Gorące lato 1944 roku. Czy potrzebna była "Burza"?

Wielu spośród tych, którzy uciekli z kraju, werbowało się do armii alianckich, walczących przeciwko III Rzeszy. Z nich oraz Polonii krajów sprzymierzonych powstają oddziały, które reprezentują Polskę na polach bitew całego świata – w obronie Francji, pod Narwikiem, w bitwie o Anglię, pod Tobrukiem, Monte Cassino i wielu innych zakątkach świata.
stach
Posty: 496
https://www.artistsworkshop.eu/meble-kuchenne-na-wymiar-warszawa-gdzie-zamowic/
Rejestracja: 19 cze 2010, 03:48

Gorące lato 1944 roku. Czy potrzebna była "Burza"?

Post autor: stach »

W połowie 1943 roku rząd polski w Londynie zaczął poszukiwać odpowiedzi na pytanie: jakie podjąć kroki w razie dalszego cofania się Niemców na froncie wschodnim? Rodziło ono szereg innych pytań, wśród których były m.in. dotyczące szans i skutków zbrojnego powstania w kraju przeciwko Niemcom, możliwości przeciwdziałania okupacji radzieckiej i inne. Analizowano na przykład problem, czy Armia Krajowa jest w stanie w walce z wycofującymi się Niemcami opanować pewne obszary kraju, wyłonić tam polską administrację i w ten sposób metodą faktów dokonanych stworzyć określoną sytuację formalnoprawną, zanim wkroczą Rosjanie? Zadawano sobie pytanie, jak AK ma reagować na podobne akty ze strony Ukraińców, Białorusinów, Litwinów czy partyzantów radzieckich? Słuszne okazały się wówczas przewidywania gen. Stefana Roweckiego „Grota”, który na krótko przed aresztowaniem pisał, że zanim zakończy się II wojna światowa, Polsce zagrozi niebezpieczeństwo ze strony Sowietów. Generał oceniał, że wobec determinacji Niemców, wobec ich zdecydowanego oporu Armia Krajowa będzie musiała toczyć walkę na określonych obszarach w zależności od przebiegu linii frontu. Opinię Roweckiego podzielał Naczelny Wódz gen. Władysław Sikorski, czemu dał wyraz w depeszy do „Grota” wysłanej 8 marca 1942 roku, w której pisał: „Będzie rzeczą najważniejszą, aby bolszewicy wkraczający do Polski zastali nas zorganizowanych. W momencie załamania się niemieckiego frontu wschodniego oddziały nasze powinny wystąpić z bronią w ręku, aby rozbroić Niemców, objąć służbę bezpieczeństwa i zapewnić pracę czynników administracyjnych, mianowanych przez delegata Rządu”. Założenia Roweckiego i Sikorskiego znalazły swój wyraz pod koniec listopada 1943 roku w planie akcji „Burza”, opracowanym w sztabie niezbyt udolnego następcy „Grota”, jakim był gen. Tadeusz Komorowski. Na jesieni 1943 roku premier Stanisław Mikołajczyk przedstawił prezydentowi Władysławowi Raczkiewiczowi stanowisko rządu dotyczące wejścia wojsk radzieckich na tereny Polski. Dokument ten pt. Instrukcja dla kraju został także przedstawiony premierowi Wielkiej Brytanii Winstonowi Churchillowi. Jednak Brytyjczycy zignorowali go zarówno podczas wizyty ich delegacji rządowej w Moskwie, jak i podczas konferencji w Teheranie. Jedynie w kraju instrukcja posłużyła komendantowi głównemu Armii Krajowej do opracowania planu „Burza”. W zasadzie jeszcze przed wkroczeniem Armii Czerwonej na przedwojenne ziemie polskie upadła nadzieja na przywrócenie stosunków dyplomatycznych między Polską a ZSRS dzięki współpracy na polu walki. Na przełomie lat 1943/1944 premier Mikołajczyk, mimo braku stosunków dyplomatycznych ze Związkiem Sowieckim, dążył, za pośrednictwem Brytyjczyków, do uzgodnienia z Moskwą zasad współdziałania podczas operacji wojennych na ziemiach polskich po wkroczeniu Armii Czerwonej. Propozycja, mimo że kilkakrotnie ponawiana, została przez Rosjan odrzucona. Realizując plan przyszłego podboju i uzależnienia Europy Środkowej od Związku Sowieckiego, z inicjatywy Biura Politycznego KC WKP(b) w czerwcu 1943 roku komitety centralne komunistycznej partii Białorusi i Ukrainy podjęły kroki w celu zdławienia, rosnącego w siłę, polskiego ruchu konspiracyjnego na terenach wschodnich II RP. W drugiej połowie 1943 roku, przede wszystkim na Wileńszczyźnie, Nowogródczyźnie, Polesiu i Wołyniu, rozpoczęło się zwalczanie Armii Krajowej i innych struktur polskiej konspiracji. Ofiarą agresywnych działań sowieckich jednostek partyzanckich padło wówczas kilka oddziałów AK, utrzymujących dotychczas dobre stosunki z brygadami sowieckimi, a nawet w kilku przypadkach prowadzących wcześniej wspólne akcje bojowe. Jako przyczynę stosowanych wobec Polaków represji, włącznie z fizyczną ich likwidacją, Sowieci podawali odmowę przymusowego wcielenia do ich oddziałów. W takich okolicznościach rozbroili nad jeziorem Narocz liczący blisko 300 partyzantów oddział por. Antoniego Burzyńskiego „Kmicica”. Dowódcę i kilkudziesięciu żołnierzy rozstrzelano pod zarzutem uprawiania bandytyzmu i wrogiej postawy wobec partyzantki sowieckiej. Podobny los spotkał jeden z oddziałów AK w Puszczy Nalibockiej, wykrwawiony w walce z Niemcami. W polskie ręce wpadł ściśle tajny rozkaz z 30 listopada 1943 roku, który mówił wyraźnie o konieczności rozbrajania polskich oddziałów, a w razie stawiania oporu – rozstrzeliwania na miejscu tak zwanych „legionistów”. Na Polesiu rozbito oddział „Wiatra II”, a dwa inne siłą włączono do oddziałów sowieckich. Jeszcze trudniejsza sytuacja była na Wołyniu, gdzie sowieccy partyzanci usiłowali rozbijać oddziały samoobrony ochraniające miejscową ludność przed sotniami UPA. Za odmowę współpracy zamordowany został m.in. por. Jan Rzeszutko. Tymczasem w mroźną noc z 3 na 4 stycznia 1944 roku Armia Czerwona niedaleko Rokitna, na wschód od Sarn, przekroczyła granicę polsko-radziecką, którą wytyczał traktat podpisany w 1921 roku w Rydze. W pierwszych dniach pobytu Armii Czerwonej na ziemiach polskich nie doszło do bezpośredniego kontaktu z oddziałami Wołyńskiego Okręgu Armii Krajowej. Swoim zwyczajem Sowieci po zajęciu większych miejscowości urządzali wiece propagandowe. Nie inaczej było w Sarnach, gdzie podczas takiej imprezy