały, raz kurczyły nie mniej jednak przez cały omawiany okres byliśmy tam bardzo liczącym się czynnikiem. Uogólniając, więc trzeba powiedzieć, że byliśmy polityczną potęgą, lecz potęgą tylko o znaczeniu regionalnym tj. wschodnio i środkowo europejską Ustępowaliśmy na pewno np. sąsiadującym z nami Habsburgom (posiadającym oprócz Austrii z czasem także Czechy czy Węgry) nie mówiąc już o rodzących się wtedy potęgach światowych jak np. Hiszpania, Anglia, czy Francja, które w tym czasie rozpoczynają kolonialny podbój świata. Przechodząc do spraw gospodarczych trzeba na początek stwierdzić, że XVI wiek gospodarczo na pewno zasłużył sobie na miano "złotego wieku" w historii Polski. Jest to bez wątpienia najdłużej trwający okres wspaniałej koniunktury gospodarczej trwający zresztą nieprzerwanie aż do połowy XVII wieku, a konkretnie do tzw. "potopu szwedzkiego" rozpoczętego w 1655 r. Przyczyn takiego stanu rzeczy było kilka. Najważniejsze z nich to gwałtownie rosnące przez cały XVI wiek zapotrzebowanie na polskie zboże spowodowane pośrednio odkryciem Ameryki przez K. Kolumba, a bezpośrednio napływem do Europy olbrzymich ilości złota (oraz jeszcze kilka razy większych srebra), za które kupowano m.in. żywność. Ponieważ zaś ówczesna dieta oparta była przede wszystkim na produktach zbożowych stąd wzrost zapotrzebowania na nie, którego nie byli wstanie zaspokoić zachodnioeuropejscy rolnicy. U nas natomiast przez najprostszy tj. ekstensywny rozwój upraw (np. zagospodarowanie ciągle jeszcze istniejących odłogów) można było zwiększyć produkcję zbóż tak, aby zwiększyć eksport na tyle, by powstało powiedzenie, (w którym mało było przesady), że Polska żywi całe Niderlandy (Holandia i Belgia). Z tej zbożowej koniunktury korzystała przede wszystkim szlachta, ale także ci chłopi, którzy nie odrabiając pańszczyzny płacili czynsze (głównie we wsiach należących do króla - najwięcej na Pomorzu Gdańskim) oraz mieszczanie, którzy jako kupcy bądź rzemieślnicy pośredniczyli w handlu zbożem lub realizowali zamówienia płacone pieniędzmi uzyskanymi ze sprzedaży zboża. Drugą przyczyną było uzyskanie (po wojnie 13-letniej) dostępu do ujścia Wisły (z portem w Gdańsku), co umożliwiło spławianie (całą prawie jej długością) barek ze zbożem (część z nich sprzedawano też na drewno). Transport wodny był wtedy zdecydowanie najszybszym i najtańszym środkiem transportu. Wisła płynęła przez całe państwo polskie, a jak skrupulatnie wyliczyli historycy granicą opłacalności dowozu zboża do miejsca spławu była granica 40-50 km dla mniejszych folwarków (gospodarstw szlacheckich) i 70-80 km dla większych. Czyli tereny gdzie opłacało się uprawiać zboże bezpośrednio na eksport obejmowały swym zasięgiem dużą część ziem Korony, (czyli ziem etnicznie polskich z wyjątkiem terenów dzisiejszej Ukrainy). Przyczyna tego rozkwitu gospodarczego to jednocześnie najbardziej stały element tej układanki, a mianowicie nasze położenie geograficzne. Bywa ono naszym przekleństwem (wszystkie na większą skalę zakrojone działania wojenne w naszej części Europy muszą choćby zawadzić o nasz kraj), ale może też być dobrodziejstwem (kupcy i ich towary poruszający się ze wschodu na zachód i odwrotnie oraz z północy na południe Europy musieliby się mocno natrudzić, aby ominąć nasz kraj). Dlatego też na naszych jarmarkach osiągano bardzo wysokie obroty w handlu np. skórami i futrami (szły ze wschodu na zachód) i tekstyliami (szły z zachodu na wschód). Przykładem mogą być obroty na dwóch w roku jarmarkach gnieźnieńskich z końca XVI i początku XVII wieku. Przychodziło tam ze wschodu ok. 800 tyś. futer (bardzo wtedy poszukiwanych i u nas i na zachodzie Europy) 50 tys. skór i około 3000 gotowych ubiorów futrzanych, a odjeżdżało na wschód blisko 200 tys. metrów sukna i innych tkanin. Warto do tych wiadomości dodać starą prawdę kupiecką, że zysk jest największy tam gdzie jest duży obrót i mamy obraz bogacącego się w tym czasie mieszczaństwa. Do tego wszystkiego można dodać wyraźnie widoczną w XVI w. koncentrację własności ziemskiej (po rozdrobnieniu, jakie się dokonało w końcu Średniowiecza), a pamiętamy, co powiedziano o opłacalności dowozu do miejsca spławu zboża (im większy folwark tym dalej mógł zboże dowozić). Przykładem koncentracji własności może być fragment historii wsi Bagienica leżącej w powiecie tucholskim (gminie Gostycyn) i województwie kujawsko-pomorskim.
