Bitwa na Zielonym Polu

Pojawienie się u wrót Polski (na zaproszenie Konrada Mazowieckiego) Zakonu Krzyżackiego w 1226 r., nie wróżyło długiego i dramatycznego konfliktu. Przybywali jako sojusznicy do walki z uciążliwymi Prusami atakującymi głównie Mazowsze. To, że sfałszowali odpowiednie dokumenty - papieską bullę, która miała oddawać im na własność Ziemię Chełmińską i zdobywane na poganach obszary - umknęło gdzieś w chaosie rozdrobnienia feudalnego. Na północnym wschodzie wyrastało potężne, groźne, agresywne państwo.
ziomeka
Posty: 443
https://www.artistsworkshop.eu/meble-kuchenne-na-wymiar-warszawa-gdzie-zamowic/
Rejestracja: 01 cze 2010, 03:37

Bitwa na Zielonym Polu

Post autor: ziomeka »

Przed nami okrągła rocznica jednej z największych wiktorii polskiego oręża. Dokładnie 600 lat temu, 15 lipca 1410 roku, masy rycerstwa Unii Jagiellońskiej starły w proch siły Zakonu Najświętszej Marii Panny w jednej z największych bitew „pancernych" późnego Średniowiecza. W każdym razie tak to wygląda na pierwszy rzut oka. Gdyby przyjąć, że o wielkości danego starcia świadczą wykopane przez archeologów szczątki i szkielety, to należałoby uznać, że… bitwy pod Grunwaldem nie było w ogóle.


Zgadza się, do tej pory nie zlokalizowano grobów ani szkieletów dziesiątek tysięcy rycerstwa jakoby poległego na „zielonych polach" obok Stębarku. Bo też i tak na dobrą sprawę do tej pory nie przeprowadzono bardziej zaawansowanych prac archeologicznych, a te, które miały miejsce w czasach powojennych, do niczego specjalnego się nie dokopały. Być może nie szukano w odpowiednich miejscach, teren uległ znacznym zmianom i zlokalizowanie faktycznego miejsca bitwy w obecnych czasach jest praktycznie niewykonalne. Z drugiej strony, relacje o wyrżnięciu w pień znacznej części sił krzyżackich przy znikomych stratach własnych („poległo dwunastu z naszych znaczniejszych rycerzy") przypominają nie tak dawne briefingi nt. starć w Iraku czy Afganistanie. W relacjach pisanych przez zwycięzców niemal zawsze panuje tendencja do zawyżania wysokości strat zadanych przeciwnikowi i pomniejszania własnych.
Nikt też w tamtych czasach nie prowadził bitew na „wyrżnięcie do ostatniego człowieka". Wystarczy przytoczyć relację jak jeden z rycerzy niemieckich — Dypold Kokeritz von Dieber z Łużyc — bez trudu podjechał do Jagiełły i wyzwał go na pojedynek. Króla jednakże powstrzymano, a w jego zastępstwie starł się na kopie Zbigniew z Oleśnicy, rzecz jasna Niemca roznosząc na strzępy. I nawet ta informacja nie może być traktowana jako stuprocentowo wiarygodna, bo pisał ją akurat „znajomy" Zbigniewa, stąd też wszelkie wielkie uczynki i dzieła na polu bitwy tegoż ostatniego mogą być jedynie kreacją autorską kronikopisarza. Zabrakło tylko krzyża ognistego na niebie, głosu Chrystusa i rozrąbania pięciu smoków i dwóch bazyliszków walczących w barwach Zakonu.
Długosz dostarcza nam również wielu innych ciekawych relacji, chociażby o chłopach obserwujących starcie na sześciu dębach, rosnących pośrodku pola bitewnego, czy o rzuceniu się polskich sił do „degustacji" krzyżackiego wina z zajętych taborów. Raczy nas też opowieścią o tym, jak to Litwini „uciekali aż na Litwę". W zasadzie niemal wszystko co wiemy o przebiegu Bitwy opiera się na jego relacji, tudzież na wcześniejszej — powstałej w tym samym roku, w którym miało miejsce starcie — Kronice Konfliktu. Do źródeł kronikarskich zawsze trzeba podchodzić z pewnym dystansem, a Długoszowi w szczególności zarzuca się jedno: Litwinów nie znosił, za Witoldem, jak i za samym Jagiełłą, zbytnio nie przepadał, stąd też jego opis przebiegu starcia, pomimo fascynujących szczegółów w jakiejś części, niewiadomo czy mniejszej, czy większej, może być tendencyjny i niewiarygodny. Jagiełłę przedstawiał wręcz jako płaczliwego starca na pasku krakowskich panów.