odczytano rezolucję do Stalina, rozpoczynającą się następująco: „Drogi Józefie Wissarionowiczu, przyjacielu nasz, ojcze rodzony i mądry nauczycielu... Zebrani na wiecu zwołanym w związku z wyzwoleniem naszego rodzinnego miasta spod przeklętego niemieckiego zwierza ślemy Ci, drogi Stalinie, płomienne powitanie i zapewnienie głębokiej wdzięczności. Nie ma słów na wyrażenie uczuć, które przeżywa każdy z nas stawszy się znowu wolnym obywatelem Wielkiego Związku Sowieckiego...” Zapowiadało to „powrót” tych ziem do ZSRS. Czy można było temu zaradzić? Wejście Armii Czerwonej na ziemie polskie zbiegło się w czasie z – przygotowanym i ogłoszonym 4 stycznia 1944 roku w Moskwie – „Projektem deklaracji Polskiego Komitetu Narodowego”. W sprawie granic przyszłej Polski projekt uzasadniał potrzebę ich przesunięcia na zachód oraz umocnienia posiadania Polski nad Bałtykiem. Przedłożony przez Wandę Wasilewską dokument wschodnią granicę Polski pozostawiał do wytyczenia Związkowi Sowieckiemu. Nie był to bynajmniej akt dobrej woli ze strony Wasilewskiej i jej ekipy, lecz co najwyżej deklaracja uległości wobec planów Stalina. Otóż w chwili, kiedy Armia Czerwona przekroczyła granice Polski, Stalin zdecydował, że nie musi oznaczać to natychmiastowego powoływania na zajętych obszarach całkowicie zależnej od Moskwy polskiej administracji. Wykorzystując zwyczaje i zapisy prawa wojennego oraz ustalenia w tym zakresie Wielkiej Trójki, Stalin uzależnił zaanektowanie części ziem polskich przez ZSRS, a przekazanie reszty pod rządy komunistów polskich – od sytuacji militarnej i społecznej na tych terenach. W związku z przekroczeniem granicy przez wojska sowieckie premier Mikołajczyk wydał oświadczenie, które na żądanie brytyjskiego Foreign Office zostało zmienione, zniekształcając jego pierwotny merytoryczny sens. Otóż w początkowej formie brzmiało m.in. tak: „Naród Polski ma prawo spodziewać się pełnej sprawiedliwości, której pierwszym warunkiem jest możliwie najszybsze przywrócenie polskiej suwerennej administracji na całości uwolnionych ziem Rzeczypospolitej”. Dalej następowało podkreślenie, że: „zachowanie się Polaków w tej wojnie świadczy, że Polska nigdy nie uznawała i nie uzna rozwiązań narzucanych siłą. Polska oczekuje, iż Związek Radziecki, ze względu na znaczenie przyszłych przyjacielskich stosunków między oboma narodami, nie zaniedba respektowania obecnych praw Rzplitej i jej obywateli”. Na skutek wspomnianej interwencji z tekstu wykreślono dwa słowa: w pierwszym zdaniu słowo „całości” i w drugim zdaniu słowo „obecnych”. Tym sposobem tekst Mikołajczyka uzyskał zupełnie inny sens. Wejście Rosjan na ziemie polskie zbiegło się z podjętą przez Armię Krajową akcją „Burza”. Akcja, przygotowana i prowadzona na polecenie rządu w Londynie, miała udowodnić gotowość do wspólnej z Armią Czerwoną walki o wyzwolenie ziem polskich i pobicie niemieckich najeźdźców. Władze emigracyjne naiwnie sądziły, że występując w roli gospodarzy, oddziały Armii Krajowej swoją obecnością wystarczająco potwierdzą prawa do polskiej państwowości na tych ziemiach. W naiwnym optymizmie w Londynie miano nadzieję, że ewentualna współpraca bojowa Armii Krajowej z Armią Czerwoną stworzy szansę na nawiązanie porozumienia ze Związkiem Sowieckim. Do pierwszego zetknięcia się Armii Krajowej z jednostkami sowieckimi doszło na Wołyniu. Początkowo Sowieci podjęli próby nawiązania współdziałania bojowego. Jak podaje Tadeusz Żenczykowski, warunki współpracy, postawione w marcu 1944 roku dowódcy 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty ppłk. Janowi Kiwerskiemu „Oliwie”, były racjonalne. Rosjanie żądali całkowitego podporządkowania bojowego dywizji dowództwu sowieckiemu i reorganizacji ze struktur partyzanckich na jednostkę liniową. Jednocześnie zapewniali dywizji dostawy broni i wyposażenia zgodnie z sowieckimi normami. Gotowi byli uznać narodowy charakter dywizji, której władze znajdują się w Warszawie (Delegatura Rządu) i Londynie (Rząd RP). Natomiast stawiali bezwzględny i z punktu widzenia zasad prowadzenia wojny ze wszech miar uzasadniony warunek, że na tyłach radzieckich frontów nie ma prawa być jakichkolwiek oddziałów partyzanckich. Jednocześnie prawie wszystkie oddziały wojskowe Polskiego Państwa Podziemnego były szczegółowo rozpoznane przez radzieckie służby specjalne. 27. dywizja piechoty AK przez kilka dni współdziałała z Sowietami, jednak po przejściu frontu i przejęciu władzy nad terenem przez NKWD aresztowano m.in. dowódców i członków samoobrony w Różyszczach, ?użowej, Przebarażach, Torczynie i Zaturce. Wielu na miejscu rozstrzelano, inni trafili do więzień, aresztów i na zsyłki. Nie mniej dramatyczny przebieg miała „Burza” na terenie obszaru lwowskiego. Rozpoczęły ją już w marcu oddziały na terenie okręgu tarnopolskiego. Po przejściu frontu natychmiast rozbrojono oddziały 11. i 12. dywizji AK. Część żołnierzy odesłano do ośrodka formowania Armii Polskiej w ZSRS, a część do sowieckich batalionów NKWD zwalczających UPA. Relacje między AK a Armią Czerwoną zaostrzyły się szczególnie podczas walk o Lwów. Komendę AK obszaru lwowskiego wprowadzono w błąd, informując, że okręg wileński organizuje w składzie 3. Frontu Białoruskiego dywizję piechoty i brygadę kawalerii AK. Dowództwo okręgu lwowskiego nawiązało kontakt ze sztabem 1. Frontu Ukraińskiego, któremu zaproponowano odtworzenie 5. dywizji AK. Reakcje Sowietów były nieprzychylne, postawili ultimatum złożenia broni i podporządkowania się gen. Berlingowi. Wobec sprzeciwu 3 sierpnia komendant obszaru lwowskiego płk Władysław Filipkowski „Janka”, komendant okręgu lwowskiego płk Stefan Czerwiński „Karabin” i inni zostali aresztowani i osadzeni w więzieniu w Kijowie. Rozbrojono także część oddziałów AK. Rozproszenie w terenie lub przejście do ścisłej konspiracji pozostałych