Tytułem wyjaśnienia trzeba dodać, że imiona są podane tak jak w oryginalnym dokumencie, czyli po łacinie. Natomiast zagrodnicy to kategoria ubogiej ludności wiejskiej uprawiająca małe 2,5-3 ha liczące pola i dorabiająca w gospodarstwach (folwarkach) szlacheckich bądź nawet u bogatszych chłopów. Wreszcie komornicy byli najuboższą warstwą ludności wiejskiej, nie posiadający własnej chałupy mieszkali u bogatszych chłopów utrzymując się z pracy najemnej w folwarkach i gospodarstwach chłopskich. Czasami posiadali jakieś zwierzę hodowlane. Często też zmieniali miejsce pobytu. Powyższa tabela przedstawia jeszcze Bagienicę podzieloną między 5 właścicieli, ale już wkrótce ostatni z wymienionej piątki Żaliński Adam rozpocznie proces jednoczenia Bagienicy i całych dóbr kamienickich. Odbywa się to przez wykup kolejnych kawałków od ich właścicieli. Już w 1579 r. Żaliński kupuje ziemię od Jana Prusieckiego, a w 1583 r. jest już właścicielem także ziemi Pląskowskich. W wiek XVII Bagienica wchodzi już z jednym właścicielem, a jest nim córka Adama Żalińskiego, Anna z Żalinskich Witosławska. Takie procesy koncentracyjne toczyły się praktycznie w całym wielkim (pod koniec XVI w. około 815 tys. km kwadratowych) państwie polsko-litewskim. Jak więc z tych wszystkich danych wynika Polska była potęgą eksportową, jeśli chodzi o zboże, dużo też importowała (gł. wyroby metalowe, tkaniny, artykuły luksusowe, korzenie oraz tzw. artykuły kolonialne). Jednak bilans handlowy (stosunek exportu do importu) mieliśmy dodatni, (czyli więcej eksportowaliśmy niż importowaliśmy) głównie dzięki zbożu. Jeśli chodzi o poziom życia to niech wystarczą świadectwa cudzoziemców odwiedzających wtedy Polskę i piszących o rzucającej się w oczy obfitości mięs na polskich (głównie zresztą szlacheckich, choć pewnie i przynajmniej częściowo mieszczańskich) stołach. Najtrudniej było zapewne państwu (w praktyce zaś królowi) zgromadzić odpowiednie (np. na wojnę) zasoby pieniężne, lecz nie wynikało to z jakiejś ogólnej biedy tylko z niechęci szlachty do uchwalania na ten cel podatków, o co każdorazowo musiał występować do sejmu król Polski, jeśli chciał prowadzić wojnę siłami większymi niż kilkutysięczna stała armia. Jeśli jednak podatki uchwalono, a wojna cieszyła się poparciem społeczności szlacheckiej nie było problemu by szybko zgromadzić potrzebną sumę. Przejdźmy wreszcie do spraw kultury. Gdy przyjrzymy się rozwojowi nauki w tym okresie to możemy śmiało powiedzieć, że ani na jotę nie ustępowaliśmy zachodowi Europy w tej dziedzinie kultury. Gwałtownie rozwijające się wtedy szkolnictwo właściwie wszystkich szczebli (wyjątkiem był popadający w coraz gorszy od połowy XVI w. kryzys uniwersytet jagielloński) poddane silnej konkurencji (między szkołami katolickim i innowierczymi) kształciło światłych, i wszechstronnie (humanistycznie) wykształconych obywateli, którzy odczuwali potrzebę zarówno czytania jak i pisania (mówiliśmy już o wspaniałym rozkwicie publicystyki w tamtych czasach). Nauka polska wydała też wtedy największego swojego asa (nie prześcigniętego do czasów dzisiejszych, jeśli chodzi o wagę i śmiałość wizji swojego odkrycia) Mikołaja