Wielki książę litewski Witold, Jan Matejko, 1878 r.
W nawiązaniu do dzisiejszych czasów warto wspomnieć jeszcze o jednym aspekcie wojny polsko-krzyżackiej. Kampanię wojenną poprzedziła równie intensywne zabiegi dyplomatyczne oraz propagandowe, jak również kilka zamachów skrytobójczych. Co prawda Polaków i Litwinów nie nazywano „terrorystami", ale użyto ówczesnego odpowiednika: „poganie". Świat Zachodu ruszył więc ochoczo do walki z „poganami ze wschodu", dowodzonymi przez poganina-Jagiełłę, i równie przewrotnymi Polakami. Polscy „agenci wpływu" tworzyli własny obraz Zakonu, jako instytucji barbarzyńskiej i zdeprawowanej, co z chęcią pociągnął dalej jeden z największych polskich pisarzy historical fantasy — Henryk Sienkiewicz. Jego wizja znana nam jest bardziej dzięki monumentalnej ekranizacji w reżyserii Aleksandra Forda, który pewne wątki stonował.
Wiadomo, że po polskiej stronie walczyły m.in. oddziały litewskie, smoleńskie, tatarskie, Ślązacy i grupa wyjątkowo tchórzliwych Czechów, których dwukrotnie z powrotem jakoby zaganiano na pole bitwy. Przeglądając informacje o siłach krzyżackich do niedawna jeszcze z trudem można było znaleźć jedną informację — po stronie wojsk zakonnych walczyło sporo Polaków, a dokładnie Dolnoślązaków i Pomorzan, na czele z księciem szczecińskim, którego herold był jednym z tych, co wręczali dwa nagie miecze (na Jagiełłę bardziej podziałałyby pewnie dwie nagie Litwinki, ale to już szczegół).
Obraz wojsk krzyżackich to w powszechnej opinii masa ciężkozbrojnego rycerstwa z czarnymi krzyżami na białych płaszczach, taki wizerunek odmalował Ford w swym filmie i taki też gości w naszej pamięci. Problem tylko w tym, że ciężkozbrojnych Braci Zakonnych, stanowiących elitę dowódczą sił pruskich, było na polu bitwy tylko… 250, (a w całym państwie zakonnym 570), z czego większość zginęła (na czele z Wielkim Mistrzem Ulrichem) w bezpośrednim, bitewnym starciu.
Jeżeli chodzi o krzyżacką piechotę i wilcze doły — wiadomo, że stanowią one późniejszy dodatek (czytaj: konfabulację) i ani nie było żadnych kuszników, ani też wojska krzyżackie nie miały czasu na kopanie pułapek, w które zresztą same by powpadały, gdyby przeprowadziły bezpośrednią szarżę, miast czekać na uderzenie wojsk polskich.
Kronika Konfliktu nie wspomina nic o upale, w którym to jakoby grzać się mieli zapuszkowani rycerze (większość chorągwi i tak stanowili lżej uzbrojeni jeźdźcy stanowiący świtę każdego kopijnika), zamiast tego pisze o ciepłym deszczu, który zmył kurz z końskich kopyt. Nie wspomina też nic o pierwszym uderzeniu prawego skrzydła przez „popędliwego i niecierpliwego" Witolda — wojska miały ruszyć na siebie frontalnie staczając się w dolinkę...
W zasadzie nie wiadomo dokładnie ile osób walczyło po obu stronach, ile zginęło, ile uciekło, ile dostało się do niewoli, jak dokładnie przebiegało starcie. Wiadomo jedno — po zniszczeniu sił krzyżackich w bezpośredniej bitwie wojska polskie rozbiły się o mury Malborka i po nieskutecznym oblężeniu musiały powrócić do rodzimych stron. Potęga Zakonu została nadłamana. Krzyżacy z pozycji agresora musieli przejść do defensywy, tracąc Pomorze Gdańskie, a następnie ulegając sekularyzacji. Jednakże nierozwiązana kwestia Prus na stałe zaciążyła na historii regionu i stosunkach polsko-niemieckich, stając się jedną z przesłanek napaści hitlerowskich Niemiec na Polskę w 1939 roku.
Autor tekstu: Krzysztof Sykta
ODPOWIEDZ

Wróć do „Konflikt polsko-krzyżacki”