oddziałów pozwoliło zapobiec ich natychmiastowej likwidacji. Kilkanaście tysięcy żołnierzy liczyło zgrupowanie Armii Krajowej biorące udział w operacji „Ostra Brama”. Żołnierze Okręgu Wileńskiego wspólnie z armią sowiecką zdobyli Wilno. Po zakończeniu walk dowódca połączonych sił okręgów Wilno i Nowogródek ppłk Aleksander Krzyżanowski odbył rozmowy z przedstawicielami 3. Frontu Białoruskiego. Ustalono dalsze wspólne działania. Miały powstać dwie dywizje piechoty i brygada zmotoryzowana. Oficerem łącznikowym miał być Lech Beynar „Nowina”, znany następnie jako Paweł Jasienica. Dwa dni później nastąpiła z góry zaplanowana zdrada „sojusznika”. Wezwana na odprawę kadra dowódcza została zatrzymana. We wsi Bogusze NKWD aresztowało podstępnie oficerów wileńskiej AK. Zaczęło się polowanie na żołnierzy AK, rozbrajanie i zsyłki. Na wieść o tym oddziały rozpoczęły marsz do Puszczy Rudnickiej, jednak otoczone przez Sowietów musiały złożyć broń. Około 6 tysięcy żołnierzy AK zamknięto w obozie przejściowym w Miednikach Królewskich. Stamtąd wywieziono ich w głąb Związku Sowieckiego, skąd po latach wróciła tylko część. Aleksander Krzyżanowski (urodzony w 1895 roku) służył od 1917 roku w I Korpusie Polskim gen. Józefa Dowbora-Muśnickiego, walczył z bolszewikami w wojnie 1920 roku, za udział w której otrzymał Krzyż Walecznych. W okresie międzywojennym był zawodowym żołnierzem – artylerzystą. W stopniu majora, dowodząc dywizjonem artylerii, brał udział w kampanii wrześniowej 1939 roku. Od pierwszych dni okupacji czynny w konspiracji, najpierw w szeregach Służby Zwycięstwu Polski, następnie Związku Walki Zbrojnej, wreszcie w Armii Krajowej. Od maja 1941 do lipca 1944 roku pełnił funkcję komendanta Okręgu Wileńskiego AK. Dowodził Operacją „Ostra Brama”. W lipcu 1945 roku podstępnie aresztowany przez NKWD, został następnie wywieziony w głąb Związku Sowieckiego. Po ucieczce z obozu ponownie więziony. Wrócił do kraju w 1948 roku i został aresztowany przez UB. Po śledztwie zmarł w 1951 roku w więzieniu mokotowskim w Warszawie. Symbolem walki i męstwa żołnierzy AK były boje stoczone przez tych, którzy wyrwali się z okrążenia pod Wilnem. Między innymi pod Surkontami poległ, wraz z 35 podkomendnymi, ppłk Maciej Kalonkiewicz „Kotwicz”, komendant okręgu nowogródzkiego AK. Podkreślić przy tym należy, że pierwsze kontakty żołnierzy sowieckich i Armii Krajowej były z reguły co najmniej poprawne i cechowały się współdziałaniem w walce z Niemcami. Na przykład dobrze układała się współpraca między dowództwem i sztabem sowieckiej 227. dywizji piechoty a dowództwem wileńskiego 2. zgrupowania AK mjr. Mieczysława Potockiego („Węgielnego”), które wspólnie przeprowadziły akcje przeciwko Niemcom. W sztabie 227. DP był oficer łącznikowy AK, a w dowództwie zgrupowania partyzanckiego i w brygadach wchodzących w jego skład byli oficerowie sowieccy. Fakt, że byli to oficerowie NKWD z oddziału wywiadowczego „Smiersz”, ale utrzymywano więcej niż poprawne stosunki. W przypadkach, kiedy doszło do współdziałania bojowego Armii Czerwonej z oddziałami Armii Krajowej, po kilku dniach, czasami tygodniach NKWD dokonywało rozbrajania i aresztowań wśród żołnierzy polskich oddziałów. Natychmiast spotykało się to z ostrymi protestami – szczególnie władz londyńskich. Z drugiej strony Komenda Główna AK nie wykazywała szczególnego zainteresowania ułożeniem stosunków z Rosjanami, stawiając sprawę jednoznacznie. Świadczy o tym chociażby wydany 12 lipca 1944 roku rozkaz gen. Tadeusza Komorowskiego, w którym czytamy m.in.: „Jedynie w walce z Niemcami współdziałamy z Sowietami. Stawiamy Sowietom opór polityczny, polegający na ciągłym i nieustępliwym dokumentowaniu samodzielności wszystkich przejawów życia polskiego zorganizowanego, a więc również zagadnień wojska i wojny. Opór ten ma być zbiorowym przejawem woli Narodu Polskiego w utrzymaniu niepodległego bytu”. Kiedy latem rozpoczęła się sowiecka ofensywa brzesko-sandomierska, można było mieć jedynie nikłą nadzieję, że Armia Czerwona zmieni metody postępowania wobec AK na terenach na zachód od Bugu. Początkowo sami Rosjanie nie bardzo wiedzieli, jak ustosunkować się do polskich oddziałów na tym terenie. Sowieccy dowódcy podejmowali próby rozmów z dowódcami AK, powstrzymując się także od ich rozbrajania. Nie jest mi wiadome, aby przed sierpniem 1944 roku był wydany rozkaz odnośnie do traktowania oddziałów Armii Krajowej przez Armię Czerwoną na terenach między Bugiem a Wisłą. Nie bacząc na tragiczne doświadczenia okręgów wschodnich AK, okręgi na zachód od Bugu, leżące w Polsce Centralnej, postanowiły kontynuować akcję „Burza”. W przewidywaniu ofensywy sowieckiej latem 1944 roku i rozpoczęcia na Lubelszczyźnie akcji „Burza” tamtejszy komendant okręgu AK płk Kazimierz Tumidajski 29 czerwca wydał specjalny rozkaz, w którym wzywał podwładnych do poświęcenia wszystkich sił walce zbrojnej. Okręg zmobilizował około 12 tysięcy ludzi, dla pozostałych nie starczyło bowiem broni. Jednocześnie gotowość osiągnęły szeroko rozbudowane struktury przyszłej administracji Delegatury Rządu. O skali przedsięwzięcia niech świadczy fakt, że Armia Krajowa na Lubelszczyźnie samodzielnie, wyprzedzając Rosjan, wyzwoliła m.in. Bełżec, Lubartów, Kock, Firlej, Krasnystaw, Urzędów i Poniatową. Wspólnie z jednostkami sowieckimi wyzwolono: Tomaszów Lubelski, ?uków, Puławy, Chełm, Radzyń, Międzyrzec, Zamość i Białą Podlaską. Na obszarach na zachód od Bugu oddziały AK samodzielnie lub współdziałając z Armią Czerwoną opanowały kilkadziesiąt miejscowości. Także AK przyczyniła się do utworzenia przyczółków – magnuszewskiego i sandomierskiego. Na wyzwolonych spod okupacji niemieckiej terenach władzę w większości miast i gmin przejęła początkowo administracja podległa rządowi w Londynie. W Lublinie 22 lipca AK zdołała zająć i zabezpieczyć szereg ważnych obiektów. W nocy z 22 na 23 lipca, podczas natarcia na miasto oddziałów radzieckiej 2. armii pancernej, pomoc AK w toku walk ulicznych okazała się nieoceniona. W wyzwolonym całkowicie mieście od rana 25 lipca pojawiła się na murach odezwa wojewódzkiego Delegata Rządu, po ulicach dyżurowały zaś patrole Państwowego Korpusu Bezpieczeństwa. 