Kopernika. Jeśli chodzi o śmiałość wizji właśnie nie ustępował mu, (choć w innej dziedzinie) teoretyk, pionier nauki o państwie i prawie Andrzej Frycz Modrzewski. Oprócz wspominanej już publicystyki również bardziej tradycyjnie rozumiana literatura piękna święciła wtedy swoje tryumfy i to zarówno w swojej łacińskiej odmianie (Klemens Janicki, Jan Dantyszek, Andrzej Krzycki) jak i w powstającej właśnie wtedy narodowej (w sensie używanego języka) formie. Takie nazwiska jak Biernat z Lublina (autor prawdopodobnie pierwszej wydanej drukiem książki w języku polskim "Raj duszny" 1513 r.) czy Mikołaj Rej z Nagłowic można śmiało wymieniać jako przykłady twórców reprezentujących, co najmniej przeciętny poziom europejski. Do ekstra klasy europejskiej (a w tym czasie znaczyło to przecież światowej) można śmiało zaliczyć Jana Kochanowskiego, który rywali ze swojej ojczyzny dorównujących mu poziomem doczekał się dopiero w 300 lat po swojej śmierci. Jeśli dodamy do tego gwałtowny w XVI wieku rozwój drukarstwa (w latach 80-tych tegoż wieku naliczono w Polsce 20 drukarni) to nie można się dziwić, że nawet w średnio zamożnych domach mieszczańskich nierzadko spotykano biblioteczki liczące kilkadziesiąt tomów. Wreszcie żeby dopełnić obrazu warto wspomnieć, że w stojących w omawianym okresie na bardzo wysokim poziomie kolegiach jezuickich wystawiano wiele sztuk teatralnych. To wszystko pokazuje, iż literatury ówczesnej na pewno nie tylko, że nie musieliśmy się wstydzić, ale i poziom zarówno jej twórców jak i odbiorców stawiał nas w jednym rzędzie z najlepszymi na kontynencie. Na zakończenie naszych rozważań o sile naszej kultury nie sposób nie wspomnieć o prawdziwych, choć zupełnie bezkrwawych podbojach, jakich dokonała nasza polska kultura wśród zamieszkujących nasze ówczesne państwo Litwinów, Ukraińców i w dużej mierze także Niemców. Już sama (w końcu przecież dobrowolna) unia lubelska z 1569 r. jest świadectwem jak wielką siłę przyciągania miała wtedy polska kultura polityczna i prawna. To jednak przecież tylko przysłowiowy wierzchołek góry lodowej. Wręcz porażającą siłę tej (tzn. naszej) kultury widać szczególnie w przyciąganiu szlachty (na czele z magnaterią) ruskiej, która zupełnie dobrowolnie, (kto zresztą potrafiłby zmusić do czegokolwiek kniazia Ostrogskiego czy Wiśniowieckiego) stała się właśnie w tym czasie szlachtą polską. Wspomniany na początku tej pracy Orzechowski jest tylko małą kropelką z ruskiego morza, które tak się spolszczyło, że kiedy trzeba było posłować do Chmielnickiego (w połowie XVII wieku) to z wielkim trudem znaleziono chyba już ostatniego dostojnika, który sam siebie określał mianem, Rusina i był wyznania prawosławnego (wojewoda Kisiel). Zupełnie podobnie było ze szlachtą i magnaterią litewską, (choć pewna odrębność Litwy w sensie prawno państwowym była zachowana do końca istnienia Rzeczpospolitej szlacheckiej). Trzeba jednak dodać, że powyższy proces nie dotyczył mas chłopskich, które pozostały ruskie bądź litewskie i tylko im narody białoruski, litewski czy ukraiński zawdzięczają swoje istnienie. Warto jeszcze wspomnieć o innej unii tym razem nie politycznej, a