27 lipca dowódca 69. armii radzieckiej gen. Władimir Kołpakczi przedstawił komendantowi okręgu AK płk. Tumidajskiemu ultimatum: albo wszystkie podległe mu oddziały podporządkują się, ledwie co utworzonemu, Naczelnemu Dowództwu Wojska Polskiego, albo będą natychmiast rozbrojone. Tumidajski pozostał zakładnikiem Rosjan do momentu rozpoczęcia składania broni przez AK. Pozostał jednak konsekwentny w swoich poglądach, bo 31 lipca 1944 roku meldował Borowi Komorowskiemu, że pomimo nieprzychylnego stosunku sowieckiego dowództwa do Armii Krajowej uważa za konieczne ujawnianie się na kolejnych wyzwalanych terenach, jako przejaw określonych postaw społeczeństwa i wyraz jego zwartości. Wyznaczone z ramienia Delegatury Rządu osoby obejmowały władzę, a przedstawiciele Państwowego Korpusu Bezpieczeństwa zaczęli pełnić funkcje straży porządkowej. Tak było między innymi w Hrubieszowie, Zamościu, Białej Podlaskiej, Biłgoraju, Krasnymstawie, ?ukowie, Radzyniu i w wielu innych miejscowościach. W Chełmie rada narodowa wyznaczona przez Delegata Rządu urzędowała w gmachu magistratu. Z kolei w Lublinie Władysław Cholewa, który objął stanowisko wojewody, wydawał odezwy, a oddziały PKB patrolowały ulice. Siły porządkowe nie uznawały zarządzeń PKWN. Rosjanie wkroczyli do Białegostoku 26 lipca 1944 roku. Wywieszono odezwę z informacją o ponownym włączeniu miasta do ZSRS, jednak Józef Przybyszewski, Delegat Rządu RP, wezwał ludność do podporządkowania się legalnej władzy, czyli Armii Krajowej. Przez kilka dni w Białymstoku spór o władzę toczyli przedstawiciele Delegatury Rządu, dowództwa 3. armii sowieckiej oraz przybyli wysłannicy PKWN. 2 sierpnia okazało się, że Białostocczyzna nie będzie należała do Białoruskiej Socjalistycznej Republiki Sowieckiej. 7 sierpnia aresztowano Przybyszewskiego, a także oficerów AK. Część oddziałów przeszła do ponownej konspiracji. Władzę sprawował NKWD i pokrewne mu jednostki. Wojewódzkiego Delegata Rządu Józefa Przybyszewskiego, białostockiego inspektora AK Władysława Kaufmana i jeszcze kilka osób aresztowano i zesłano w głąb Rosji. Podobnie postępowano z żołnierzami AK na Rzeszowszczyźnie, w rejonie Lwowa i na terenie Podokręgu Warszawa-Wschód AK. Na przełomie lipca i sierpnia 1944 roku Rosjanie ogłosili obszar między Wisłą a Bugiem przyfrontową strefą okupacyjną. Na zajmowanych przez Armię Czerwoną ziemiach polskich natychmiast po przejściu frontu tworzono sieć obwodowych, miejskich, okręgowych i gminnych komendantur wojennych. W rękach komendantów wojennych spoczywała cała władza na podległym mu terytorium, a ponadto posiadali oni daleko idące uprawnienia wobec zamieszkałej i przebywającej tam ludności. Istotnym zadaniem komendantur było ewidencjonowanie i ochrona mienia. Przywilejem prowadzącego wojnę jest zabezpieczenie funkcjonowania własnych wojsk na określonym obszarze poza linią frontu. Ponadto 26 lipca 1944 roku przedstawiciele PKWN podpisali w Moskwie porozumienie, które dodatkowo, poza zapisami zawarowanymi w prawie wojennym, gwarantowało Armii Czerwonej pełnię władzy na wyzwalanych terenach. To pozwoliło Stalinowi, wspólnie z zastępcą szefa Sztabu Generalnego Armii Czerwonej gen. Aleksiejem Antonowem, 1 sierpnia wydać oficjalnie rozkaz do rozbrajania oddziałów AK i innych, które nie były podporządkowane PKWN. Dyrektywa nakazywała aresztować wszystkich oficerów AK, w stosunku do pozostałych żołnierzy sugerowała zaś, aby – jeśli wyrażą gotowość walki z Niemcami – wcielać ich do jednostek zapasowych Wojska Polskiego. W sierpniu wojska NKWD dokonały aresztowań we wszystkich oddziałach AK, które ujawniły się przed Armią Czerwoną. Na całym obszarze między Bugiem a Wisłą powtórzyła się sytuacja z wiosny. Terror NKWD objął nie tylko organizacje zbrojne Polskiego Państwa Podziemnego, w tym przede wszystkim Armię Krajową, ale również szerokie warstwy polskiego społeczeństwa. W ramach tworzonych struktur komend wojennych ich komendanci w razie pojawienia się oddziałów Armii Krajowej lub innych organizacji zbrojnych otrzymali prawo i obowiązek podjęcia wszelkich działań w celu ich rozbrojenia. Pod Lubartowem zmuszono do złożenia broni 27. dywizję piechoty, największą jednostkę partyzancką AK. Podobnie postąpiły wojska Armii Czerwonej i NKWD z oddziałami 3. i 9. dywizji z okręgu lubelskiego AK. Część oddziałów 8. dywizji AK rozbrojono pod Mińskiem Mazowieckim, Radzyminem, Węgrowem, Ostrowią Mazowiecką i Siedlcami. Dokonano aresztowań żołnierzy 18. i 29. dywizji piechoty w okręgu białostockim oraz 22. i 24. dywizji piechoty podokręgu rzeszowskiego. Zachowania społeczeństwa wobec wkraczającej Armii Czerwonej można tłumaczyć tym, że mimo niedawnej jeszcze okupacji w latach 1939–1941, mimo niemalże natychmiastowych aresztowań żołnierzy AK realizujących „Burzę” część społeczeństwa potraktowała Sowietów jak wyzwolicieli. Dzięki temu PKWN uzyskał częściowe i krótkotrwałe jej poparcie, które z upływem czasu ulegało zmianie, przede wszystkim w wyniku przeprowadzonych przez sowieckie służby bezpieczeństwa oraz tworzący się aparat komunistyczne władzy aresztowań i wywóz wielu osób w głąb Związku Sowieckiego. W sierpniu 1944 roku ruszyły pierwsze wielkie transporty z internowanymi do obozów w Ostaszkowie, Borowiczach, Riazaniu, Diagilewie i innych. Jednocześnie rodził się opór społeczny, oparty głównie na wcześniej konspirujących organizacjach politycznych i militarnych. W ramach tzw. samoobrony członkowie AK i innych organizacji konspiracyjnych przeprowadzali akcje odbijania aresztowanych. Na przykład w nocy z 7 na 8 października odbito więzionych w Rzeszowie i Zamościu, 3 listopada w Tarnobrzegu, w grudniu w Białej Podlaskiej, na początku 1945 roku w Biłgoraju i z Zamku w Lublinie. W marcu 1945 roku rozbito obóz odosobnienia w Nowinach. Dowódca Armii Krajowej gen. Tadeusz Komorowski „Bór” 15 sierpnia 1944 roku wydał rozkaz marszu wszystkich jednostek AK na pomoc Warszawie. Jednak przekroczenie linii wojsk niemieckich bądź sowieckich było w praktyce niewykonalne. Sytuacja wokół Warszawy była dość skomplikowana. Część jednostek przebijała się do Warszawy, na przykład zgrupowanie AK Okręgu Radom–Kielce pod dowództwem płk. Mieczysława Zientarskiego-Lizińskiego. Inne oddziały pomagały Sowietom w wyzwalaniu kolejnych miejscowości, jak chociażby walcząc o przyczółek na Wiśle pod Magnuszewem. Z kolei inne były już internowane przez NKWD, a jeszcze inne w ramach operacji „Burza” walczyły z Niemcami. W praktyce żadnego większego oddziału AK zarówno Niemcy, jak i Sowieci nie wpuścili do Warszawy. Najbliżej doszła 30. dywizja AK, która z lasów spod Nurca zdołała dotrzeć w okolice Otwocka. Upadek powstania warszawskiego przyczynił się do zaostrzenia terroru i represji. Znacznie wzrosła liczba aresztowań, wywózek, mordów i pacyfikacji. Kiedy na przełomie września i października 1944 roku Stalin wezwał do Moskwy kierownictwo PKWN i PPR, zażądał wówczas zastosowania wobec przeciwników politycznych i społeczeństwa totalnego terroru. Ostrzegał, że w innym przypadku po odejściu Armii Czerwonej społeczeństwo polskie natychmiast odsunie komunistów od władzy. Jesienią 1944 roku wzmogły się represje wobec żołnierzy Armii Krajowej. 2 listopada szef sztabu Okręgu Lublin AK meldował szefowi Sztabu Naczelnego Wodza gen. Stanisławowi Kopańskiemu do Londynu, że w okresie września, a szczególnie października wzmogły się aresztowania żołnierzy AK. Przetrzymywani w Zamku w Lublinie, byli następnie wywożeni w nieznanym kierunku. Z kolei internowani w Brześciu wywiezieni zostali do Kazania względnie do Riazania. Wszędzie panował terror NKWD. Rozbrojonych i aresztowanych umieszczano m.in. w obozach odosobnienia w Poniatowej, Nowinach, Krzesimowie, Majdanku i we wspomnianym już Lublinie. Do Majdanka trafiło około 200 oficerów i 250 żołnierzy z okręgu lubelskiego. Kolejne obozy utworzono między innymi w Wesołej, Strachowie, Gulczewie, Dębem Wielkim, ?ęcznej, Janowie Podlaskim, Trzebusce czy Sokołowie Podlaskim. Szczególnie ponurą sławą okryły się obozy w Rembertowie, Krześlinie i Kraskowie, gdzie zamordowano wielu żołnierzy i członków różnych organizacji Polskiego Państwa Podziemnego. Generalnie rzecz biorąc terror spowodował znaczny paraliż w okręgach: lubelskim, białostockim, rzeszowskim oraz wcześniej w okręgach wileńskim, nowogródzkim, lwowskim i tarnopolskim. Aresztowani zostali prawie wszyscy wyżsi dowódcy AK, a wśród nich między innymi: dowódca 9. DP gen. Ludwik Bittner „Halka”, dowódca Grupy Operacyjnej „Wschód” płk Hieronim Suszyński „Szeliga”, komendant okręgu lubelskiego AK płk Kazimierz Tumidajski „Marcin”, dowódca 3. DP płk Adam Świtalski „Dąbrowa”, dowódca 30. DP ppłk Henryk Krajewski „Trzaska”. Jeszcze większe spustoszenia uczyniły aresztowania wśród inspektorów rejonowych i komendantów obwodów. Ci, którzy nie zostali aresztowani lub nie zginęli, musieli się głębiej zakonspirować ze względu na szeroko zakrojoną akcję wywiadowczo-konfidencką prowadzoną przez aparat NKWD i wojskowe agendy związane z PKWN. W styczniu 1945 roku falę represji rozciągnięto na Kielecczyznę, Kurpie, północno-zachodnią część Mazowsza, Pomorze, Wielkopolskę, zachodnią i północną Małopolskę i Śląsk. 19 stycznia komendant główny gen. Leopold Okulicki rozwiązał Armię Krajową. Dyrektywa rządu RP w skomplikowany sposób określała stanowisko, jakie należało przyjąć wobec postępujących sił sowieckich. Przewidywała, że w przypadku, gdyby stosunki polsko-sowieckie nie uległy poprawie w momencie wkroczenia Armii Czerwonej do Polski, Armia Krajowa powinna działać wyłącznie na tyłach Niemców i pozostawać w podziemiu na terenach pod okupacją sowiecką aż do otrzymania nowych rozkazów. Zatrzymanie, po wkroczeniu Sowietów, Armii Krajowej w konspiracji było bardzo niebezpiecznym pomysłem, najprawdopodobniej doprowadziłoby to do otwartego konfliktu z sowieckimi służbami bezpieczeństwa, a konsekwencje takiego obrotu sprawy łatwo sobie wyobrazić. Dowódca AK gen. Bór-Komorowski przyjął te nierealne rozkazy z niezadowoleniem i postanowił je zignorować. Walczącym z Niemcami żołnierzom AK rozkazał ujawnić się przed wojskami sowieckimi, „świadcząc tym o istnieniu Polski". Działania pod kryptonimem „Burza” miały wybuchnąć w momencie rozpoczęcia przez Niemców odwrotu z Polski, rozpocząć się na wschodzie i posuwać się na zachód w miarę przesuwania się frontu. Istotą planu „Burza” było raczej sukcesywne wzniecanie powstań w tych rejonach, gdzie rozpoczął się niemiecki odwrót, niż zsynchronizowana akcja, rozpoczęta na wszystkich terenach jednocześnie. Zakładano przy tym, że przeciw wojskom sowieckim ani tzw. Armii Berlinga nie będą podejmowane żadne działania zbrojne. Jednak zasadniczym bezsensem było to, że w planach, ze względu na zerwane stosunki dyplomatyczne ze Związkiem Sowieckim, Armia Krajowa miała prowadzić akcje niezależnie od Armii Czerwonej. Bez wątpienia akcja „Burza” miałaby większe szanse powodzenia, gdyby mogłaby być skoordynowana z operacjami wojsk sowieckich, ale w ówczesnej sytuacji było to niemożliwe. Jeśli dać wiarę Janowi Ciechanowskiemu, to najbardziej dramatyczne i pozbawione realizmu były intencje polityczne decyzji Bora-Komorowskiego który twierdził: „przez udzielanie Sowietom jak najmniejszego wsparcia militarnego stwarzamy im trudności polityczne”. Decyzja Bora-Komorowskiego