religijnej. Chodzi o "unię brzeską" (1596 r.), czyli przyjęcie przez część wiernych Kościoła prawosławnego zamieszkujących w Polsce zwierzchnictwa papieża. Może ktoś powiedzieć "cóż ma to wspólnego z polską kulturą i jej oddziaływaniem?". Jednak jak się wydaje ma gdyż w tym czasie tylko w Polsce dyskusje religijne toczyły się za pomocą słowa mówionego i pisanego, a nie miecza, narzędzi tortur i stosu (i nie tylko strona katolicka się takimi argumentami posługiwała jak od lat usiłuje się nam wmówić), co było powszechne w całej właściwie ówczesnej Europie. Po drugie pokojowa unia polityczna, musiała przemówić do wyobraźni ówczesnych ludzi i pozwolić marzyć o powtórzeniu tego sukcesu na arenie religijnej. Na marginesie warto uświadomić sobie, że początkowo ci, którzy przyjęli postanowienia unii uważani byli przez prawowiernych (tzn. prawosławnych Rusinów) za zdrajców i to nie tylko w sensie religijnym, ale i narodowym. Natomiast po przeszło 300 latach, (czyli w okresie międzywojennym) okazało się, że "prawdziwy Ukrainiec" to tylko unita, (bo prawosławni Rusini utonęli w morzu kultury rosyjsko-prawosławnej). Ten schemat myślowy (Ukrainiec=unita) utrzymuje się do dziś i to nie tylko w Polsce, ale i w ośrodkach emigracyjnych Kanady czy USA. Prawda, że historia potrafi się nie tylko śmiać, ale i wręcz chichotać? Na nieco mniejszą skalę, ale w zupełnie podobny sposób kultura polska oddziaływała na mieszkających u nas Niemców. Czego przykładem niech będzie Jan Dantyszek. Cytując Pawła Jasienicę ( "Polska Jagiellonów") przypomnijmy, że był to "...pisarz europejskiej sławy, obdarzony przez cesarza Maksymiliana wieńcem laurowym, "podróżnik uwodziciel, niezbyt troskliwy ojciec wielu nieślubnych dzieci, dyplomata, u schyłku życia przykładny biskup i gorliwy stróż celibatu księży". Oprócz tego wszystkiego był "...Polakiem z dobrowolnego wyboru." I to pomimo tego, że mógł robić karierę na dworze najpotężniejszego ówczesnego władcy cesarza Karola V. Takie przykłady można mnożyć jednak czas przejść do podsumowań. Odpowiadając na pytanie zawarte w temacie trzeba użyć zwrotu uwielbianego wręcz przez kobiety, dyplomatów i innych polityków: "tak, ale...". Powtarzając niesławnej pamięci "3 x tak" za każdym razem trzeba dodać...ale na miarę regionalną a nie kontynentalną. Byliśmy potęgą polityczną, ale w naszym kawałku Europy, a i to mieliśmy silnych konkurentów w postaci dynastii Habsburgów. Byliśmy potęgą gospodarczą na tle małych sąsiadów typu Prusy Książęce, Czechy, Węgry czy nawet stosunkowo dużego Księstwa Moskiewskiego, ale to do Hiszpanii przypływała wtedy flotylla okrętów zwana "złotą". Byliśmy wreszcie bezapelacyjnie potęgą kulturową, ale głównie dla narodów zamieszkujących nasze obszerne wtedy terytorium i może trochę dla naszych najbliższych sąsiadów. Reszcie Europy znani byli tylko Kopernik i Frycz Modrzewski, a i to raczej wśród tzw. (dzisiaj) intelektualistów. Natomiast przeciętny zjadacz chleba pewnie nie miał nawet świadomości, że ten jego chleb powszedni jest upieczony z mąki, na którą zboże wyrosło gdzieś w dalekim kraju nad Wisłą.

Henryk Jabłoński
ODPOWIEDZ

Wróć do „Polska Jagiellonów ogólnie”