z lutego 1944 roku o ujawnieniu się AK przed wojskami sowieckimi została zatwierdzona przez rząd RP. Natomiast rząd w swojej naiwności lub dyletanctwie politycznym posunął się do tego, że uważał, iż akcje AK umożliwią mu przejęcie władzy politycznej w Polsce albo spowodują interwencję mocarstw zachodnich w jego imieniu i obronę sprawy polskiej. Przypuszczać należy, że początkowa współpraca wkraczających na ziemie polskie oddziałów Armii Czerwonej z AK wynikała z dyrektyw, które sowieccy dowódcy otrzymali z kierownictwa partyjnego. Stalin, który rzadko dawał się wyprowadzić w pole, w tym przypadku uległ deklaracjom polskich komunistów i to zarówno z ZPP, CBKP, jak i w mniejszym stopniu związanych z PPR i KRN w kraju. Wszyscy oni jednomyślnie powtarzali Stalinowi, chcąc zapewnić sobie więcej jego łask, że na terenie Polski większość społeczeństwa oczekuje zmiany systemu politycznego i gotowa jest zdecydowanie opowiedzieć się za ścisłym sojuszem ze Związkiem Sowieckim. Dopiero pierwsze meldunki jednostek Armii Czerwonej wkraczającej na ziemie Polski, mówiące o istnieniu bardzo silnego nurtu antysowieckiego, związanego z Rządem RP w Londynie, nakazały Stalinowi zmienić wytyczne i zastosować bardziej radykalne rozwiązania. Nie bez podstaw można postawić tezę, że podjęta na terenie całego kraju „Burza”, a następnie decyzja o wybuchu powstania warszawskiego były decyzjami nietrafionymi, by nie powiedzieć wprost błędnymi. I w jednym, i w drugim przypadku rozkazodawcy, a w zasadzie rozkazodawca, gen. Bór Komorowski, nie uwzględnił zasadniczych uwarunkowań, które musiały mieć najistotniejszy wpływ na realizację nakazanych zadań. Prawo międzynarodowe mówi wyraźnie, że za prowadzenie działań bojowych na określonym terytorium odpowiada głównodowodzący wojskami, czyli w tym przypadku dowódca sowiecki. Jeżeli nie uzgodniono z władzami sowieckimi współdziałania, trudno mieć do nich pretensje za ignorowanie polskich oddziałów. Mało tego, należy przyjrzeć się dokładnie, kto i w jakim zakresie łamał wówczas prawo wojenne. „Burzy” i innych podobnych akcji nie można było przeprowadzić, nie mając chociażby swojego przedstawiciela (oficera łącznikowego) przy sztabie Armii Czerwonej, a nie można było go mieć, bo zerwano stosunki polityczne. Nikt, żaden dowódca nie zgodzi się, aby na zapleczu wojsk, którymi dowodzi, bez jego zgody przebywały uzbrojone oddziały i to w dodatku nieregularne, partyzanci państwa, którego rząd nie utrzymuje stosunków dyplomatycznych z prowadzącym wojnę. Faktem jest, że w żadnym z województw Armia Czerwona nie pozwoliła przejąć władzy delegatom RP. De facto w wielu wypadkach było to pogwałcenie wcześniej zawieranych ustaleń między przedstawicielami wojsk sowieckich a dowódcami oddziałów Armii Krajowej, jednak de iure było to zgodne z ustaleniami prawa wojennego, które gwarantowało prowadzącemu wojnę użycie wszelkich środków w celu zapewnienia bezpieczeństwa w strefie działań bojowych. Oczywiście okoliczności i forma zapewnienia owego bezpieczeństwa na zapleczu wojsk sowieckich muszą budzić protest, albowiem uznane za sojusznicze oddziały AK były nie tylko masowo rozbrajane, co jeszcze można by zrozumieć, ale żołnierzy często aresztowano i wcielano do 1. i 2. Armii Wojska Polskiego, co już musi budzić nie tylko wątpliwości, ale i sprzeciw, albowiem owo Wojsko Polskie nie było reprezentantem legalnego jeszcze wówczas rządu w Londynie, a z tym właśnie rządem łączyła żołnierzy Armii Krajowej składana na wierność ojczyźnie przysięga. Sądzę jednak, że największą winę kierownictwo AK ponosi za to, że we właściwym momencie nie zareagowało na określoną sytuację, z jaką zetknęły się oddziały uczestniczące w „Burzy”. W nadzwyczaj trudnej, by nie rzec beznadziejnej, sytuacji nie zdobyto się na realną ocenę szans akcji i nie podjęto próby uratowania przynajmniej części żołnierzy AK. Być może dla wielu, szczególnie młodych, wstąpienie do komunistycznego Wojska Polskiego było szansą uratowania się przed aresztowaniem lub innymi represjami, a nawet śmiercią. W szeregach wojska można było znaleźć w miarę bezpieczny azyl oraz zwiększyć szansę na to, aby z czasem wrócić do normalnego życia, podjąć dalsze działania w imię utraconych ideałów. Warto w tym miejscu zwrócić uwagę na fakt, że poza przymusowym wcielaniem żołnierzy AK do Wojska Polskiego, wbrew rozkazom Komendy Głównej AK, w szeregach Armii Polskiej w ZSRR, a następnie Wojska Polskiego znalazł się – z rozmaitych powodów – znaczny odsetek żołnierzy wywodzących się z organizacji zbrojnych Polskiego Państwa Podziemnego. Sądzić należy, że przede wszystkim jednostki Wojska Polskiego dawały właśnie schronienie czy azyl przed prześladowaniami, przede wszystkim ze strony władzy komunistycznej i sowieckich służb specjalnych, ale też nierzadko przed represjami organizacji zbrojnej, do której dana osoba należała. Jednym słowem Wojsko Polskie dawało schronienie przed śmiercią, wywózką na wschód i prześladowaniami. Z takiej sytuacji zdawał sobie sprawę aparat polityczny wojska. Już w sierpniu 1944 roku w jednostkach zapasowych przeprowadzono szczegółowy przegląd-selekcję stanów osobowych, a budzących podejrzenia oficerów i szeregowych skierowano do obozów. Natomiast w grudniu szef Głównego Zarządu Politycznego WP płk Wiktor Grosz wydał instrukcję, w której żołnierzy AK uznano za wrogów demokracji polskiej. Grosz zalecał, aby stawiać znak równości między ideałami AK a propagandą Goebbelsowską, przy okazji wykazywać współpracę między AK i Narodowymi Siłami Zbrojnymi a bulbowcami (nazwa pochodzi od dowodzącego ukraińską partyzantką, tzw. petlurowską, Maksyma Borowća ps. „Taras Bulba”) i gestapo. Akcji propagandowej towarzyszyła nadzwyczajna aktywność Informacji Wojskowej i sądów. Kilkuset żołnierzy WP – byłych członków AK skazano na karę śmierci. Wiele wyroków śmierci wydały trybunały wojenne sowieckich frontów. Komuniści rządzili i umacniali swoją władzę wszelkimi dostępnymi sposobami, także przy pomocy dywizji NKWD. Dekretem z 24 sierpnia rozwiązano tajne organizacje wojskowe na terenach wyzwolonych spod okupacji niemieckiej. Od tej pory w oczach komunistów każdy żołnierz AK czy NSZ był „bandytą”, którego było można, a nawet należało zabić. Oczywiście, zgodnie z „prawem”, czyli dekretem z 31 sierpnia 1944 roku „o wymiarze kary dla faszystowsko-hitlerowskich zbrodniarzy winnych zabójstw i znęcania się nad ludnością cywilną i jeńcami oraz dla zdrajców Narodu Polskiego”. W rzeczywistości zdrajcy narodu Polskiego zostaną wykorzystani jako konfidenci nowej władzy, a „faszystami”, oskarżanymi przed komunistycznymi sądami o współpracę z Niemcami, będą najwybitniejsi polscy patrioci. Tak pisał „Nasz Dziennik” w kwietniu 2004 roku i trudno nie zgodzić się z powszechnie już uznanymi argumentami. Niemniej jednak warto chyba zastanowić się nad jeszcze jednym, dotychczas rzadko podnoszonym aspektem tragedii Polski u schyłku II wojny światowej. Mam tu na myśli stan polityczno-militarno-prawny, w jakim znalazła się w okresie II wojny światowej Polska, określany jako okupacja. Termin „okupacja” ma znaczenie znacznie szersze, niż rozumie się to potocznie. Wg wydawnictw encyklopedycznych, do których skłania się większość autorów opracowań na ten temat, okupacja to „tymczasowe zajęcie przez siły zbrojne państwa wojującego części lub całości terytorium przeciwnika, utrzymywanie na tym terytorium oddziałów wojskowych bądź innych organów wykonujących na zajętym terytorium funkcje zarządzania”. Generalnie rzecz biorąc, obowiązujące w okresie II wojny światowej prawo międzynarodowe zalecało proklamowanie przez dowódcę wkraczających wojsk ustanowienia okupacji wojennej na określonym obszarze. W takiej sytuacji władzę okupacyjną stanowili dowódcy szczebla taktycznego (korpus, dywizja, brygada), częściej jednak operacyjnego (armia, front). Po przejściu frontu administracja zwykle przechodziła w ręce specjalnych organów wojskowych lub cywilno-wojskowych. Jednocześnie istotny był tu zapis mówiący, że do czasu zakończenia działań wojennych niedozwolone jest włączanie okupowanego terytorium do własnego państwa, co stanowiłoby aneksję lub tworzenie nowych państw. Sądzę, że dla toku naszych rozważań istotny będzie m.in. zapis z konwencji haskiej z 1907 roku następującej treści: „z chwilą faktycznego przejścia (przejęcia) władzy z rąk rządu lokalnego do rąk okupanta, tenże poweźmie wszystkie będące w jego mocy środki celem przywrócenia i zapewnienia, o ile to możliwe, porządku i życia społecznego, przestrzegając, z wyjątkiem bezwzględnych przeszkód, praw obowiązujących w tym kraju”. Kwestia okupacji ziem polskich przez Armię Czerwoną jest powszechnie znana i nie ma potrzeby ponownego jej rozpatrywania. Niemniej jednak, w celu zobrazowania całości problemu, należy przypomnieć jeszcze raz pewne fakty i wydarzenia. Wobec braku stosunków dyplomatycznych ze Związkiem Sowieckim, zerwanych przez stronę polską, Sowieci uznali za przedstawiciela narodu polskiego PKWN i z nim zawierali stosowne umowy. Czy było to zgodne z prawem? Zapewne nie, ale wina tkwi zarówno po stronie Rządu RP w Londynie, któremu chyba zbrakło odwagi, aby na przełomie lipca i sierpnia 1944 roku, jedynie ze względu na nadzwyczajne dobro Polski, „przeprosić się” z Sowietami i wylądować np. na lotnisku w Chełmie, co sprawiłoby Stalinowi nie lada kłopot, ale ocaliłoby być może Polskę. Wina tkwi również po stronie tych (czytaj: komunistów polskich), którzy zaprzedali Polskę Sowietom. Zawarte 26 lipca 1944 roku porozumienie między rządem sowieckim a PKWN „O stosunkach między Radzieckim Wodzem Naczelnym a Administracją Polską” przewidywało, że w strefie działań wojennych najwyższa władza i odpowiedzialność we wszystkich sprawach dotyczących wojny będzie koncentrowała się w ręku Naczelnego Wodza Armii Czerwonej. Najistotniejsze w tej kwestii porozumienia było to, że nie określono głębokości owej strefy działań wojennych, a tym samym nie została ograniczona wszechwładza Armii Czerwonej na okupowanym terytorium. W rozumieniu nie tylko władz sowieckich strefą działań wojennych była zarówno strefa przyfrontowa, jak i obszary na zapleczu frontu, czyli tam, gdzie została ustanowiona władza komendantur wojennych, gdzie działały zaprowadzające swoisty „ład i porządek” delegatury NKWD i oddziały Smiersz. Zatem określenie to dotyczyło całego obszaru na zachód od Bugu, niezależnie od przebiegu linii frontu. W tym kontekście co najmniej dwuznacznie brzmi kolejny fragment porozumienia, mówiący: „Wszyscy ci, którzy wchodzą w skład Polskich Sił Zbrojnych, będą podlegać wojskowym ustawom i regulaminom polskim. Jurysdykcji tej będzie podlegać również ludność cywilna na terytorium polskim nawet w wypadkach dotyczących przestępstw popełnionych przeciwko wojskom sowieckim, z wyjątkiem przestępstw popełnionych w strefie operacji wojennych, które to przestępstwa podlegają jurysdykcji sowieckiego wodza naczelnego”. Zatem wobec nieokreślenia strefy operacji (działań) wojennych jurysdykcja sowieckiego Wodza Naczelnego rozciągała się na całe terytorium Polski. Skutek był taki, że sądy Armii Czerwonej wydawały wyroki na obywateli polskich w imieniu i na mocy prawa ZSRS. Akta zakończonych spraw, wraz z dowodami rzeczowymi, pozostawały w posiadaniu trybunałów wojennych Armii Czerwonej i nie były znane władzom polskim. W tej sytuacji w stosunku do oskarżonych i skazanych ani przewodniczący KRN, ani Naczelny Dowódca Wojska Polskiego nie mogli skorzystać z przysługującego im prawa łaski – nawet gdyby chcieli. W tej sprawie 23 listopada 1944 roku gen. Rola-Żymierski zwrócił się do przedstawiciela rządu sowieckiego przy PKWN gen. Bułganina z pismem następującej treści: „Biorąc pod uwagę serdeczne stosunki między naszymi państwami oraz praktykę współpracy sojuszniczej, a także przepisy prawa międzynarodowego (art. 43 konwencji IV haskiej z 1907 r.), proszę spowodować, aby sądy i prokuratury frontów Armii Czerwonej działając na terenie RP przekazywały do naszego Najwyższego Sądu Wojskowego akta zakończonych spraw wraz z dowodami rzeczowymi”. W kolejnym piśmie z 25 stycznia 1945 roku, skierowanym do ministra spraw zagranicznych RP, naczelny Dowódca WP domagał się stosowania prawa rodzimego w stosunku do obywateli polskich, którzy weszli w kolizję z prawem wojennym obowiązującym w strefie działań wojennych. Wkład militarny realizacji planu „Burza” – najpoważniejszy na Wołyniu i Lubelszczyźnie w lutym–czerwcu i w czasie walk o Wilno w lipcu 1944 roku – dostarczał rządowi w Londynie ważkich argumentów wobec aliantów. Ukazywał nieustępliwość kraju wobec Niemców i pokazywał walor działań Armii Krajowej. Zaprzeczał propagandzie sowieckiej, która przypisywała opór zbrojny w kraju wyłącznie organizacjom komunistycznym. Wśród napływu alarmujących wiadomości, które nadchodziły od dowódców „Burzy” z zaplecza frontu, władze wojskowe i cywilne w kraju, i podobnie rząd RP w Londynie, trzymały się tej samej linii działania: bezwzględna walka z Niemcami, współdziałanie taktyczne z wojskiem sowieckim mimo braku porozumienia politycznego i operacyjnego. Wraz z rozwojem wydarzeń na ziemiach polskich opanowanych przez Armię Czerwoną następowała dezorganizacja struktur polityczno-wojskowych Polskiego Państwa Podziemnego, zwłaszcza po klęsce powstania warszawskiego. W grudniu 1944 roku gen. Okulicki pisał między innymi do Londynu, że na skutek przegranej „bitwy warszawskiej” (powstania) w szeregach AK wystąpiły poważne objawy rozprężenia, na które należało natychmiast zareagować. Okulicki zwracał również uwagę na budzenie się nowych nastrojów znacznych kręgów społeczeństwa i nadziei na nową rzeczywistość, z którą zdaniem „Niedźwiadka” należało się poważnie liczyć, czyli w praktyce zaakceptować. Stosunek lokalnych przedstawicieli Polskiego Państwa Podziemnego do władzy komunistycznej był w większości przypadków wrogi. Społeczeństwo polskie, przede wszystkim dzięki dobrej szkole wychowania obywatelskiego w okresie międzywojennym, było szczególnie wyczulone na kwestie niepodległości i suwerenności. Po początkowej euforii związanej z wyzwoleniem szybko władzę PKWN zaczęto traktować jako narzuconą przez Sowietów. Według opinii działaczy podziemia sytuacja, która wytworzyła się po wkroczeniu Armii Czerwonej, nosiła wszelkie znamiona nowej okupacji. Przypuszczać należy, że straty poniesione wówczas przez naród, a przede wszystkim przez Armię Krajową, były porównywalne z ponoszonymi podczas okupacji niemieckiej. Nasuwa się kolejny problem. Czy te kilkadziesiąt tysięcy ludzi, w tym kilka tysięcy żołnierzy AK, których wówczas aresztowano i deportowano w głąb Rosji, można było uratować? Przede wszystkim należy sobie odpowiedzieć na pytanie, czy akcja „Burza” była potrzebna i do końca przemyślana? Potrzebna, bez wątpienia, ale z pewnością nie była akcją przemyślaną. Bibliografia:
Archiwalia:
- Archiwum Akt Nowych, Zespół MAP, sygn. 2399;
- Centralne Archiwum Wojskowe, sygn. III/1/347, sygn. III/1/382;
- Konwencja dotycząca praw i zwyczajów wojny lądowej (IV Konwencja Haska, podpisana 15 października 1907 roku. Aneks do konwencji – Regulamin dotyczący praw i zwyczajów wojny lądowej, Dział III, O władzy wojennej na terytorium państwa nieprzyjacielskiego, w: Dz.U.RP z 10 marca 1927 roku, nr 21, poz.161;
Porozumienie między Rządem ZSRS z PKWN o stosunkach między Naczelnym Wodzem Armii Czerwonej a administracją polską po wkroczeniu wojsk sowieckich na terytorium Polski z 26.VII.1945 r., Kraków 1945.

Opracowania:
Bohaterowie na ławie oskarżonych, Nasz Dziennik, 15.01.2004.
J. Ciechanowski, Operacja „Burza”. Rys historyczny,
http://www.polishresistance-ak.org/9%20Artykul.htm
N. Davies, Powstanie 1944, Warszawa 2004.
T. Gasztold, Nad Niemnem i Oszmianką, Koszalin 1991.
K. Kersten, Jałta w polskiej perspektywie, Londyn–Warszawa 1989.
K. Kersten, Narodziny systemu władzy. Polska 1943–1948, Poznań 1990.
Z. Kumoś, Geneza satelickiego systemy władzy w Polsce 1941–1948, Warszawa 2001.
T. Łepkowski, Myśli o historii Polski i Polaków, Warszawa 1983.
A. Pilch, Partyzanci trzech puszcz, Warszawa 1992.
W. Pobóg-Malinowski, Najnowsza historia polityczna Polski 1864–1945, t. III: 1939–1945, Londyn 1960.
Polskie Państwo Podziemne i Wojsko Polskie w latach 1944–1945, red. S. Zwoliński, Warszawa 1991. K.M. Raczyński, Pigmej wśród olbrzymów, http://www.polskiejutro.com/art/a.php?p=108-109historia
W. K. Roman, W obozach i w konspiracji. Działalność niepodległościowa żołnierzy polskich na Litwie i Wileńszczyźnie wrzesień 1939 r.–czerwiec 1941 r., Toruń 2004.
D. Stafford, Churchill i tajne służby, Kraków 2000.
T. Strzembosz, Rzeczpospolita podziemna, Warszawa 2000.
M. Szczurowski, Okupacja wojskowa w Polsce w czasie drugiej wojny światowej. Poglądy aliantów zachodnich na jej sprawowanie, Zeszyty Naukowe AON 1993, nr 3(12), s. 252–270.
P. S. Wandycz, Cena wolności. Historia Europy Środkowowschodniej od średniowiecza do współczesności, Kraków 2003.
S. Zabiełło, O rząd i granice. Walka dyplomatyczna o sprawę polską w II wojnie światowej, Warszawa 1986.
T. Żenczykowski, Polska Lubelska 1944, Paryż 1987.

Internet:
- http://www.s-ciesielski.com/losy/repat.html
- http://mazowsze.kraj.com.pl/1071514249,6499,.shtm
- http://prawy.pl/czytaj.php?id=2705&dz=nowosci#
- http://www.polskiejutro.com/art/a.php?p=106historia
- http://poezja.interklasa.pl/index.php?a ... h&ude=7070
- http://www.wirtualnapolonia.com/teksty.asp?TekstID=6909
ODPOWIEDZ

Wróć do „Polacy na wojennych frontach”